Reklama

Ancelotti musi odejść [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

09 kwietnia 2025, 10:45 • 9 min czytania 52 komentarzy

Trudno nie oddać zasług Carlo Ancelottiemu w Realu Madryt. Po tym jak – sensacyjnie – powrócił do klubu, w trzy sezony wygrał każde możliwe trofeum, dwukrotnie zgarniając w tym czasie Ligę Mistrzów. Jednak w tym momencie jego formuła i pomysł na ten zespół po prostu ostatecznie się wypaliły. I to nie tak, że spod warstwy tych popiołów może coś jeszcze wykiełkuje. To już spalona ziemia, w dodatku posypana solą. Madrycka Kartagina. Po prostu trzeba zmian i Ancelotti musi odejść.

Ancelotti musi odejść [KOMENTARZ]

Carlo Ancelotti już nie daje rady. W Realu przyszedł koniec cyklu

Czy ten tekst to efekt tylko tego, co stało się wczoraj w meczu z Arsenalem? Nie. Można by tu sztampowo napisać, że to starcie jest ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy. Prawda jest jednak taka, że z tej czary wylewa się w tym sezonie od dawna. Wysokie porażki z Barceloną. Nieumiejętność wykorzystania przewagi w meczach z Atletico. Spotkania takie jak ostatni mecz z Valencią. I mnóstwo, ale to mnóstwo starć z zespołami słabszymi, w których to Real długimi momentami oddawał piłkę, rozpaczliwie się bronił i czekał na kontry.

Dodajmy do tego brak pomysłu na to, jak ta cała gra ma wyglądać. I co nam wychodzi? Co najmniej najgorsza ekipa Królewskich od sezonu 2018/19, w którym Los Blancos mieli trzech trenerów, przy czym ostatnim był szybko wracający do klubu w roli ratownika Zinedine Zidane. W tym momencie doszło do tego, że część kibiców chciałaby, by Francuz znów zdecydował się na to, by objąć stery Realu. A przecież i to, jak grali Królewscy pod jego przywództwem, też było nierzadko krytykowane.

Tam było widać jednak jakiś pomysł. Tu widać co najwyżej, że gra się toczy, ale nikt nie wie, co z tym fantem zrobić.

Reklama

Droga krzyżowa Ancelottiego

Arsenal nie jest pierwszym zespołem, który wykorzystał w tym sezonie słabość Królewskich. I pewnie nie ostatnim. Dwukrotnie zrobiła to Barcelona, która z łatwością rozmontowywała defensywę Realu. Już w tym roku kalendarzowym udało się to jeszcze Betisowi, Espanyolowi i Valencii, a doliczyć można śmiało Real Sociedad, który powinien madrytczyków wyrzucić z Pucharu Króla, tyle że nagle zadziałały – przez większość sezonu fatalne – rzuty rożne.

We wszystkich tych spotkaniach przede wszystkim dało zauważyć się jedno: Real na boisku to w tej chwili zbiór rozrzuconych losowo elementów. Nie drużyna.

Carlo Ancelotti

Ancelotti wyznacza kierunek, ale bez mapy. Fot. Newspix

Rolą trenera jest to poukładać. Tyle że rolą trenera jest też wybrać taki układ, który pasuje do charakteru zespołu i profilu piłkarzy, jakich ten ma do dyspozycji. Carlo Ancelotti w tym sezonie postawił na cierpienie. Mówi o nim na co drugiej konferencji prasowej. Po wygranych, po przegranych, zdarzało się i po remisach. Trzeba cierpieć, bo meczów jest dużo i zawodnicy są zmęczeni. Trzeba cierpieć, bo rywale potrafią zagrać na poziomie. Przez cierpienie dojdzie się – zdaniem Włocha – do wygranej i trofeów.

To nie piłka nożna. To droga krzyżowa.

Reklama

Trudno zliczyć, którą stacją jest mecz z Arsenalem. W każdym razie – tą, na której Królewscy zostają upokorzeni po raz wtóry. I nie ma co usprawiedliwiać tego tym, że Declan Rice strzelił dwa fantastyczne gole i możliwe, że już nigdy w karierze nie zdarzy mu się taki mecz. Gdyby nie Thibaut Courtois, Arsenal i bez tego trzy razy wpakowałby piłkę do bramki. Real był po prostu o kilka poziomów gorszy od – wcale nie tak wybitnych – Kanonierów.

