Nigdy nie chodził do szkoły. Przed meczami czyta Pismo Święte. Zagra na skrzypcach Verdiego albo motyw z „Listy Schindlera”. Rozmawia po koncercie z Leszkiem Możdżerem. Sławomir Abramowicz jako dziecko był krótko w Legii, a na obozie Rakowa mieszkał w pokoju z Vladanem Kovaceviciem. Najbardziej zdeterminowana była jednak Jagiellonia, w której 20-latek wywalczył miejsce w składzie i prezentuje się świetnie. Jego zagraniczny transfer wydaje się kwestią czasu. Może do gry wróci znany angielski klub, który obserwuje go od kilku lat? Poznajcie historię jednego z najlepszych bramkarzy Ekstraklasy.
Po jednym z udanych meczów Jagiellonii do Sławomira Abramowicza podszedł Ryszard Karalus. – Zagrałeś dziś jak Paganini! – podsumował legendarny trener, a kiedyś piłkarz, związany z klubem od 1974 roku. 20-letni bramkarz, który w poprzednim sezonie był zmiennikiem Zlatana Alomerovicia (rozegrał jedynie pięć spotkań w Pucharze Polski), a w obecnych rozgrywkach jest pierwszym wyborem, tylko się uśmiechnął. Słowa Karalusa odnosiły się nie tylko do jego świetnej formy, ale i wielkiej muzycznej pasji.
W jednym z materiałów, jakie UEFA przygotowała przy okazji spotkań Ligi Konferencji, Abramowicz stoi na boisku treningowym w klubowym dresie. Ma ze sobą skrzypce. W pewnym momencie zaczyna grać na nich utwór: „Jagiellonio, klubie mój”. – Muzyka jest dla mnie odskocznią. Pozwala się odstresować, przekierować myśli i wyrwać się z rzeczywistości, która bywa przytłaczająca – opowiada.
Bramkarz Jagiellonii Sławomir Abramowicz zagrał na skrzypcach “Jagiellonio klubie mój”
Fragment dokumentu UEFY. pic.twitter.com/JVJ3M58GJR
— Jakub Śliżewski (@jakub_slizewski) February 13, 2025
Jeden z komentarzy pod materiałem: „Jeżeli w jakimkolwiek meczu domowym Sławek nie będzie mógł wystąpić, czy przez kontuzję, czy kartki, powinien to zagrać przed trybuną ultra”.
– To niesamowity chłopak. Świetny bramkarz, zdolny skrzypek i człowiek, dla którego bardzo ważna jest religia, wartości. Pochodzi z bardzo dobrego domu. Żeby zrozumieć fenomen Sławka, trzeba dobrze poznać jego rodzinę – mówi Karalus w rozmowie z Weszło.
Sławomir Abramowicz, bramkarz Jagiellonii, i koncert Leszka Możdżera
Na jednym ze zdjęć stoją we trójkę: Sławek ze skrzypcami, Róża z pianinem, a Bogumił z gitarą. Są trojaczkami, wszyscy urodzili się 9 czerwca 2004 roku. – Gdzieś w domu jest jeszcze zdjęcie, jak syn ma dziewięć lat, stoi w czarnych korkach Copa Mundial, bo niebawem trzeba jechać na trening, ale gra na skrzypcach, a pani mu akompaniuje na pianinie. Cała trójka naszych dzieci jest utalentowana muzycznie, potrafią też tworzyć i interpretować muzykę po swojemu. Sławek lubi klasykę, Bacha, Vivaldiego, muzykę filmową. Niedawno słyszałem, jak ćwiczył motyw przewodni Johna Williamsa z filmu „Lista Schindlera”. Lubi też klimaty podchodzące pod współczesny jazz. Jakiś czas temu byliśmy w Filharmonii Podlaskiej na koncercie Leszka Możdżera. Była też później okazja porozmawiać z artystą, ale również z Adamem Bałdychem, znakomitym skrzypkiem młodego pokolenia, który wówczas koncertował z Możdżerem w duecie. Sławka tacy ludzie bardzo inspirują – opowiada nam Artur Abramowicz, ojciec bramkarza.
