Słabsze niż oczekiwane wyniki. Frustracja na korcie. Problemy z grą i mnożące się błędy. U Igi Świątek w ostatnim czasie wiele rzeczy wygląda nie tak, jak powinno. Trudno też zauważyć oznaki tego, by Polka miała pomysł na to, jak z tej sytuacji wyjść. Drzwi z napisem “EXIT” nawet nie widać na horyzoncie. I to niepokoi nas najbardziej.
Iga Świątek ma problem. Jak go rozwiązać?
Każdy, kto uprawia zawodowy sport, ma prawo do gorszej formy. Zaczynam od tego zdania nie bez powodu – chciałbym, byśmy mieli to ustalone już na starcie. Tym bardziej takie prawo ma ktoś, kto na pięć ostatnich sezonów, aż czterokrotnie wygrywał turniej wielkoszlemowy. Nie będę tu więc pisać, że Iga się skończyła, że już nic nie wygra, że rywalki jej odjeżdżają. Choć to popularne w Internecie zdania.
Bo może i inne tenisistki faktycznie odjechały, ale całkiem prawdopodobne, że chwilowo. Tak działa sport. Forma faluje. Raz jest się na szczycie, raz zjeżdża nieco niżej. Iga jest teraz w tej drugiej sytuacji – wyraźnie wpadła w dołek.
Istotne pytanie brzmi więc: jak się z niego wygrzebać? A to jeszcze ważniejsze – czy Iga ma na to jakikolwiek pomysł?
Niepokoi zwłaszcza ta druga kwestia. Bo wydaje się, że tego pomysłu nie ma. Ba, co gorsza, nawet jeśli pomysł ma jej sztab, to Świątek zdaje się – przynajmniej w trakcie meczów – go nie słuchać. Czy to kwestia zaufania, czy zwykłej frustracji wywołanej gorszą formą – trudno powiedzieć. Jeśli to pierwsze, to znaczy, że to zaufanie albo się nie wytworzyło, albo zniknęło w ostatnich tygodniach, bo początki współpracy z Wimem Fissette były obiecujące.
A teraz? Teraz obiecująco nie wygląda tu niemal nic. Świątek w każdym turnieju zalicza co najmniej jeden – a często i więcej – mecz, w którym jej gra wygląda słabo. W Miami uwidoczniło się to jeszcze bardziej, niż gdziekolwiek wcześniej.
***
No bo można to analizować po kolei. W Australian Open porażka na milimetry z grającą turniej życia Madison Keys. A więc okej, mogło się zdarzyć. W Dausze, owszem, wyraźna przegrana, ale z Jeleną Ostapenko, która Idze nie leżała już wcześniej, a tym bardziej nie leży teraz. I to też jest w pewnym sensie zrozumiałe. Właściwie każda tenisistka z topu ma taką przeciwniczkę. Dla Igi to właśnie Łotyszka. Potem – dwa razy: w Dubaju i Indian Wells – przegrane z Mirrą Andriejewą. Młoda Rosjanka w obu turniejach grała jednak fantastycznie i oba wygrała.
Akceptujemy te porażki? No akceptujemy. Trudno o inne postępowanie. Po prostu czasem tak jest, że utalentowana rywalka – a Andriejewa talentu ma hektolitry – będzie lepsza.
CZYTAJ TEŻ: MIRRA ANDRIEJEWA. JESZCZE NIE PIJE SZAMPANA, JUŻ WYGRYWA WIELKIE TURNIEJE
Trudno zaakceptować jednak to, co stało się w Miami. I już pal licho fakt, że Iga przegrała. Przegrać może każdy. Nie zwracamy nawet uwagi na to, że ze 140. zawodniczką świata, bo wiemy, że Alexandra Eala ma ogromne możliwości i była jedną z najlepszych juniorek świata. Chodzi nam o to, jak grała sama Iga.
A grała – jak napisaliśmy w tekście tuż po meczu – wprost fatalnie.
