Reklama

Mała tajemnica Malty. Wielkie marzenie Pana Memé od Boiska

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

23 marca 2025, 13:06 • 14 min czytania 7 komentarzy

Tylko najbardziej zwariowani na punkcie piłki turyści zechcieliby odszukać na Malcie resztki historii tamtejszego futbolu. Nie tak znowu odległej, ale też nie tak dobrze znanej. A szkoda, bo opowieść o jednej z najważniejszych postaci w maltańskiej piłce nożnej i dziele życia, które nie przetrwało próby czasu, to jedna z tych, które definiują nasz ukochany sport. Jest w niej naprawdę wszystko. Od megalomańskiego snu z dzieciństwa, przez… psie wyścigi, aż po fruwające nad głowami polskich piłkarzy kamienie.

Mała tajemnica Malty. Wielkie marzenie Pana Memé od Boiska

Czasami, gdy przechodzę obok, wyobrażam sobie, że widzę mojego dziadka w garniturze, palącego cygaro. I słyszę go narzekającego, w jakim żałosnym stanie jest to miejsce – żartuje gorzko Bernardine Scicluna, wnuczka legendy maltańskiego futbolu. Dziadka Carmelo nigdy nie poznała, nie zdążyła. Jego dziedzictwo było jednak na tyle żywe, że bombardowana przez tatę i wujka wspomnieniami o nieco ekscentrycznym starym Sciclunie, umiała sobie wyobrazić taki obrazek.

Tym bardziej, że sprawa dotyczyła najukochańszego z dzieci dziadka Carmelo – stadionu, który na lata, albo i wieki, miał zabezpieczyć rozwój sportu na Malcie. Swoje zadanie spełnił, lecz teraz pozostał po nim tylko smutny cień. I kupka gruzu.

Carmelo Scicluna i sen o stadionie. Kim był tajemniczy is-Sur Memé tal-Ground i co zrobił dla Malty?

To dosyć długa opowieść, więc zaczniemy ją od krótkiej dygresji, które w takich historiach są jak najbardziej dozwolone. Język maltański to doprawdy przedziwne stworzenie. To jedyny semicki język urzędowy Unii Europejskiej, ale i niezwykła hybryda arabskiego, włoskiego czy angielskiego. Na przestrzeni wieków przeżywał długotrwałą ewolucję i nie był w stanie oprzeć się naciskom ze strony silniejszych kultur. Stąd też trudno się w nim na pierwszy rzut oka połapać i konia z rzędem temu, kto teksty w języku maltańskim w ogóle rozpozna. Choć łatwiej jest, gdy przeczytacie gdzieś w sieci, że charakterystyczną jego cechą jest występowanie literki H z dodatkową poprzeczką (Ħ, ħ) czy G z antenką u góry. Takiego G w berecie (Ġ, ġ).

Reklama

Stąd też mimo próby zdominowania niewielkiego śródziemnomorskiego państwa przez nudny jak flaki z olejem język angielski, około pół miliona użytkowników maltańskiego dzielnie stawia opór. I raczy nas takimi kwiatkami, jak często wykorzystywany przydomek Carmelo Scicluny.

is-Sur Memé tal-Ground.

Niełatwo to tak od ręki przetłumaczyć, ale wystarczający był dla nas fakt, że Scicluna przez bliskich i przyjaciół był nazywany pieszczotliwie Memé. Zebraliśmy kolejne człony, dołożyliśmy kontekst i wyszło coś takiego:

Pan Memé od Boiska.

Carmelo Scicluna to postać wręcz fundamentalna dla losów maltańskiej piłki. (Fot. Scicluna Family Archives)

Reklama

Dziadek Carmelo tak bardzo kojarzył się ze stadionem, który chciał wybudować i w końcu nawet wybudował, że na stałe wszyscy zapamiętali go, jako tego jednego faceta, co ciągle gadał i gadał o potrzebie realizacji pewnego ambitnego projektu. Żonie truł o stadionie. Kolegom truł o stadionie. Dzieciom też pewnie zdążył nawciskać do głów, jaka wielka jest jego wizja silnej maltańskiej piłki na pięknym stadionie.