W jednym z wywiadów Sławek tak wypowiedział się na temat swoich najbliższych: – Tata to jedna z najmądrzejszych osób w moim życiu. Uczył mnie, że wiara w sukces może dać bardzo wiele. Gdyby nie on, nie dałbym rady zajść tak daleko. Rodzina przypomina mi o tym, że jestem takim samym człowiekiem, synem, bratem.
– Uważam, że w życiu nie można się poddawać, tracić nadziei, bo w jednej chwili wszystko może się zmienić. Jest takie hasło: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. Przerabiałem je nieco i mówiłem Sławkowi: „Dopóki grasz, jesteś zwycięzcą”. To taka nasza dewiza życiowa – mówi pan Artur, który skończył filologię germańską, a teraz pracuje jako tłumacz, nauczyciel niemieckiego i prowadzi warsztaty dla lektorów. Prowadził też małą szkołę prywatną w Sulejówku: podstawówkę i gimnazjum. Gdy ich dzieci wstępowały w obowiązek szkolny, postanowili z żoną, że stworzą coś oryginalnego i otworzyli dla swoich pociech segment edukacji domowej. To było pionierskie, bo w tamtym czasie dotyczyło ledwie kilkudziesięciu dzieci w skali całego kraju.
Sławomir Abramowicz, o którego szerokich horyzontach przekonują się kolejne osoby w Jagiellonii, nigdy nie chodził do szkoły.
Od lewej: pan Artur, Boguś, Róża i Sławek
Pan Artur: – Prawo oświatowe umożliwiało to w szkołach niepublicznych. Wiadomo, jak jest w klasycznej szkole: przez pierwsze trzy lata nauczanie zintegrowane z tylko jednym nauczycielem, dopiero później podział na przedmioty i od każdego inny nauczyciel. Zrobiliśmy to dla dobra naszych dzieci- trojaczków. Tak to czuliśmy. Można powiedzieć, że mieliśmy małą klasę. Dzieci uczyły się w domu, korzystając z materiałów edukacyjnych, które tworzyliśmy z żoną, oczywiście wszystko zgodnie z ministerialną podstawą programową. Uznaliśmy, że edukacja domowa, która trwa dziennie mniej więcej trzy i pół godziny, będzie bardziej efektywna. Edukacja domowa nie ma nic wspólnego z popularną ostatnio edukacją internetową. Homeschooling to bardziej przedwojenne tradycje, pokazujące wartości i uczące obowiązku. Nasze dzieci, począwszy od pierwszej klasy szkoły podstawowej, co roku zdawały przedmiotowe egzaminy klasyfikacyjne, co nie jest łatwą rzeczą. A po kilkunastu latach świetnie zdały maturę. Kiedy startowaliśmy z edukacją domową, wiedzieliśmy, że dzieci będą też potrzebowały uspołecznienia, kontaktów z rówieśnikami. Dlatego postanowiliśmy zorganizować im zajęcia muzyczne oraz zapisaliśmy całą trójkę na treningi piłkarskie do Victorii Sulejówek.
„Nie pamiętam żadnego błędu”
Róża nieźle radziła sobie w piłkę, ale odpuściła i postawiła na lekkoatletykę. Biegała na 800 i 1000 m, kwalifikowała się nawet do mistrzostw Polski do lat 16. Bogumił do dziś gra w piłkę. Jest środkowym obrońcą III-ligowej Unii Tarnów. Bardzo chce trafić wyżej. Prawdopodobnie grałby w mocniejszej lidze, gdyby nie kontuzje. Najgorszy był uraz barku, przez który musiał przejść operację.
