Reklama

Trela: Dziewiątka — strzał w dziesiątkę? Wpływ skutecznego snajpera na wyniki w Ekstraklasie

Michał Trela

Autor:Michał Trela

13 kwietnia 2025, 11:51 • 10 min czytania 9 komentarzy

Raków Częstochowa wreszcie ma klasycznego atakującego strzelającego dziesięć goli w sezonie, a do tego z ławki wpuszcza kolejnego, który właśnie pomógł mu wygrać trudny mecz z Radomiakiem. Czy to oznacza, że wszyscy przez lata mieli rację, wytykając przez lata Markowi Papszunowi brak typowego snajpera? Niekoniecznie. Pokazują to zarówno polskie, jak i zagraniczne tendencje.

Trela: Dziewiątka — strzał w dziesiątkę? Wpływ skutecznego snajpera na wyniki w Ekstraklasie

Gdy Rafał Wolski urwał się obronie Rakowa i dał Radomiakowi niespodziewane prowadzenie w Częstochowie, reakcja Marka Papszuna była błyskawiczna. Leonardo Rocha szybko wskoczył w strój meczowy i miał pojawić się na murawie, by pomóc gonić wynik. Nie zdążył. W akcji poprzedzającej jego wejście na boisko Ivi Lopez doprowadził do wyrównania. W sztabie gospodarzy nastąpiła szybka konsultacja, czy wobec tego nie odwlec zmiany. Zdecydowano jednak, by Portugalczyk i tak wszedł na boisko. Dziesięć minut później potwierdziło się, dlaczego warto było nań wydać spore, jak na warunki polskiego rynku wewnętrznego, pieniądze. Trudno o bardziej klasycznego gola typowej dziewiątki niż strzelony przez Rochę głową po dośrodkowaniu Lopeza z rzutu rożnego. Przepychaniem punktów w takich meczach zdobywa się mistrzostwo.

Jaki wpływ na drużyny Ekstraklasy mają napastnicy?

Teoretycznie ten jeden epizod, czy fakt, że Raków po raz pierwszy od sezonu 2019/20 dorobił się w Jonatanie Brunesie środkowego napastnika zdolnego strzelić ponad dziesięć goli w sezonie, potwierdzają prawdziwość tezy wygłaszanej powszechnie od dawna. Że częstochowskiemu projektowi do kompletu brakuje tylko skutecznego napastnika. Gdy taki jest w składzie, a drugiego można jeszcze wpuścić z ławki, jest duża szansa, że skończy się to mistrzostwem. Tymczasem jednak przypadki Brunesa i Rochy mogą potwierdzać inną, obrazoburczą tezę: że wpływ skutecznej dziewiątki na mistrzowskie szanse zespołu jest wyraźnie przeceniany.

W styczniu taki nieintuicyjny pomysł rzucił w The Athletic Michael Cox, ceniony ekspert taktyczny. W artykule poświęconym przykładom z Premier League wykładał, dlaczego kluby nie powinny za wszelką cenę szukać drugiego Erlinga Haalanda. Podkreślał, że tak jak dekadę wcześniej użycie Leo Messiego jako fałszywej dziewiątki w Barcelonie wprowadziło modę na grę bez napastnika, tak obecnie strzeleckie osiągnięcia Norwega przywracają trend na rosłych i bramkostrzelnych atakujących. Oba przykłady traktuje jednak Cox jako niemal niemożliwe do powtórzenia. Mowa o wybitnych jednostkach. Podczas gdy tendencje są inne.

Rocha w roli Nuneza

O ile osiągnięcia indywidualne Haalanda w City są wybitne, o tyle drużyna z nim strzelała w ostatnich latach mniej goli, niż w sezonach poprzedzających jego przyjście. W tekście padają też inne przykłady, pokazujące, że Manchester United Ole Gunnara Solskjaera lepiej radził sobie, zanim zyskał klasyczną dziewiątkę, że Chelsea najbliżej tytułu była, gdy w jej ataku był wakat, czy że Arsenal stał się silniejszy po utracie Pierre’a-Emericka Aubameyanga, najlepszego strzelca poprzednich lat. Tekst kończy się przewrotnie: choć Haaland bije na głowę osiągnięciami strzeleckimi Darwina Nuneza z Liverpoolu, kluby powinny szukać raczej drugiego Urugwajczyka niż drugiego Norwega. Czyli napastnika, którego będzie można wpuścić z ławki w razie konkretnej potrzeby, a nie grającego zawsze i wszędzie, monopolizującego ofensywę zespołu.

