Nie było tam orków, nie było lawy, brak też latających stworów i pająków z najmroczniejszych czeluści. Ale byli piłkarze w biało-niebieskiej koszulkach spod Madrytu, którzy niemal do perfekcji opanowali sztukę odbijania ataków i podgryzania kostek. Na wielką wojnę za chudzi w uszach, na pojedynczą bitwę na swoim terenie – panie, nic, tylko modlić się, że wywrócą się o własne nogi.
Na potrzeby tego meczu dobrze byłoby nieco zmodyfikować powiedzenie o wkładaniu kija w szprychy. Ogórek też, jak dzisiaj zobaczyliśmy, nadaje się do tego zadania idealnie, o ile w grę wchodzą waleczne “Ogórki” z Leganes. Oczywiście jako grupa namolnych i twardych jedenastu gości, którzy zmuszali, ogniem i ogórkiem, Barcelonę do cierpienia.
Ta sama drużyna, która przed chwilą rozjechała Borussię Dortmund w Lidze Mistrzów, dziś miała problem z oddaniem choćby celnego uderzenia na bramkę. A mówiąc “problem”, mamy na myśli fakt, że w pierwszej połowie Dmitrović musiał spiąć się wyłącznie raz. I to w chwili, gdy dośrodkowanie Kounde idące w zupełnie innym kierunku, przerodziło się w strzał po rykoszecie. Tyle.
CD Leganes – FC Barcelona 0:1. Droga przez mękę
Do tych, którzy tego meczu nie oglądali – nie, nie myślcie sobie, że poza nieudanymi próbami wejścia w pole karne, Barca przez resztę czasu klepała piłkę po obwodzie i względnie kontrolowała spotkanie. Ten mecz wyglądał jak – wypisz, wymaluj – scenariusz typowego starcia z autsajderem z dołu tabeli, który na tyłach gra mecz życia, a z przodu jest w stanie porządnie użądlić. W stylu Espanyolu z Realem Madryt, który wie coś o tym, że ciągnące się 0:0 albo tylko jednobramkowe prowadzenie z drużyną z dołu tabeli to zwykła prośba o wpadkę.
Dość powiedzieć, że w pierwszych 45 minutach co najmniej dwa razy Barcelonie musiało mocniej zabić serce. No, może trzy, jeśli doliczymy kwestię niezwiązaną bezpośrednio z wynikiem, czyli wymuszone zejście Balde, lewego obrońcy będącego w 2025 roku w kapitalnej formie. Leganes miało dwa złote momenty – na początku, gdy Raba na tle Inigo Martineza wyglądał jak Bale z Bartrą i pożar świetną interwencją ugasił Szczęsny. Oraz tuż przed przerwą, kiedy Raphinha niespodziewanie wcielił się w stopera i sprawił, że Raba nie narobił znacznie poważniejszego rabanu w polu karnym.
Prognozy na drugą część meczu dla Barcelony – delikatnie mówiąc – nie powalały. No bo jak tu liczyć na wdarcie się do bramki, skoro nawet Yamal bił w głową w mur? Jak oczekiwać przełamania, jeśli Raphinha wypadał blado, a Lewandowskiego stoperzy brali w imadło? Jedyną nadzieją Barcy na cofnięte Leganes w wersji hard zdawał się być błysk kogoś z drugiej linii, ale ta z kolei była niedokładna w kluczowych momentach. Został więc…
Samobój.
Czasami rywal też musi pomóc!
Jorge Saenz uprzedził Roberta Lewandowskiego i samobójczym golem dał prowadzenie @FCBarcelona
Mecz trwa w CANAL+ SPORT i w serwisie CANAL+: https://t.co/ObSwpSWN1a pic.twitter.com/vdVFS1jjfd
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) April 12, 2025
Jak trwoga, to do samobója. Piłkarz Leganes uratował Barcelonie tyłek
Gerard Martin wchodzący za Balde jednak się przydał. Ogólne statystyki uśmiercają takie akcje wraz z ostatnim gwizdkiem, bo zwyczajnie ulatują z pamięci. A właśnie rezerwowy zatrzymał groźną kontrę Leganes w kapitalny sposób, robiąc z tego asystę drugiego stopnia przy golu – no właśnie, nie Lewandowskiego, który chwilę później otrzymywał podanie od Raphinhi. Nie, bo wyręczył go Jorge Saenz. Dał ekipie Flicka prezent, na który sama nie potrafiła zasłużyć.
Owszem, okazje wypracowane wyłącznie przez piłkarzy Barcy z czasem się pojawiły. Ale nie udawajmy, zwłaszcza znając możliwości tej drużyny, że wszystko było w porządku, tylko skuteczności brakowało. Zawodziło wszystko, a jak już ktoś jakimś cudem miał na nodze niezłą okazję, jak choćby Fermin, partaczył ją. Gdyby młody Hiszpan raz akcję indywidualną skończył strzałem takiej jakości, jakiej były wcześniejsze dryblingi, pomyślelibyśmy, że z kanapy w Miami przez chwilę sterował nim Messi. Ale że nie skończył, wtopił się w przeciętność całej ofensywy.
Pudło, niedokładność, niechlujność. Świetna defensywa Leganes to jedno, ale drugie, nie do podważenia – męki piłkarzy Barcy z samymi sobą.
Cztery najważniejsze obrazki tego meczu: obrona Szczęsnego, wślizg Inigo, powrót Raphinhi, odbiór Martina (taki “zestaw” mówi wiele)
Gerard Martín recuperando la pelota que acaba en el único gol del partido. Íñigo Martínez salvando un gol clarísimo en el 90. Raphinha salvando un gol en el 45. Szczęsny haciendo un paradón bestial. Soldados que han comprometido su vida como si fuese un juego… pic.twitter.com/F4zFsj7AYG
— Manu. (@GxlDePaulinho) April 12, 2025
Ostatecznie Barca ma szczęście, że może użyć stwierdzenia “wygrać i zapomnieć”. Albo aktywować ulubione hasło kibiców na tym etapie sezonu, to znaczy: takimi meczami wygrywa się mistrzostwo. Pomijając fakt, że tego zdania trochę się nadużywa, akurat w odniesieniu do starcia z Leganes jest w nim dużo prawdy. Katalończycy przeszli Mordor i jednego z wyjątkowo niewygodnych rywali mają z głowy. O tym, że za żadne skarby własnymi nogami nie strzeliliby dziś gola, a w końcówce wręcz prosili się o jego stratę, za jakiś czas wszyscy pewnie zapomną.
CD Leganes – FC Barcelona 0:1 (0:0)
- 0:1 – Saenz 48′ samobójcza
WIĘCEJ O BARCELONIE:
- Tylko Ronaldo dał radę. Jak 100 goli “Lewego” w Barcelonie ma się do historii?
- Czy Lewandowski ma szansę na Złotą Piłkę?
- Kolejny kosmiczny wyczyn Lewandowskiego. Lepsi tylko Messi i Cristiano Ronaldo
Fot. Newspix