Sławek w młodym wieku doszedł do bycia pierwszym bramkarzem mistrza Polski. To prawdopodobnie przyszły reprezentant kraju. Niektórzy w Jagiellonii byli lekko zaskoczeni, że po świetnych meczach przeciwko Cercle Brugge w 1/8 finału Ligi Konferencji i Lechowi Poznań w Ekstraklasie nie dostał od Michała Probierza powołania do dorosłej reprezentacji Polski. Nawet jako czwarty bramkarz. Zaskoczenie było tym większe, że Sławek nie znalazł się wśród powołanych do reprezentacji Polski do lat 21, która przygotowuje się do zbliżających się mistrzostw Europy. Zgłosiła się kadra U-20, ale bramkarz został w Białymstoku. Chodziło o jego zdrowie, którym należy się zająć. – Gdyby powołał go Probierz albo Adam Majewski, chciałby pojechać nawet ze złamaną ręką. W tym przypadku najlepiej było jednak odpuścić i dogadać się – słyszę od osoby z otoczenia Jagiellonii.
– Oczywiście każdy trener ma swoją wizję, ale dla mnie to zastanawiające, że zawodnik, który od obecnego sezonu gra regularnie w drużynie mistrza Polski, a w Lidze Konferencji dochodzi do ćwierćfinału, nie jest powoływany do reprezentacji do lat 21. Rozumiem, że w wizji trenera Majewskiego Sławek byłby bramkarzem numer trzy albo cztery. Ja bym się jednak nad tym mocno zastanowił, choć mogę być nieobiektywny, bo pracuje z nim od dłuższego czasu. Abramowicz gra teraz regularnie i nie pamiętam z tego sezonu żadnego jego wielkiego błędu, który skończyłby się golem dla przeciwnika – mówi Dariusz Dźwigała, były piłkarz klubów Ekstraklasy, a dziś trener, który od lat odbywa indywidualne treningi z bramkarzem Jagiellonii. Może już nie tak regularnie jak kiedyś, bo zespół Siemieńca często gra co trzy dni, ale gdy Abramowicz ma trochę wolnego, np. w święta, przychodzi do Dźwigały i razem pracują nad jeszcze lepszą grą nogami. Regularnie dzwonią też do siebie po każdym meczu.
A jak to się wszystko zaczęło?
– Trener Dźwigała mieszka blisko Sulejówka i często przychodził na treningi zespołu. Jego syn, Janek, do dziś tam gra, a drugi, Adam, kiedy przechodził z portugalskiego Aves do FC St. Pauli i miał pół roku przerwy, trenował z tym zespołem. W pewnym momencie, po upadku Dolcanu Ząbki, spotkałem trenera Dźwigałę na Victorii i spytałem, czy nie zechciałby potrenować z moimi chłopcami. Wiedziałem, że jako zawodnik był znany z bardzo dobrej techniki i uznałem, że kto jak kto, ale on najlepiej pokaże im jak kierunkowo przyjmować piłkę, i nie tylko – wspomina pan Artur.
Gra nogami to dzisiaj wielki atut Abramowicza
– Sławek odbył u mnie około 100 treningów, a Boguś jeszcze więcej. Z każdym pracuję tak, jakby był moim własnym dzieckiem. Staram się jak najbardziej pomóc. Sławka uczyłem gry nogami: kontroli piłki, przyjęcia różnego rodzaju, podawania. Uważam, że piłkarska jakość opiera się na nawykach, dobrych lub złych. Czasami prowadzę treningi, na których zawodnik ma niemal dwa tysiące kontaktów z piłką. Czytałem kiedyś artykuł, w którym napisano, że jeżeli wykonasz jedną czynność dobrze 10 tysięcy razy, twój mózg utrwali odpowiedni wzorzec ruchowy. Zgadzam się z tym – opisuje Dźwigała.
