Doskonale wiadomo, że takimi meczami jak z Litwą i Maltą można przede wszystkim stracić, że łatwiej zostać wtedy ofiarą weryfikacji negatywnej niż naprawdę się wyróżnić i pokazać, że pierwszego, czego ci potrzeba, to silniejszego rywala do skonfrontowania. Jeśli jednak mamy już kogoś realnie pochwalić za ten dwumecz, to Jakuba Kamińskiego.
Gdyby nie on, w starciach ze 142. i 168. drużyną rankingu FIFA w praktyce nie mielibyśmy nikogo, kto w sposób naturalny i niewymuszony potrafi dryblować, tworząc przewagę w akcjach ofensywnych. Analizował to już wczoraj Wojciech Górski na przykładach Sebastiana Szymańskiego i Przemysława Frankowskiego, których indolencja dryblingowa biła po oczach. Pierwszy koniec końców w obu spotkaniach nie zaliczył ani jednej udanej akcji tego typu (na pięć prób!), Frankowskiemu wyszła ona raz, tyle że… w stronę własnej bramki.
Jakub Kamiński wygranym meczów z Litwą i Maltą
Kamiński natomiast robił to, czego normalnie oczekiwalibyśmy od kontuzjowanego jeszcze Nicoli Zalewskiego. Całkiem udanie wszedł w jego buty. Z Litwą czasu miał mało, ale i tak po wejściu z ławki odegrał kluczową rolę przy akcji bramkowej. Z Maltą natomiast był naszym najmocniejszym punktem. Już w pierwszej szarży efektownie minął trzech rywali, by na koniec uderzyć obok słupka.
W całym meczu z Maltą skrzydłowy Wolfsburga miał — według bardziej precyzyjnych danych Hudl WyScout — osiem prób dryblingu, z czego pięć udanych. Jak niepolski piłkarz, chciałoby się powiedzieć.
Oczywiście trzeba wytknąć Kamińskiemu dużą nieskuteczność, bo gdyby miał swój dzień pod kątem wykończenia, mógłby wczoraj schodzić z boiska nawet z hat-trickiem. Trudno jednak nie zauważyć, że jeśli chodzi o to, jak w funkcjonował w systemie i jak często dzięki własnej przebojowości stwarzał zagrożenie, wszystko się zgadzało o wiele, o wiele bardziej niż w przypadku biegającego po drugiej stronie Frankowskiego.
Przemysław Frankowski i drybling to zdecydowanie nie jest dobra para.
Nadal pamiętamy, że chodziło o Maltę, a wcześniej o Litwę, ale też pamiętamy, jak Kamiński spalił się w reprezentacyjnym debiucie u Paulo Sousy, będąc najsłabszym ogniwem w wygranym 7:1 spotkaniu z San Marino. Wówczas nawet na tle takiego przeciwnika nic kreatywnego mu nie wychodziło. Pamiętamy też, że “Kamyk” trochę zawiódł na mundialu w Katarze właśnie jeśli chodzi o ekspozycję indywidualną, gdy w kilku akcjach mógł użyć swojej szybkości i kiwki, ale jego starania nie przynosiły spodziewanych efektów.
Teraz oglądaliśmy zawodnika znacznie pewniejszego siebie, przekonanego o własnej wartości. To tym bardziej godne odnotowania, że w klubie ciągle nie potrafi się na dobre odbić. Kamiński już kilka razy miał być wygranym letnich lub zimowych obozów, chwalono go za sparingi, trenerzy komplementowali, a w później w Bundeslidze zbierał okruszki.
W tym sezonie w pierwszych siedmiu kolejkach grał od początku, by potem pójść w bardzo głęboką odstawkę. Przed przyjazdem na marcowe zgrupowanie, pięć meczów z rzędu przesiedział na ławce, a w dwóch ostatnich dostał łącznie 33 minuty. Z St. Pauli zdołał się pokazać, wywalczył nawet rzut karny.
Jeśli nie nastąpi tu rychły przełom, Kamiński wkrótce znajdzie się pod niemal równie dużą presją jak niedawno Jakub Moder, by zmienić pracodawcę i zdjąć z siebie pajęczynę. Jego problemy w Wolfsburgu trwają tak naprawdę od początku zeszłego sezonu, czyli od ponad półtora roku. Za długo. On sam zresztą przyznawał ostatnio, że zimą rozważał zmianę otoczenia, dwa kluby były chętne (w tym Olympiakos), ale Niemcy go zatrzymali. W razie braku pozytywnego przełomu latem temat powróci ze zdwojoną siłą i półśrodki chyba już nie przejdą.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- Trela: Drużyna Probierza. Reprezentacja Polski jako zespół selekcjonera
- Jan de Zeeuw: Gra Polski to wstyd. Probierz nie jest trenerem na ten poziom [WYWIAD]
- Cieszynka Świderskiego z Maltą? Żaden problem, nie wpadajmy w paranoję
- Dwa do zera z Maltą? Minimum przyzwoitości
Fot. FotoPyK