Jeśli czasem mówi się o meczach za sześć punktów, to spotkanie Lechii ze Stalą było chyba za dwanaście, skoro spotkała się ostatnia drużyna z przedostatnią i to po prostu było widać, że stawkę mieliśmy w Gdańsku ogromną. Po woli walki jednych i drugich, po graniu do naprawdę samego końca, po radości tych pierwszych, po smutku tych drugich.
To był BARDZO dziwny mecz. Początek wskazywał na to, że Stal w ogóle nie wyjechała z Mielca i gospodarze strzelą sobie cztery-pięć goli bez żadnego problemu, nawet się specjalnie nie zmęczą, bo jak się zmęczyć, kiedy rywala nie ma. Kamera w ogóle nie musiała się ruszać z pola karnego Mądrzyka, gdyż piłka wracała tam co chwilę – Lechia cisnęła, cisnęła i właściwie coś wcisnęła, ale jednak bramka Viunnyka nie został uznana ze względu na spalony.
Natomiast i tak – choć nieskuteczność gdańszczan to jej firmówka – miało się wrażenie, że to spotkanie nie może się inaczej skończyć, jak festiwalem goli Lechii, gdy wpadnie już ta pierwsza. Że po prostu Stal nie ma nic do powiedzenia i tyle.
A jednak.
Dwa celne strzały pozwoliły prowadzić 2:0, jeden Gerbowskiego, drugi Cavaleiro, który regularnie pokazuje, że nie grzebał w CV przy użyciu Photoshopa, tylko faktycznie był w poważniejszych miejscach niż Ekstraklasa.
LECHIA GDAŃSK – STAL MIELEC 3:2. CO ZA POWRÓT!
I Lechia miała problem, bo porażka ze Stalą pewnie jeszcze by jej nie skreśliła z walki o utrzymanie, ale jeśli nie wygrywasz ze Stalą takiego meczu u siebie, to co chcesz wygrać? To już nie są żarty, połowa kwietnia, albo chcesz zostać w Ekstraklasie, albo nie. Gdańszczanie pokazali, że chcą.
Momentami wyglądało to rozpaczliwie, gdy kolejne próby wrzutek Meny nie docierały do nikogo, momentami też komicznie, gdy Mena czując smyrnięcie ręką przeciwnika rzucił się w polu karnym na murawę, chcąc nabrać Marciniaka na karnego (co nie miało żadnych szans powodzenia). Djurdjević starał się pomagać swojej drużynie, dostarczać świeżych sił, by można było się bronić jeszcze sprawniej – prowadząc, miał dwie zmiany na koncie, a Lechia żadnej – natomiast nie udało się utrzymać ani prowadzenia, ani remisu.
Najpierw rewelacyjne podanie do Bobcka posłał Kapić i po sam na sam było 1:2, następnie w końcu wrzutka Meny dotarła na łeb kolegi, też Bobcka i mieliśmy remis, a na koniec taś tasiem, ale takim z wielką wiarą, nadzieją, że może wpaść, prowadzenie Lechii dał Neugebauer.
Trudno powiedzieć, że stadion eksplodował, bo trudno o eksplozję, gdy frekwencja jest tak marna, ale po piłkarzach było widać tę wielką radość. Mieli świadomość, co oznacza porażka. Zresztą – potwierdza to zachowanie zawodników Stali, którzy wyglądali na absolutnie załamanych, też zszokowanych tym, w jaki sposób wypuścili 2:0.
I to jest pytanie: czy Stal się jeszcze po tym podniesie? Gdyby przegrała bez historii, cóż, bywa, trzeba szukać oczek gdzie indziej, ale one tutaj były nie na wyciągnięcie ręki, tylko w kieszeni, a właściciel kieszeni opuszczał lokal. Został jednak w ostatniej chwili zatrzymany i dalej jest głównym faworytem do spadku.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Niemiecki działacz w loży Mioduskiego. Będzie pracował w Legii? [NEWS]
- Miały pomóc, zaszkodziły. Zimowe transfery Legii to tragedia
- Tradycyjne imprezy to za mało? Gwiazdy sportu biorą sprawy w swoje ręce
Fot. Newspix