Rzeczywistość swoje, Carlo swoje

Często coś się nie zgadza, najczęściej wszystko. To nie powód, żeby się obrażać na rzeczywistość” rapował kiedyś Łona. Równie dobrze mógłby to jednak nawinąć w tym roku – patrząc na grę Realu Madryt. I kierując te słowa do Ancelottiego, który z rzeczywistością ewidentnie bywa pokłócony. I to regularnie. Owszem, można zrozumieć chęć obrony swoich piłkarzy, jednak regularnie powtarzane bajdurzenie o tym, że gra wygląda dobrze – które Włoch uprawia na konferencjach prasowych – po prostu musi zdenerwować, gdy każdy widzi, że jest inaczej.

Zresztą, zadajmy sobie kilka pytań. I przypomnijmy – to kwiecień. Sezon trwa już niemal osiem miesięcy.

  • Czy Carlo Ancelotti sprawił, że ofensywne trio Realu Madryt dobrze ze sobą współpracuje?
  • Czy Carlo Ancelotti potrafił wykorzystać naturalne walory – szczególnie fizyczne – swojego środka pola?
  • Czy Carlo Ancelotti zadbał o rozwój ławki Królewskich, by móc w odpowiedni sposób reagować na problemy w czasie meczu?
  • Czy Carlo Ancelotti w ogóle stara się na nie reagować, skoro przegrywając z Arsenalem zmienia bocznych obrońców?
  • Czy Carlo Ancelotti jest chętny do szukania nowych rozwiązań na problemy Królewskich?
  • Czy Carlo Ancelotti zadbał o poprawę gry obronnej Realu, o czym mówi od początku sezonu?

Gwarantujemy wam, że każdy kibic Realu w tym sezonie nie dałby tu ani jednego „TAK”. Naprawdę dobre mecze Królewskich – takie, w których mieli przewagę, grali płynnie i składnie, ostatecznie zdobywając trzy punkty – najpewniej można by policzyć na palcach jednej ręki. Dwóch, jeśli chciałoby się być łagodnym w ocenie Carletto, bo po poprzednich trzech sezonach można mieć dla niego miękkie serce.

Jednak sam Carlo bycie miękkim naprawdę utrudnia.

– Przez godzinę drużyna grała dobrze, a potem bardzo drogo zapłaciliśmy za dwa gole ze stałych fragmentów. Po nich drużyna trochę upadła mentalnie. Nie mieliśmy dobrego nastawienia w ostatniej części meczu, by spróbować zareagować i odrobić straty. Tyle, to oczywiście ciężka porażka. Szczególnie z powodu tego, czego nie potrafiliśmy zrobić w drugiej połowie, a co robiliśmy dosyć dobrze w pierwszej połowie – to jego słowa po wczorajszym meczu (cytat za realmadryt.pl).

Czy prawdziwe? Nie no, nie wydaje się. Już w pierwszej połowie Arsenal był lepszy, z napastnikiem z prawdziwego zdarzenia pewnie wykorzystałby któreś z dośrodkowań Bukayo Saki. Tymczasem Real wykreował właściwie tylko jedną sytuację Kyliana Mbappe (z której Francuz powinien był skorzystać) i od biedy można doliczyć rajd Viniciusa ze strzałem z ostrego kąta. Właściwie tyle. Uderzeń na bramkę niby trochę poza tym było, ale zagrożenia z nich – żadnego. To gospodarze – mimo że wielu akcji nie kończyli strzałami – grali lepiej.

I po przerwie to udowodnili. Ale okej, Carlo, jak tam sobie uważasz.

Nie ma ognia. A piłkarze mają dość

Jude Bellingham wyszedł po meczu do dziennikarzy i powiedział, że „Real ma szczęście, że stracił tylko trzy bramki”. I to prawda. Anglik zresztą już w czasie meczu zdawał się mieć absolutnie dość nie tyle tego spotkania, co uwag trenera. I to nie pierwszy raz w tym sezonie. Zdaje się, że Carlo stracił szatnię, że legendarna siła przyjaźni po prostu się wyczerpała i zawodnicy chcieliby jednak czegoś więcej.

Przede wszystkim: jakiegokolwiek pomysłu na grę.

Wspomniałem już Zinedine’a Zidane’a. U niego też Real „jeździł” w dużej mierze na indywidualnościach. Ale te indywidualności były wsparte pomysłami taktycznymi. Do tego Francuz może i strategię na mecz miał na ogół prostą, ale był fantastyczny w rozbieraniu innych zespołów na czynniki pierwsze i znajdowaniu ich słabych stron. Dlatego w meczach o dużą stawkę Królewscy najczęściej notowali dobre wyniki.

Jednak tak naprawdę ostatnim szkoleniowcem Realu, który taktycznie to wszystko poukładał tak, że od początku do końca miło się na grę zespołu patrzyło, był… Jose Mourinho. Trochę wody w Manzanares upłynęło.