Piłka nożna jak muzyka
Chłopcy przychodzili na zajęcia do Dźwigały rano, około 8.30. Wracali do domu, wykonywali pracę edukacyjną, a po południu jechali do Victorii na trening zespołowy. Pan Artur, opisując tamte czasy, porównuje często piłkę nożną do muzyki. – Każdy dużej klasy muzyk musi ćwiczyć rano półtorej, dwie godziny na instrumencie w swoim miejscu odosobnienia, by później, kiedy spotyka się po południu na próbie ze swoim zespołem lub orkiestrą, wnieść tam swoją jakość. My podobnie podeszliśmy do piłki. Wyobrażaliśmy sobie zresztą, że z tym futbolem będzie jak w edukacji muzycznej. W szkole muzycznej po każdym roku ma miejsce popis. Trzeba pokazać swoje umiejętności, aby móc otrzymać promocję do klasy programowo wyższej. Uważam, że warto to przenieść do piłki, rozmawiałem już na ten temat z kilkoma trenerami. To byłoby dobre, gdyby po każdym roku zawodnik musiał pokazać np. żonglerkę, przyjęcie kierunkowe czy jak zabiera się z piłką. Żeby miał obowiązek opanowania pewnych rzeczy, aby przejść do kolejnego stopnia wtajemniczenia – tłumaczy.
Sławek łączył granie na skrzypcach z piłką, ale w pewnym momencie mocniej postawił na futbol. W rozmowie z serwisem „365 dni o piłce” opowiada, że zawsze fascynowała go niemiecka szkoła bramkarzy i podziwiał Marca-Andre ter Stegena. Wiadomo, co jest charakterystyczne dla tego stylu: wychodzenie z bramki, przewidywanie, co zrobi rywal i znakomita gra nogami, której uczył go m. in. Dźwigała.
– Interesuję się piłką od lat i gdy Sławek był mały, wiedziałem, że umiejętność gry nogami stanie się kluczowym elementem w grze bramkarza. Trzeba to wyćwiczyć za młodu, gdy kształtują się wzorce ruchowe. Każdy dzieciak, chcący zostać świetnym bramkarzem, powinien w młodym wieku mieć takie treningi. Odbijać piłkę lewą, prawą nogą, zewnętrzną i wewnętrzną częścią stopy. To dziś przynosi plon. Tacy bramkarze, jak Ederson, ter Stegen czy Yann Sommer czasami zagrają niedokładnie, ale w wielu sytuacjach posyłają piłkę nogami świetnie. A to pozwala płynnie przejść kilku zawodników rywala, uzyskać przewagę w środkowej strefie boiska i okolicy pola karnego przeciwnika. Jagiellonia chce to robić, dlatego umiejętności Sławka są bardzo przydatne – mówi pan Artur.
Inny z rozmówców opowiada, że niedawno oglądał wywiad z ekspertem od ligi francuskiej, który stwierdził, że występujący w AS Monaco Radosław Majecki to naprawdę dobry bramkarz, ale raczej nie wejdzie na najwyższy poziom. Właśnie dlatego, że nie zadbał zawczasu o to, by lepiej grać nogami.
We wspominanym już wywiadzie Abramowicz siedzi z dziennikarzem przy planszy szachowej. Zasady są proste: po jednym pytaniu i odpowiedzi każdy wykonuje ruch. Szachy to kolejna z pasji Sławka, która, jak twierdzi jego ojciec, przydaje mu się w bramce.
– Syn jest w tym dobry, nie jest łatwo go pokonać. W szachach kluczowe jest przeanalizowanie intencji przeciwnika na trzy, cztery ruchy do przodu i oczywiście zneutralizowanie jego działań. Jaki wykona ruch? Czy przygotowuje się do ataku na wieże? Szachy to metafora życia, bo w nim też musimy przewidywać. Ale one mają zastosowanie też na boisku: Sławek analizuje w bramce, co przeciwnik zamierza zrobić, gdzie może niebawem trafić piłka i jak należy ustawić się do obrony strzału. Jest też podczas meczu bardzo skoncentrowany. To wyrobiły mu skrzypce: gdy grasz czasami 15 stron partytury, trzy bemole, cztery krzyżyki, raz forte, raz pianissimo, nie możesz się pomylić. Ciekawe jest też to, że gra na skrzypcach dobrze wpłynęła na jego dłonie. Ma na tyle sprawne mięśnie palców, że nigdy nie doznał poważnego urazu ręki. Jeden z trenerów bramkarzy powiedział mu kiedyś, że gra na skrzypcach czy gitarze wyrabia wyjątkowe czucie w palcach – analizuje pan Artur.