Nie wychodziło jej nic. Swój dobry okres miała w tym meczu jeden – od 0:2 do 4:2 w II secie. Nawet to jednak nie wystarczyło, by partię wygrać. Alexandra Eala mogłaby stać w jednym miejscu kortu i z niego odgrywać piłki, a i tak bardzo prawdopodobne, że Iga ostatecznie by przegrała. Owszem, każdemu zdarzają się czasem takie mecze, w których po prostu nie chce być na korcie, w których nie potrafi się odnaleźć. Najlepsi tenisiści są wtedy w stanie – nie zawsze, ale w miarę często – mimo wszystko powalczyć.
Iga dziś nie była. A co bardziej (znów użyć trzeba tego słowa) niepokojące – Polka nie jest od dość dawna.
***
Bo to nie tak, że kwestia słabszej formy Świątek ciągnie się od początku tego sezonu. (Zresztą – w tym roku to nawet nie do końca od początku. W United Cup było całkiem dobrze, a w Australian Open owszem, nie grała na maksimum możliwości, ale wyrównała życiowy wynik. Potem się popsuło). Gdybyśmy mieli szukać samego zaczątku tego, co się u Igi dzieje, wypadałoby chyba cofnąć się o niemal rok.
Pierwszą połowę tamtego sezonu – pomijając wpadkę w Australii – Świątek miała GE-NIAL-NĄ. Wygrała w Dausze. Wygrała Indian Wells. Wygrała wszystkie najważniejsze turnieje na mączce, w dwóch z nich pokonując w finałach Arynę Sabalenkę. 99 procent tenisistek oddałoby za takie sukcesy w ciągu całej swojej kariery nerkę. Świątek ogarnęła temat w pół roku i to nie pierwszy raz w ostatnich latach.
Ale potem? Potem wszystko się popsuło.
Od Roland Garros Iga nie wygrała już żadnego turnieju. Ba, w żadnym nie zagrała w finale! Przy tym wszystkim jednak jej wyniki nie były wcale złe. Była trzecia runda na Wimbledonie, mimo wszystko rozczarowujący brąz na igrzyskach w Paryżu, półfinał w Cincinnati i ćwierćfinał US Open. Było też odpadnięcie w grupie WTA Finals, ale że wygrała w niej jednak dwa mecze, to trudno na ten występ przesadnie narzekać. Potem był też dobry występ w United Cup. Te dwa ostatnie już pod okiem Fissette’a.
Dlaczego jednak się popsuło? Co takiego się wydarzyło?
***
Napisalibyśmy, że odpowiedzi zna tylko sama Iga. Wydaje się jednak, że tak nie jest. Wydaje się, że Polka błądzi po omacku, bez światła i próbuje odnaleźć się w labiryncie, jaki dookoła niej wyrósł. Bo trudnych rzeczy nieco się wokół niej nawarstwiło. Na igrzyskach przygniotła ją presja oczekiwań. Później mogło wkraść się zmęczenie. W październiku doszła sprawa pozytywnego testu dopingowego, która pewnie zostawiła swój ślad, nawet wyjaśniona. Weszła zmiana trenera.
A teraz – z każdym kolejnym turniejem – zapewne dochodzi coraz większa frustracja, spowodowana słabą formą.
Ale to frustracja obustronna. Sfrustrowany tym, jak gra Iga, bywał pod koniec poprzedniego sezonu Tomasz Wiktorowski, z kolei Polka wydawała się go momentami po prostu nie słuchać. Było to widać szczególnie przy okazji spotkania z Jessicą Pegulą w US Open, gdy Wiktorowski dawał Świątek wskazówki z boksu, a ta zupełnie ich nie wypełniała (nie napiszemy, że ignorowała, możliwe, że próbowała, ale nie była w stanie). I mecz przegrała.
Dziś dokładnie tak samo było w przypadku Wima Fissette’a.
Belg był w boksie Igi niezwykle aktywny. Widział, że jego zawodniczka ma problemy. Dostrzegał też najpewniej, co jest nie tak. Przypominał jej o nogach, odpowiednim poruszaniu i ustawianiu się. Podkreślał, jak ma odgrywać. Nie zagadywał też komunikatów, mówił zwięźle, konkretnie. Trudno byłoby napisać, że Świątek mogła mieć wskazówek za dużo albo że były niezrozumiałe. Ba, doszło do tego, że odezwał się nawet – na ogół milczący, pozostający w cieniu – Maciej Ryszczuk, wieloletni trener przygotowania fizycznego Polki. Co powiedział?