Zidane i Ancelotti przez lata mieli jednak inną broń – ogień. Piłkarze, choćby im nie szło, byli gotowi walczyć do samego końca. Zawsze i wszędzie. Tak było z PSG i Manchesterem City w 2022 roku. Tak było z Bayernem przed rokiem. Tak też to wyglądało w wielu meczach ligowych. W tym sezonie tego ognia nie ma i jeśli nawet uda się jakaś remontada, to wygląda, jakby wyszła przypadkiem, nie usilnymi staraniami zespołu.

Powtórzę: to wypalona ziemia. Ognie już nie ma, zostały zgliszcza. Potrzeba nowego przywódcy, by na nowo wzniecić płomienie.

Carlo Ancelotti już tego po prostu nie zrobi.

To koniec. Niezależnie, co jeszcze się stanie

Włoch walczy jeszcze o trzy trofea. Trzy, bo nie możemy odmówić Realowi szans nawet w rewanżu z Arsenalem. Ale odrobienie strat wydaje się niemal niemożliwe. To nie ten sezon, nie ta gra, nie tak dobra defensywa. Real nie potrafi też nacisnąć rywala, „usiąść” na nim, przytrzymać w jego polu karnym. Nie umie też na tyle skutecznie się bronić – zwłaszcza przy kontratakach – by przewagę utrzymać. Skoro Real Sociedad strzelił na Bernabeu cztery gole, to dlaczego Arsenal miałby nie trafić choć raz? Bo przecież jedna akcja rywali wystarczy, by to wszystko skończyć.

Udowadniała to w tym sezonie już między innymi Barcelona.

Ona zresztą może Carletto pogrążyć. Z nią Real zagra finał Pucharu Króla, z nią też powalczy jeszcze w bezpośrednim starciu w lidze. Kto wie, może Ancelotti nagle znajdzie formułę na to, by z zespołem Hansiego Flicka zagrać jak równy z równym. Ba, może nawet uda mu się wygrać. Ale nawet jeśli – cykl Włocha w Madrycie po prostu się skończył. Florentino Perez musi to zrozumieć, bo inaczej będzie marnotrawił potencjał tego zespołu.

To przecież wręcz niesamowite, że mając Jude’a Bellinghama, Fede Valverde czy Eduardo Camavingę nie przejmuje się kontroli w środku pola (i wymówką nie może być brak Daniego Ceballosa, świetnego przed kontuzją, regulatora tempa gry, bo i z nim tej kontroli nie było). To niesamowite, że mając tak fantastycznych graczy z przodu, nie potrafi się stworzyć składnej akcji w ataku pozycyjnym, a i kontry wychodzą coraz rzadziej. To wreszcie nieprawdopodobne, że przez cały sezon nie jest się w stanie poukładać defensywy tak, by chociaż w starciach z zespołami z dołu tabeli dawała sobie radę.

Do tego dochodzi przywiązanie Carletto do nazwisk. Gdy z ostatecznej konieczności do zespołu na pewniaka wszedł Raul Asencio, Włoch robił wszystko, byle tylko znaleźć rozwiązanie na środku obrony, które sprawi, że wychowanek zostanie odstawiony na boczny tor. Kiedy wypadł Dani Carvajal, z miejsca można było sprawdzać graczy z Castilli na tę pozycję (a akurat Królewscy mają w drugim zespole kilku, którzy są określani mianem dużych talentów), jednak zamiast tego cały sezon grał słaby Lucas, a z konieczności momentami Fede Valverde czy wspomniany Asencio.

O tym, jak traktowani są Endrick czy Arda Guler, nie warto nawet wspominać.

Carlo usprawiedliwia to wszystko, powtarzając, że płacą mu i rozliczają nie za rozwój młodych graczy, a za wygrywanie. Tyle że tego ostatniego w tym sezonie Real też najpewniej nie doświadczy. A nawet jeśli – zrobi to w męczarniach takich, że większość fanów już zdaje się zniechęcona tym sezonem.

To po prostu koniec, fin, fine. Kontynuowanie tego przez kolejny sezon nie ma sensu. No, chyba że Florentino Perez chce, by Real jeszcze przez rok robił to, co tak najwidoczniej ceni Carlo Ancelotti. Czyli cierpiał.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o Lidze Mistrzów:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Remontada? Nie żartujmy! Bezradny Real wykopany z Ligi Mistrzów!

Kamil Gapiński
24
Remontada? Nie żartujmy! Bezradny Real wykopany z Ligi Mistrzów!

Hiszpania

Anglia

Remontada? Nie żartujmy! Bezradny Real wykopany z Ligi Mistrzów!

Kamil Gapiński
24
Remontada? Nie żartujmy! Bezradny Real wykopany z Ligi Mistrzów!