Niedawno na platformie SkyShowtime ukazał się film dokumentalny o życiu Petera Schmeichela. W pierwszym odcinku jego ojciec, pochodzący z Polski, mówi, że syn mógł zostać jednym z najlepszych pianistów w Danii, ale postawił na futbol. Też pojawia się sugestia, że granie na instrumencie sprawiło, że miał sprawne dłonie i bardzo mu to później pomogło.
Coś więc najwidoczniej w tym jest.
Sławomir Abramowicz
Miał drybling i balans ciała
Sławek miał siedem lat, gdy trafił na pierwszy trening Victorii. Był 2011 rok, niedaleko trenowała akurat przygotowująca się do EURO 2012 kadra Franciszka Smudy. – Trójka małych dzieci, które wyróżniała pasja. Cieszyli się tym, że robią coś z piłką. Sławek od początku chciał stać na bramce. Gdybym powiedział, że miał jakiś wielki talent, to bym skłamał. Ale chciał pracować i słuchał, gdy zwracało mu się na coś uwagę. Na początku miałem wrażenie, że jest trochę skrytym w sobie dzieckiem. Miał też lekkie problemy z komunikacją. Czasami nieco brakowało mu odwagi, by krzyknąć coś do kolegów – wspomina Dariusz Wojdyna, który prowadził Sławka na początku w Victorii.
– Syn jako dziecko radził sobie w polu. Jest praworęczny i lewonożny, a taka krzyżowość powoduje, że pracują dwie półkule mózgu. Miał niesamowity drybling, balans ciała, ale uznał, że na bramce jest najciekawiej, bo tutaj on sam odpowiada za to, co się stanie. Był samodzielny. Pamiętam, że cierpiał, gdy któryś z kolegów w polu odpuszczał albo ewidentnie lekceważył grę. A że nie podpowiadał zbyt głośno, nie krzyczał na kolegów? Myślę, że głośne dyrygowanie drużyną to pewna umiejętność, którą trzeba wypracować. Na meczach drużyn U-10 czy U-11 to nie jest częste. Dopiero w Escoli Sławek usłyszał, że to wymóg, by bardziej podpowiadać kolegom. Tam bardziej się tego uczył – tak opisuje tamten czas pan Artur.
Sławek miał 10 lat, gdy w mistrzostwach okręgu Victoria weszła do najlepszej czwórki. On w bramce, jego brat na prawej obronie. Turniej rozgrywano na obiektach Escoli Varsovia na Tarchominie. Obok Victorii: Legia, gospodarze i Legionovia. – Bronił świetnie. Gra nogami, zmiana strony, dłuższy przerzut do kolegi, ustawienie na linii. Wszystko się zgadzało. Na trybunach zmagania oglądali Roman Kosecki i Marcin Sasal, a ja pomyślałem, że Sławek zaczął robić naprawdę spore postępy – opowiada Wojdyna. Wtedy zainteresowała się nim Escola, choć był też inny turniej, po którym hiszpański trener tej szkółki podszedł do pana Artura i pogratulował mu występu syna.
– Escola miała szkółkę, współpracowała z akademią Barcy. Do Polski przyjeżdżali trenerzy z La Masii. To był w tamtych czasach bardzo ciekawy projekt. Sławek dostał też wcześniej zaproszenie na testy do Legii. Odbył dwie jednostki treningowe, zagrał pół meczu. Miał wtedy 11 lat. Usłyszeliśmy tylko: „Będziemy w kontakcie”. W Escoli syn trenował trzy lata. Z pewnością bardzo się rozwinął, jego drużyna rywalizowała na turniejach i w lidze z najlepszymi. W pewnym momencie uznaliśmy jednak, że chyba osiągnął tam swój sufit i wyczerpała się pewna formuła. Przeniósł się do starszego rocznika Varsovii – klubu, w którym karierę rozpoczął Robert Lewandowski. Poza treningami bramkarskimi i z zespołem oczywiście regularnie trenował indywidualnie, nie tylko z trenerem Dźwigałą, ale również z Robertem Podolińskim. Dziwne było, nie tylko dla nas, ale też dla wielu trenerów, że Sławek nigdy nie dostał powołania do jakiejkolwiek kadry Mazowsza. Na żadne treningi selekcyjne, nic, mimo że świetnie prezentował się na zajęciach i w meczach. – opisuje pan Artur. Niedługo później Abramowicz junior trafił do Polonii Warszawa.
Raków nie wziął, wzięła Jagiellonia
Gdy Sławek miał 16 lat, jego otoczenie stwierdziło, że czas spróbować swoich sił w piłce seniorskiej. Polonia właśnie się odradzała. Stery w klubie przejął przedsiębiorca Gregoire Nitot. W sezonie 2020/2021 zespół występował w III lidze, ale miał ciekawy skład: z Tomaszem Wełną, Łukaszem Piątkiem, Adamem Pazio. Kluczową postacią dla losów Sławka był trener bramkarzy Łukasz Zwoliński. W drużynie było dwóch starszych golkiperów, ale on dość szybko zauważył, że Abramowicz, który bardzo dobrze wypadł na testach, ma niesamowity potencjał. Nalegał, żeby podpisać z nim umowę. – Przygotuję go w rok do występów w lidze – miał powiedzieć szefom klubu. I tak się stało – Sławek zadebiutował już w październiku, w spotkaniu z KS Wasilków, a od kwietnia był pierwszym bramkarzem. Podpisano z nim umowę na trzy lata. A kiedy Polonia dość szybko stała się dla niego za mała, działacze za bardzo nie chcieli go puścić.
Abramowicz w barwach Polonii, 2021 rok
Zwoliński prowadzi szkółkę Novia Goalkeeper Academy. W przeszłości pracował m.in. z grającym dziś w Radomiaku Maciejem Kikolskim. Abramowicz po roku w Warszawie też trafił do Ekstraklasy, choć zanim zgłosiła się Jagiellonia, był jeszcze Raków. Sławek był w klubie z Częstochowy przez pół letniego obozu. Miał pokój z Vladanem Kovaceviciem. Ale w drużynie był też Kacper Trelowski. Jego otoczenie nie miało poczucia, że Raków jest zdeterminowany, by go ściągnąć i ma dla niego odpowiednią ścieżkę rozwoju. W tym właśnie momencie do gry bardzo mocno weszła Jagiellonia.
– Odpowiadało nam to. Klub niespecjalnie oddalony od domu w Warszawie. Widzieliśmy, że w bramce stawia na młodych. Wówczas między słupkami stał Xavier Dziekoński – tłumaczy ojciec Sławka. Abramowicz od początku często trenował z pierwszym zespołem. W trzech kolejnych sezonach w lidze grał tylko w rezerwach. Spotkał się tam z Adrianem Siemieńcem, który dobrze znał młodego bramkarza i przed obecnym sezonem mocno w niego wierzył. Okazało się, że słusznie, bo Sławek wygrał walkę o miejsce w składzie z 28-letnim Maksymilianem Stryjkiem.
– Nie baliście się tych przenosin do Jagiellonii? – pytam pana Artura.
– Nie, z dwóch powodów. Środowisko wydawało nam się idealne. Mamy w Białymstoku krewnych, niemałe grono znajomych. Poza tym wiem, jakim Sławek jest człowiekiem. Trenerzy Jagiellonii widzieli jego etykę pracy: umiejętność skupienia się na rzeczach ważnych, a nie jałowych. Syn wiedział, w jakim celu udaje się do Jagi. Nie po to, by się bawić, ale żeby ciężko pracować. Doskonale wiedział też, że musi przykładać bardzo dużą wagę do regeneracji, snu, diety. Z domu wyniósł wartości. Jesteśmy jako rodzina ze sobą bardzo zżyci, był wychowywany w duchu chrześcijańskim. To powoduje, że ma fundament i nie gubi się, gdy wokół niego pojawia się spore zamieszenie, tak jak w ostatnim czasie – odpowiada ojciec bramkarza.
Gdy Abramowicz w jednym z wywiadów został zapytany o przedmeczowe rytuały, powiedział m. in, że zdarza mu się czytać Pismo Święte. W jego rodzinie religijność jest bardzo ważną wartością. Róża, jego siostra, regularnie publikuje na Facebooku wersy z Pisma Świętego, odnoszące się do różnych sytuacji.
Fulham, Lens i Westerlo
Świetnie spisujący się Abramowicz przyciąga zainteresowanie zagranicznych klubów. Mógł odejść już zimą, niewykluczone, że wyjedzie latem. Sam mówi, że Jagiellonia to dla niego ważny, ale jednak przystanek w karierze. Niedawno podpisał z klubem kontrakt do 2028 roku. W umowie nie ma żadnej klauzuli.
Gdy był jeszcze zawodnikiem Escoli, rywalizował w turnieju rozgrywanym w Zakopanem. Miał 14 lat. Do stolicy Tatr zjechały mocne polskie kluby, ale też Olympique Marsylia. I właśnie w meczu z Francuzami, w którym rywale łatwo kreowali sobie okazje, bronił tak, że Escola jakimś cudem zremisowała, a zebrani wokół ludzie po kolejnych obronach łapali się za głowy. Niedługo później przyszło zaproszenie na testy do Fulham. Sławek poleciał z ojcem, Anglicy byli na tak, ale wspólnie uznali, że to jeszcze nie jest ten czas. Działacze Fulham jednak ciągle oglądają jego mecze. Jeden z trenerów bramkarzy londyńskiego klubu jest wielkim zwolennikiem jego talentu.
Jakiś czas temu Łukasz Olkowicz, dziennikarz serwisu PS Onet, podał informację, że Jagiellonia otrzymała ofertę za Abramowicza z francuskiego Lens. Opiewała na ponad 3,5 miliona euro, ale działacze z Podlasia chcieli trochę więcej. Francuzi mieli swój limit, którego nie mogli przekroczyć. Negocjacje z Lens, którego pierwszy bramkarz, Brice Samba, odchodził do Rennes, trwały w grudniu. Według naszych informacji była też poważna oferta z belgijskiego Westerlo. W tym przypadku działacze chcieli mieć u siebie Abramowicza na początku stycznia, ale oferowali sporo mniejsze pieniądze.
– Na pewno nie chcę odchodzić do klubu, w którym stałbym się drugim albo trzecim bramkarzem – deklaruje Abramowicz w rozmowie z „365 dni o piłce”.
Abramowicz po wygranej 2:1 z Lechem Poznań
– Wydaje mi się, że nie miałoby dużego sensu, ażeby Sławek, nawet za duże pieniądze, szedł do klubu typu Arsenal, PSG, gdzie usiadłby na ławce, jako trzeci bramkarz. Lepiej wybrać niekoniecznie tak topowy zespół, ale taki, który, owszem, zapłaci Jagiellonii satysfakcjonujące ją pieniądze, jednak w którym będzie realna szansa na grę i rozwój – dodaje jego tata.
„Betis to Himalaje”
Jeden z fragmentów Pisma Świętego, opublikowany na Facebooku przez jego siostrę: „Chlubimy się też uciskami, wiedząc, że przeciwności wyrabiają wytrwałość”.
Przytaczam go, bo dobrze pasuje do ostatnich miesięcy w karierze Abramowicza. Sam bramkarz, zapytany w wywiadzie, co chciałby przekazać młodym dzieciakom, stwierdził: – Niech ciągle wierzą w siebie, bo zawsze pojawią się trudne sytuacje, przeciwności. I będą ludzie, którzy nie życzą nam najlepiej.
Abramowicz prawdopodobnie odnosi się w tym momencie do trudniejszych chwil z obecnego sezonu. Chodzi o sierpień, w którym Jagiellonia w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów uległa Bodo Glimt (0:1 i 1:4), w eliminacjach Ligi Europy przegrała u siebie 1:4 z Ajaxem, a w ekstraklasie okazała się gorsza od Cracovii (2:4) i GKS-u Katowice (1:3). Sławek bronił w tych wszystkich meczach.
– Jeżeli zespół traci cztery gole, często obwinia się bramkarza. Fakty są takie, że syn nie popełnił ewidentnego błędu przy żadnym z goli. Jagiellonia grała odważnie od tyłu, być może trochę zbyt ryzykownie, przeciwko mocnym przeciwnikom próbowała wyprowadzać piłkę krótkimi podaniami, bez długich zagrań, ale miała też pecha: wiele bramek w tamtym czasie padło po rykoszetach. Mogę się zgodzić, że na początku sezonu Sławek nie dawał drużynie czegoś ekstra, nie był bohaterem tamtych spotkań, ale z drugiej strony przy straconych golach to pewnie i ter Stegen by nie pomógł, a przecież w meczu z Ajaxem syn obronił rzut karny. Niewielu o tym pamięta. Pojawiały się wówczas komentarze w stylu: „Taki młody w bramce. Trzeba tam kogoś, kto będzie łamał rywali”. Syna to trochę bolało, bo, chociaż nie czyta komentarzy, dostawał wiadomości od przyjaciół, żeby nie przejmował się bezsensownymi wynurzeniami jakichś tam „ekspertów”. W ten sposób dowiadywał się, że są jakieś niefajne opinie na temat jego gry – mówi nam ojciec bramkarza.
Między słupki na krótko wskoczył Stryjek, zbiegło się to też w czasie z drobnym urazem Sławka. Ale ostatecznie to 20-latek wrócił do bramki i od pewnego czasu spisuje się świetnie.
– Pamiętam jednego dziennikarza, który jakiś czas później dość dosadnie złożył w mediach samokrytykę, mówiąc: „Nie wierzyłem w niego, ale teraz Abramowicz swoją grą zamyka mi mordę” – dodaje Artur Abramowicz.
– To jest dziś chłopak, z którym można grać w piłkę. Nie ma obawy, że podasz do niego, a on nie będzie wiedział, co zrobić. Jest w Jagiellonii, u trenera, który chce budować grę od bramkarza. Taki futbol prezentują dziś najlepsi w Europie. Praktycznie w każdym meczu Sławek często gra krótko i ma duży procent dokładnych podań, mimo że wykonuje je na sporym ryzyku. Ale mnie to nie dziwi: on przerobił ze mną setki tysięcy takich zagrań – przekonuje Dźwigała.
– Świetnie gra tymi nogami, ale to nie jedyny atut. Mało pamiętam w tym klubie bramkarzy, którzy mieliby tak znakomity refleks – dodaje Karalus.
Wojdyna: – Stylem gry Sławek przypomina mi trochę Łukasza Fabiańskiego. Życzę mu, by wylądował kiedyś Premier League.
Pan Artur: – Syn świetnie spisał się w walce o ćwierćfinał Ligi Konferencji przeciwko Cercle Brugge. Teraz do Białegostoku przyjeżdża Betis. To już będą piłkarskie Himalaje. Ale Sławek lubi takie wyzwania.
JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA:
- Sekunda gry warta 13 tysięcy funtów. Kogo wziął Motor Lublin?
- Kulesza w UEFA dzięki rosyjskiemu? Odsłaniamy kulisy!
- Dlaczego siatkówka nie może być jak piłka nożna?