– Posłuchaj chociaż raz!
***
Iga mówiła, że próbuje. I może faktycznie próbowała, ale dostrzec, że to robi było niezwykle trudno. Nie dało się zauważyć, by wcielała w życie którekolwiek ze wskazówek siedzącego w jej boksie trenera, którego zatrudniła przecież po to, by wejść na wyższy poziom. I znów, wracamy do początku: czy to kwestia zaufania? Irytacji tą współpracą? Czy może kwestia siedzi gdzieś we wnętrzu samej Igi? Może Polka nakłada na siebie zbyt duże oczekiwania, którym nie jest w stanie sprostać?
Każde kolejne pytanie to zakręt w labiryncie. Jeśli Iga nie odpowie właściwie, trafi do ślepego zaułka. Trzeba będzie się wracać i raz jeszcze szukać drogi do wyjścia.
Jest też tu bowiem też, przywołana już mimochodem, kwestia psychiki. Nie chcemy się w nią wgłębiać – naprawdę nie mamy dostępu do głowy Świątek – natomiast wiemy, że już nawet inni psychologowie, często z wieloletnim doświadczeniem, nie tyle sugerują, co mówią wprost, że relacja zawodowa Igi Świątek z Darią Abramowicz przekracza pewne normy. I może polskiej tenisistce to odpowiada. Może to wciąż relacja faktycznie oparta wyłącznie na wspólnej pracy i dobrych fluidach.
Niemniej: wydaje się, że i ona od dłuższego czasu nie daje pożądanych efektów.
CZYTAJ TEŻ: “KARIEROWICZKA. NAJLEPSZA SPECJALISTKA. ZAWŁADNĘŁA WSZYSTKIM”. HISTORIA DARII ABRAMOWICZ
Czy rozwiązaniem byłyby tu zmiany w sztabie? Możliwe, ale też możliwe, że nie. Możliwe, że trzeba szukać gdzie indziej. Może zrobić sobie nieco dłuższą przerwę. Może skupić się na treningach. Może odbyć zdecydowaną rozmowę, wyrzucić – nawet krzykiem – z siebie wzajemne pretensje w gronie zawodniczki i osób z jej sztabu. A może wręcz przeciwnie – pracować dalej i zaufać, że mączka obudzi w Idze jej najlepszy tenis.
Jedno jest pewne – Polka nie jest sobą z poprzednich sezonów. Nie tylko nie gra, ale też nie zachowuje się tak, jak nas do tego przyzwyczaiła.
Zobaczymy, czy uda się to zmienić.
***
Wróćmy do początków. Jak pisaliśmy – każdy ma prawo do gorszej formy. Nie odmówimy go Idze. Nawet jeśli nie wygra nic w tym sezonie, ważne będzie nie to, a fakt, by odnalazła sposób na powrót do najlepszej dyspozycji. Owszem, wiele zawodniczek cieszyłoby się z wyników takich, jakie notuje Polka.
Ale nie ona. Jej atutem, ale i przekleństwem jest bowiem to, że jest Igą Świątek. Przyzwyczaiła nas, kibiców, ale przede wszystkim siebie do pewnego poziomu.
Gdy nie jest w stanie grać na nim, zaczyna się irytować, frustrować. Gdy się frustruje, gra jeszcze gorzej. I dopóki nie odzyska spokoju w swoich poczynaniach, najpewniej tak to właśnie będzie wyglądać.
Samonapędzająca się pułapka. Labirynt, który wyrósł wokół Igi, częściowo zbudowała ona sama. I tylko ona – z pomocą innych – może się z niego wydostać.
Czytaj więcej o tenisie:
- “Świątek i Abramowicz? To nie jest zwykła relacja psycholog-klient”
- Gerard Pique znów chce reformować tenis. Ale czy powinien?
- Madison Keys i jej droga do wygrania Szlema. “Moje ciało powoli się rozpadało”
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix