Co ma wiosną Pogoń, a czego nie miała jesienią? Pieniądze na wynagrodzenia zawodników, nowego właściciela i… względny spokój w meczach wyjazdowych. Względny, bo dziś delegacyjne demony Portowców powróciły. I już nawet nie chodzi nam o sam wynik meczu z Piastem Gliwice (1:2), a o to, że drużyna Roberta Kolendowicza przegrała bezdyskusyjnie i po słabej grze. Złośliwi powiedzieliby wręcz, że przeszła obok meczu.
Naprawdę wydawało nam się, że Pogoń wreszcie ogarnęła te delegacje. Jesienią jej mecze na wyjazdach wyglądały jak jakieś grube nieporozumienie. W całej rundzie przywieźli z nich oszałamiające pięć punktów. Wygrali w Gdańsku, zremisowali w Kielcach i Lubinie…
Wracali do siebie – miażdżyli rywali. Wsiadali w autokar – nagle znów wyglądali jak zupełnie inny zespół. Wyglądało na to, że wiosną ogarnęli tę dziwną sekwencję zdarzeń. Dość stwierdzić, że dziś w Gliwicach zanotowali swoją pierwszą delegacyjną porażkę w rundzie. W Mielcu – zwycięstwo 2:1. W Łodzi – wygrana 4:0. W Warszawie i Wrocławiu – remisy, które ze względu na poziom trudności można wrzucić do kategorii „nie ma dramatu” (bierzemy pod uwagę to, że Śląsk jest naprawdę rozpędzony).
Lecz dziś…
Piast Gliwice – Pogoń Szczecin 2:1. Portowcy znów słabi na wyjeździe
No była to identyczna Pogoń jak jesienią. Nudna, bez pomysłu, bez zęba, w dodatku świeżo po fantastycznym meczu u siebie, bo przed tygodniem efektownie rozjechała GKS Katowice 4:0. Początek był tak ciężkostrawny, że nawet patrzenie w świeżo pomalowaną ścianę sprawiałoby widzom więcej przyjemności. Na całe szczęście towarzystwo postanowił rozruszać Cojocaru (wersja alternatywna: też przysypiał), który na przestrzeni trzech minut dwa razy podał pod swoją bramką do rywali.
Za drugim razem na nic się to zdało (sam bohatersko wybronił sam na sam Felixa), ale za pierwszym gliwiczanie skorzystali z prezentu po akcji Chrapka i Kostadinova, w którą wmieszał się jeszcze Borges. Wypada nam w imieniu widzów podziękować rumuńskiemu bramkarzowi za te emocje, bo gdyby nie jego prezenty, mielibyśmy ochotę palnąć sobie baranka w ścianę.
To nie tak, że mecz się rozkręcił, ale coś minimalnie się ruszyło. Koulouris miał setkę (lecz ze spalonego), w innej akcji strzałem z powietrza kończył ciekawie rozegrany róg, po drugiej stronie Gale wybiegł do ciekawej prostopadłej piłki. Niech fakt, że wspomnieliśmy wśród najbardziej interesujących wydarzeń „wybiegnięcie do ciekawej prostopadłej piłki” posłuży za recenzję poziomu tego spotkania.
Bo po zmianie stron wcale nie było lepiej, choć padły dwa efektowne gole. Piast szybko – bo już w 51. minucie – zamknął jakiekolwiek emocje. Chrapek miał sporo miejsca przed szesnastką, to skorzystał i elegancko uderzył. Środek pola Pogoni może sobie pluć w brodę – Gamboa źle wykonał wślizg, Ulvestad odpuścił asekurację (miał moment zawahania pod tytułem „biec czy nie biec?” i okazał się on decydujący), obrońcy nie doskoczyli…
W tym momencie spotkanie się zakończyło. Piast robił użytek ze swojej dobrej organizacji – cofnął się i zabijał emocje. A Pogoń nie wiedziała, jak się może dobrać do jego skóry. Udało jej się to tylko raz – w doliczonym czasie gry – gdy Koulouris ładnie zapakował po długim słupku, strzelając swoją 21. bramkę w tym sezonie.
Nie możemy powiedzieć, że Pogoni brakowało skuteczności albo szczęścia. Nie, absolutnie. Była nijaka, apatyczna i bez pomysłu. Czyli taka, jak przez całą jesień na wyjazdach.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Jak Simundza pracuje na cud. “Zapewniał piłkarzy, że grają o pierwszą ósemkę”
- Co musi się stać, żeby Feio uratował posadę?
- Bez tego gościa Raków nie mógłby walczyć o mistrzostwo
Fot. newspix.pl