Reklama

Jeśli spojrzeć na to z tej perspektywy, podejście Papszuna do ataku jest właśnie takie. Brunes strzelił wprawdzie dziesięć goli, ale wiadomo, że dla trenera Rakowa nie to jest najważniejsze. Norweg gra, bo nauczył się wykonywać określoną pracę, uniemożliwiać rywalom rozgrywanie przez środek, współpracować z drugą linią. Bramki, które zdobywa, to tylko dodatek. Rocha, choć w Radomiu udowodnił, że gdy zbuduje się drużynę pod niego, może być bardzo skuteczny, został ściągnięty do Częstochowy, by odgrywać rolę ekskluzywnego rezerwowego. Pomagać, gdy to konieczne, ale na pewno nie po to, by ustawiać zespół pod niego. W tym sensie został pozyskany do roli Nuneza, a nie Haalanda.

Można powiedzieć, że przypadek Papszuna i Rakowa jest specyficzny, bo o jego stosunku do klasycznych napastników napisano już tomy. Ale tak naprawdę to element szerszej tendencji, którą także w polskiej lidze da się zaobserwować od lat. Posiadanie skutecznej dziewiątki w niewielkim stopniu przekłada się na mistrzowskie aspiracje drużyny. Oczywiście, że każdemu kibicowi Ekstraklasy natychmiast stają przed oczami przykłady przeciwstawne. Nemanji Nikolicia, który strzelał rekordowe liczby goli i dał Legii Warszawa mistrzostwo za czasów Jacka Magiery. Albo Tomasa Pekharta, na którym powstał warszawski sukces Czesława Michniewicza. To jednak jedyne dwa przypadki z ostatnich piętnastu (!) sezonów, kiedy królem strzelców był napastnik mistrza Polski.

Umiarkowana skuteczność mistrzowskiej dziewiątki

By nie zostać oskarżonym o naginanie faktów pod tezę, można jeszcze dorzucić przykład Mikaela Ishaka, który w mistrzowskim sezonie Lecha nie zdobył statuetki dla najlepszego strzelca, ale był najskuteczniejszą dziewiątką w lidze ex aequo z Karolem Angielskim z Radomiaka (7. miejsce). Tytuł najlepszego strzelca zgarnął wówczas Ivi Lopez, którego nie można zaklasyfikować jako środkowego napastnika. Trzeba też sprawiedliwie wspomnieć, że Erik Exposito, ze wszech miar typowy atakujący, przed sezonem niemal zaniósł Śląsk Wrocław do mistrzostwa Polski. Przegrał przecież tytuł jedynie bilansem meczów bezpośrednich. Nawet jednak przy tych zastrzeżeniach, wciąż w miażdżącej większości przypadków najskuteczniejsza dziewiątka ligi nie gra w drużynie mistrza.

Zdecydowanie bardziej typowy jest przypadek tegoroczny. Z jednej strony bardzo skuteczny napastnik, który sięgnie najpewniej po indywidualną nagrodę, ale trudno mu będzie skończyć ligę na podium. Z drugiej umiarkowanie skuteczny, który najpewniej będzie mistrzem. O tytuł najlepszej drużyny w kraju biją się w tej chwili Raków, Lech i Jagiellonia. Afimico Pululu, najskuteczniejsza dziewiątka mistrza Polski, ma w tej chwili siedem trafień. Brunes, po ostatnich dobrych osiągach strzeleckich, dziesięć. Wyróżnia się jedynie Ishak z szesnastoma bramkami. Na polskie warunki można go jednak uznać za wybryk, jakimi w światowym futbolu są Messi czy Haaland.

Szwed jest ekstremalnie rzadkim w polskiej lidze połączeniem napastnika wykonującego mnóstwo pracy bez piłki, spajającego grę kombinacyjną i zdobywającego wiele bramek. Nawet jednak on nigdy nie był w Polsce królem strzelców. I w tym roku też prawdopodobnie nie będzie. Efthymisa Kolourisa z czwartej obecnie Pogoni i Benjamina Kallmana z Cracovii, będącej w środku tabeli i notabene niebędącego typową dziewiątką, trudno mu już będzie dogonić. Najwięcej goli dla Jagiellonii strzela, podobnie jak w jej mistrzowskim sezonie, Jesus Imaz, czyli cofnięty napastnik. Inne klasyczne dziewiątki, które mają dwucyfrową liczbę goli, osiągnęły te wyniki w klubach środka tabeli – Rocha w Radomiaku, Adrian Dalmau w Koronie Kielce, czy Samuel Mraz w Motorze Lublin.

Sprzedaż Rochy jako impuls rozwojowy Radomiaka

W trakcie ostatniej półtorej dekady najskuteczniejsi napastnicy mistrza Polski strzelają średnio trochę ponad 12 goli w sezonie. To oznacza wynik niezły, w granicach przyzwoitości, ale bez żadnych strzeleckich szaleństw. W 1/3 przypadków dziewiątka najlepszej drużyny Ekstraklasy nie dobijała nawet do dziesięciu bramek. Ekstremalnym przykładem jest Lech z pierwszego mistrzowskiego sezonu Macieja Skorży, gdy Zaur Sadajew trafił do siatki tylko pięć razy, a ciężar strzelania wzięli na siebie pomocnicy Kasper Hamalainen, Szymon Pawłowski czy Darko Jevtić. Królem strzelców został wówczas Kamil Wilczek z Piasta Gliwice, który skończył sezon w dolnej części tabeli.

Reklama

Skromne wyniki strzeleckie mistrzowskich dziewiątek zdarzały się jednak częściej. W ostatniej mistrzowskiej Wiśle Kraków po sześć goli mieli Paweł Brożek i Cwetan Genkow (obaj grali tam po połowie sezonu), za to najlepszymi strzelcami zostali skrzydłowy Andraż Kirm i Patryk Małecki. W Śląsku Wrocław Oresta Lenczyka napastnik Johan Voskamp miał tyle goli, ile stoper Piotr Celeban. Lech miał wówczas bardzo skuteczną dziewiątkę. Artjoms Rudnevs strzelił 22 gole w 30 kolejek i zaliczył trzy hattricki, podobne jak Kolouris w tym roku. Skończył jednak dopiero na czwartym miejscu. Także Piast z dziewięcioma bramkami Piotra Parzyszka i Raków z ośmioma trafieniami Vladislavsa Gutkovskisa to dowody, że mistrzem stosunkowo często zostaje się także w Polsce bez bramkostrzelnej dziewiątki. Z kolei tylko w ośmiu na czternaście ostatnich sezonów drużyna króla strzelców kończyła ligę w czołowej czwórce. Czy Kolouris będzie dziewiątym, jeszcze się okaże.

Problematykę posiadania skutecznej dziewiątki da się przedstawić na przykładzie Rochy także z perspektywy Radomiaka. Biorąc pod uwagę, że jesienią w pierwszych dziesięciu kolejkach Portugalczyk strzelił dla tego zespołu dziewięć goli, a po takiej samej liczbie meczów wiosną trzej nowi napastnicy Radomiaka (Renat Dadasov, Abdoul Tapsoba, Pedro Perotti) razem mają na koncie dwa, można by stwierdzić, że luka nie została zapełniona i zespół na tej pozycji wyraźnie się osłabił. Jednocześnie jednak na tym samym etapie rundy, po zagraniu z tymi samymi rywalami, Radomiak miał jesienią dwanaście punktów, a dziś ma czternaście i sprawia wrażenie wyraźnie lepszego zespołu niż wtedy. Ma znacznie mniej bramkostrzelnego snajpera, za to znacznie lepiej porozkładane akcenty w zespole. Odkąd rywale nauczyli się wdrażać plan anty-Rocha, Portugalczyk strzelił w drugiej części minionej rundy tylko dwa gole, w tym jednego z akcji. Zespół stał się jednowymiarowy. Zdobył ledwie osiem punktów w ośmiu kończących rok meczach i strzelił w nich tylko siedem goli, z czego tylko pięć przy obecności Rochy na boisku. Sprzedanie najlepszego snajpera w zimie nie tyle nie osłabiło Radomiaka, ile wręcz być może uratowało mu sezon. Bo zmusiło do szukania innego pomysłu na ofensywę.

Snajper jako opcja

Nie oznacza to oczywiście, że posiadanie skutecznego snajpera nie może być poważnym atutem albo że rola takich zawodników jest kompletnie marginalna. Nie, choćby przykład meczu Rakowa z Radomiakiem dowodzi, że warto mieć na ławce taką opcję. Ale przykłady z poprzednich lat, a także innych lig pokazują, że czasem argument o braku skutecznej dziewiątki jako przyczynie niepowodzeń zespołu to tylko utarty frazes, omijający sedno problemu. Można to odnieść choćby do aktualnych rozgrywek Legii. Siedem ligowych goli najskuteczniejszego napastnika ekipy Goncalo Feio to oczywiście niewiele. Lecz to dokładnie tyle samo, ile ma w Jagiellonii Pululu i ledwie trzy mniej niż dorobek Brunesa w Rakowie. To nie w tej strefie boiska Legia przegrywa walkę o czołowe miejsca w Ekstraklasie.

Posiadanie skutecznej dziewiątki nie stanowi też dla drużyn z dołu tabeli antidotum przed spadkiem z ligi. Przed rokiem z Ekstraklasą pożegnał się Ruch Chorzów, dla którego Daniel Szczepan strzelił dziesięć goli. W 2022 roku przytrafiło się to Górnikowi Łęczna, który miał Bartosza Śpiączkę, strzelca jedenastu goli i Bruk-Betowi Termalice Nieciecza, dla którego Muris Mesanović jedenaście razy trafił do siatki. Jeszcze rok wcześniej jedenaście bramek Kamila Bilińskiego nie uchroniło przed spadkiem Podbeskidzia Bielsko-Biała. W 2019 roku natomiast Zagłębie Sosnowiec opuściło ligę, mimo jedenastu trafień Vamary Sanogo. Jakkolwiek nudny to wniosek, z którejkolwiek strony nie spojrzeć, tabela promuje zrównoważone zespoły, które potrafią bronić i atakować, a udział w golach rozkłada się mniej więcej równomiernie na różne barki, natomiast lista strzelców to klasyfikacja indywidualna, która na wyniki drużyny przekłada się tylko czasami.

Tę zależność widać w wielu różnych rozgrywkach europejskich. Aktualnym królem strzelców La Liga wciąż jeszcze jest Artem Dowbyk, którego gole dały Gironie rewelacyjne w skali klubu, ale jednak czwarte miejsce. Mistrzem został Real Madryt, grający przez cały sezon bez typowej dziewiątki. W Serie A między 2009 rokiem, gdy Zlatan Ibrahimović, grając w Interze, założył koronę króla strzelców, a 2023, kiedy zdobył ją Victor Osimhen jako piłkarz Napoli, przez trzynaście (!) sezonów z rzędu najlepszy strzelec ligi nie zdobywał mistrzostwa. Przez większość minionej dekady najlepszą dziewiątkę w lidze angielskiej miał w Harrym Kane’ie Tottenham, ale nie przełożyło się to na jego gablotę. Mistrzostwa zdobywali z kolei Roberto Firmino, który nigdy nie przekroczył dwudziestu ligowych goli w sezonie, czy Manchester City bez typowej dziewiątki. Koronnym kontrargumentem jest oczywiście fakt, że dopiero z Haalandem Pep Guardiola sięgnął w tym klubie po Ligę Mistrzów. Jego wpływ na tamten tytuł też można jednak kwestionować. Niemal połowę bramkowego dorobku z tamtej edycji uzbierał w fazie grupowej, a drugą połowę w wygranym 7:0 meczu 1/8 finału z Lipskiem. Po ćwierćfinałach Norweg nie trafił już ani razu. Teraz znów strzelił ponad dwadzieścia goli w sezonie, ale drużyna rozgrywa najgorszy sezon od lat. To nie wina Haalanda. On robi swoje. Ale zespoły tak mocno uzależnione od jednego lisa pola karnego, niezależnie od tego, o jakim poziomie mowa, rzadko kończą dobrze. Królem strzelców w Anglii będzie w tym roku jej mistrz, ale niebędący typową dziewiątką. W Liverpoolu Arnego Slota podobnie jak wcześniej przez lata u Juergena Kloppa klasyczny snajper jest tylko opcją z ławki.

WIĘCEJ O PIŁCE NA WESZŁO: 

fot. 400mm.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Stal Mielec mentalnie spadła z ligi? Wypuściła wygraną w meczu o życie

Szymon Janczyk
31
Stal Mielec mentalnie spadła z ligi? Wypuściła wygraną w meczu o życie