Wnuczce nie zdążył, ale ta wszystko wie. – Nazywano go is-Sur Memé tal-Ground, czego przez jakiś czas nie mogłam zrozumieć. W końcu uświadomiłem sobie, że odnosiło się to do Empire Sports Ground – stadionu, w pobliżu którego mieszkaliśmy – tłumaczyła w jednym z wywiadów. – Memé był osobą obdarzoną wielką smykałką do przedsiębiorczości i zawsze chciał wynaleźć coś nowego, a w głowie miał wiele, wiele projektów – chwaliła przodka Bernardine Scicluna na antenie TVM News w setną rocznicę budowy Empire Sports Ground później zamienianego na Empire Stadium. Oczka w głowie jej dziadka.

Angielskie ziarno padło na podatny grunt

Wizja Scicluny była czymś więcej niż prostym pomysłem. Nie chodziło o samo zbudowanie stadionu. W latach dwudziestych Maltańczycy potrzebowali czegoś, co pozwoli im pielęgnować poczucie przynależności i pomoże przetrwać ich wyjątkowej kulturze. Potrzebowali odskoczni od Włochów, Anglików, niedawnej wojny i zbliżającej się kolejnej. Ich maleńka ojczyzna sprowadzona została w tamtym okresie do roli brytyjskiej bazy wojskowej, choć dla nich zawsze była czymś więcej.

Sposób na wyrażenie tych wszystkich trudnych emocji, które towarzyszyły lokalsom w tamtym okresie mógł być tylko jeden.

Piłka nożna.

Oczywiście przesadzamy, były też inne, ale sport okazał się niemniej ważny od maltańskiej poezji czy tradycji pielęgnowanej z pokolenia na pokolenie. Nawet jeśli przywieźli go na Maltę Anglicy.

Bernardine Scicluna może i nie ma po dziadku zmysłu do wielkich projektów, ale naprawdę umie sprzedawać historie. I w dodatku nieźle pisze, na szczęście także po angielsku. Swego czasu historię Carmelo Scicluny i rozwoju sportu w wyspiarskim państwie zgrabnie przelała na łamy “Times of Malta”. – Zakorzenienie sportu na Malcie zawdzięczamy stacjonującym tam wówczas brytyjskim służbom marynarki wojennej i armii. To wojskowi są odpowiedzialni za rozpowszechnienie krykieta, wyścigów konnych, lekkoatletyki i piłki nożnej – pisze Bernardine. Wtóruje jej Lino Bugeja. – To na Malcie powstały pierwsze zamorskie boiska piłkarskie w Imperium Brytyjskim – dodaje. I może mieć rację, ale z poziomu ciepłego, polskiego domu nijak nie zweryfikujemy tych informacji.

Maltańscy piłkarze, najprawdopodobniej na samym początku XX wieku. (Fot. Valetta FC)

Faktem jest jednak, że Maltańska Federacja Piłkarska powstała już w roku 1900 i jest jedenastą najstarszą organizacją tego typu w Europie. Szybko zawiązano też rozgrywki ligowe i naturalnym kolejnym krokiem wydawało się…

Memé ma wielką wizję

Carmelo Scicluna marzył o obiekcie, który będzie służył wszystkim i właściwie do wszystkiego. Urodził się w roku 1887, czyli na samym początku maltańskiego boomu na piłkę nożną. Nic więc dziwnego, że miał na jej punkcie kompletnego fioła. Rodzinna legenda głosi nawet, że już od dziecka chciał… zbudować stadion.

Są ludzie, co kolekcjonują znaczki. Są też tacy, co marzą o byciu strażakiem. A on już w młodym wieku miał zbierać różnych rozmiarów pudełka od papierosów i zapałek, z których w zaciszu swojego pokoju budował kolorowe makiety piłkarskiego stadionu swoich marzeń. W końcu przyszło mu zamienić zabawki w prawdziwy budulec i z dziecięcej igraszki zrobić poważne przedsięwzięcie. Wszystko dlatego, że doskonale wiedział, jak wykorzystać nadarzającą się okazję. Zresztą szykował się na jej nadejście niemal całe swoje życie. A kiedy stracił cierpliwość, sam trochę dopomógł losowi.

Memé w swoim charakterystycznym stroju.

Odkąd tylko odrósł od ziemi, zaczął tworzyć własną sieć kontaktów. Kumplował się z działaczami z krajowej federacji, dobrze dogadywał się z włodarzami poszczególnych klubów, znał piłkarzy. Chodził na mecze lokalnych klubów i obserwował nie tylko boisko, ale również wszystko wokół niego. Zauważał mocne i słabe strony infrastruktury, która towarzyszyła raczkującym jeszcze rozgrywkom, w ten sposób naprawdę wiele mógł się nauczyć. I tak mu mijały kolejne lata pielęgnowania w głowie wizji stadionu idealnego, który będzie mógł spełnić wszystkie jego oczekiwania i przy okazji wszelakie zachcianki innych piłkarskich zapaleńców. Ile jednak można kisić w głowie tak genialne pomysły? No nie sposób wytrzymać, trzeba znaleźć jakąś odskocznię.

I tak Memé stanął na ślubnym kobiercu. W październiku 1919 roku, jak potwierdza niestrudzona w opowiadaniu o swojej rodzinie Bernardine, Carmelo wziął za żonę Elvirę Viani.

My oczywiście wierzymy w miłość, więc pewnie tylko przypadkiem luba okazała się siostrą właściciela sporej działki w maltańskiej Gżirze. Takiej działki w sam raz na boisko piłkarskie i okalające je trybuny.

Zbudować coś z niczego. Malta dostała stadion z prawdziwego zdarzenia

Wcześniej teren ten był wykorzystywany przez wojsko. Niedługo po ślubie Memé zasiadł do negocjacji ze swoim świeżo upieczonym szwagrem i dogadał dzierżawę placu na kolejne czterdzieści lat. A potem po prostu ruszył z kopyta. Błogosławieństwo dali mu Anglicy, którzy obiecali pomóc w sfinansowaniu budowy, a w zamian zaklepali sobie możliwość uprawiania różnych dyscyplin sportu na budowanym Empire Sports Ground. Rękę do realizacji ambitnego projektu Scicluny miał przyłożyć sam maltański gubernator, Lord Herbert Plumer. Tak jak wiele innych osób był zresztą pod wielkim wrażeniem rozmachu, z jakim zabrał się do roboty Memé.

Empire Sports Ground w całej okazałości. (Fot. Scicluna Family Archives)

Pracował w pocie czoła nad każdym szczegółem i niemal codziennie osobiście doglądał postępów. Z czasem dostrzegał pewne mankamenty, ale nie miał jeszcze sposobu na ich wykluczenie, więc musiał w całym swoim stadionowym perfekcjonizmie przymykać oko na problemy, z których zwykli zjadacze chleba nawet nie zdawali sobie sprawy. Było mu o tyle łatwiej, że ze wszystkich stron spływały pochwały dla jego inicjatywy i rozmachu, z jakim zdecydował się realizować swój ambitny projekt. A momentem kulminacyjnym był uroczysty mecz otwarcia 4 listopada 1922 roku.

Mecz pomiędzy załogą stacjonującego na Malcie brytyjskiego HMS Ajax a reprezentacją Maltańskiej Federacji Piłkarskiej oficjalnie tchnął w Empire Sports Ground życie. W miejscowych mediach pisano, że na stadionie mogło się zmieścić nawet trzydzieści tysięcy kibiców, ale trudno ustalić, ilu faktycznie oglądało spotkanie inauguracyjne. Nie zmienia to jednak faktu, że całe przedsięwzięcie uznano za ogromny sukces, a Carmelo Scicluna zyskał w oczach rodaków status człowieka naprawdę niezwykłego.

Nikt się więc nie zdziwił, gdy pół roku po otwarciu Empire Sports Ground sam ściągnął na Maltę pierwszy zagraniczny zespół (bo angielskich marynarzy to tam uznawano za swoich). Mowa w tym wypadku o Melita FC, klubie prosto ze stolicy Tunezji. Daleko nie mieli, ale zaproszenie ich do Gżiry wcale nie było takie łatwe. Memé sam wziął sprawy w swoje ręce i wybrał się do Tunisu z oficjalną propozycją, która okazała się tą z kategorii “nie do odrzucenia”. W sprawie futbolu, a w szczególności w sprawie Empire Sports Ground Scicluna był bardzo poważny i gotowy na wszystko.

Dlatego też później tradycją stało się, że Gżirę odwiedzali liczni zagraniczni goście. Zagrał tam Hajduk Split, rumuńska Timisoara. Pojawili się Francuzi z Grenoble. I nawet Czesi z Kladna.

Szalony koncept pewnego Czecha. Jak Bohemians podbili antypody [CZYTAJ]

No i Tottenham. Ten Tottenham. Pierwsza z profesjonalnych angielskich drużyn, które pojechały kiedykolwiek rozegrać mecz na Malcie. I ostateczny dowód na to, że w latach dwudziestych, głównie dzięki powstaniu Empire Sports Ground i działalności aktywnego jak nikt Scicluny, Malta miała swoje ważne miejsce na mapie piłkarskiej Europy.

Wyścigi psów i turnieje bożonarodzeniowe. Narodziny Empire Stadium

Niektóre pomysły Memé mogły wydawać się szalone albo chociaż dziwne. Na początku lat trzydziestych ściągnął na swój ukochany stadion wyścigi psów. Charty rasy greyhound ścigały się po owalnym torze i przynosiły widzom niemniej rozrywki niż rozgrywki piłkarskie. A przy okazji pewna angielska firma płaciła operatorowi Empire Sports Ground za możliwość organizowania tego typu wydarzeń i interes dalej się kręcił.

Na arenie można było znaleźć wszystko – czytamy w jednym z wielu okolicznościowych artykułów “Times of Malta”. – Lekkoatletykę, boks, zapasy, festyny ​​karnawałowe, zagraniczne cyrki, pokazy teatralne, operetki, zawody koni i osłów, wyścigi motocyklowe, wyścigi kucyków i chartów oraz zloty harcerzy i harcerek pod honorowym patronatem Lorda Baden Powella – wylicza dzielnie anonimowy autor. A wszystko to głównie po to, by wzbudzać coraz większe zainteresowanie coraz większej rzeszy ludzi, dawać im rozrywkę i wzmacniać maltańską wspólnotę. I tym samym zbierać coraz większe fundusze.

Występy taneczne? Proszę bardzo, Memé załatwił i to. Jego stadion odwiedzały też liczne trupy cyrkowe. (Fot. Scicluna Family Archives)

Nikt nie miał takiego poczucia, lecz to oczywiste, że pieniądze były jedną z najważniejszych składowych w utrzymaniu infrastruktury i planowanego od jakiegoś czasu rozwoju. Sciclunie bowiem nie wszystko się podobało. Pierwszy wybudowany przez niego stadion był w pewnym stopniu niedoskonały, ale Memé nie po to marzył o dziele idealnym, żeby na takie niedoskonałości godzić się w nieskończoność. W związku z tym po dziesięciu latach użytkowania Empire Sports Ground został zastąpiony przez Empire Stadium – bardziej nowoczesnego starszego brata. Lepszego, większego. Bliższego ideałowi, do którego dążył Scicluna.

Zasady funkcjonowania właściwie nie uległy zmianie. Z obiektu mieli korzystać wszyscy mieszkańcy Malty, łącznie ze stacjonującymi tam Anglikami. Momentów, w których na stadionie nie działo się nic było już jednak coraz mniej, a przyjście nań z ulicy z piłką pod pachą nie było tak łatwe. Scicluna dbał o to, by Empire Stadium żył i niemal codziennie organizowano tam jakieś sportowe lub kulturalne wydarzenie. A to właśnie wyścigi psów. A to jakiś lekkoatletyczny miting czy teatralny występ.

Spokoju nie było nawet w czasie Bożego Narodzenia czy II wojny światowej. Memé widać nie znosił próżni. Piłkarskie miniturnieje rozgrywane w Wigilię w pewnym momencie stały się nawet tradycją, a to wszystko na pamiątkę ponownego otwarcia obiektu, które nastąpiło 24 grudnia 1933 roku. Z kolei w czasie wojny nie prowadzono oficjalnych rozgrywek, ale większość wydarzeń odbywała się w Gżirze w starym trybie – były występy, były mecze towarzyskie. Memé wychodził z założenia, że coś musi się dziać, a w trudniejszych czasach ludziom nie można odbierać rozrywki, która była, także za jego sprawą, nieodłącznym elementem ich życia.

Scicluna dzięki realizacji swojego niedorzecznego nieco marzenia stał się jednym z najbardziej poważanych Maltańczyków. Mieszkańcy Gżiry wręcz go kochali – sprawił bowiem, że ich okolica zaczęła tętnić życiem, a to niemała zasługa. Zresztą lista jego mniejszych i większych sukcesów jest bardzo długa. Propagator sportu, wizjoner, udzielający się charytatywnie filantrop, w czasie wojny regionalny oficer ochrony. I przede wszystkim – bodaj najważniejsza z osób odpowiedzialnych za dynamiczny rozwój maltańskiej kultury popularnej i mody na futbol. W 1945 roku za całokształt działalności Sciclunie przyznano tytuł Oficera Orderu Imperium Brytyjskiego.

Popiersie Carmelo Scicluny na Pjazza Memé Scicluna w Gżirze. (Fot. Times of Malta)

Siedem lat później Memé zmarł, ale rok przed śmiercią zdążył jeszcze przyczynić się do zamontowania na swoim ukochanym Empire Stadium sztucznego oświetlenia, które pozwoliło na rozgrywanie spotkań piłkarskich także po zmroku. Pewnym jest zresztą, że odchodząc z tego świata Scicluna dalej dostrzegał wymagające poprawy mankamenty dzieła swojego życia.

Polacy na Malcie. Najpierw afera, potem też afera

Maltańczycy przez długie lata po śmierci Scicluny dbali, by jego duch pozostał żywy. Na Empire Stadium dalej działo się bardzo dużo, a arena niezmiennie pozostawała najważniejszym obiektem sportowym w kraju. Nic więc dziwnego, że to w Gżirze swój pierwszy oficjalny mecz międzynarodowy rozegrała reprezentacja Malty – 24 lutego 1957 roku gospodarze przegrali z Austrią 2:3. Później przez lata Empire Stadium było domem kadry narodowej, a Maltańczycy gościli w nim wiele naprawdę świetnych drużyn – na mecze w europejskich pucharach do lokalnych Hibernians i Floriany przyjeżdżały takie marki jak Manchester United, Juventus, Real Madryt czy Barcelona.

Na stadionie Scicluny nigdy nie brakowało wielkich emocji i z biegiem lat coraz więcej było na nim wielkiej piłki. W 1971 roku na Maltę przyjechała reprezentacja Anglii, która w ramach eliminacji do mistrzostw Europy miała rozegrać w Gżirze mecz określany mianem “Meczu Stulecia”. Oczywiście tylko przez Maltańczyków, dla Anglików miał to być kolejny dzień w pracy. Gospodarze przegrali jednak zaledwie  golem, a dla nacji nie mającej wielkich szans na wielkie piłkarskie sukcesy nawet nieznaczna porażka może być wyczynem godnym zapamiętania.

Na Empire Stadium gościła też reprezentacja Polski i dla nas też było to naprawdę pamiętne wydarzenie. W grudniu 1980 roku cała Polska żyła eliminacjami do mistrzostw świata w Hiszpanii i ich burzliwym początkiem na warszawskim Okęciu. Tuż przed meczem z Maltą z kadry wylecieli przecież Zbigniew Boniek, Józef Młynarczyk, Stanisław Terlecki i Władysław Żmuda.

Emocje po latach nie maleją. Afera na Okęciu wciąż rozpala zmysły [CZYTAJ]

W Gżirze też było nad wyraz ciekawie. Po pierwsze na boisku, gdzie Biało-Czerwoni przez prawie godzinę nie mogli znaleźć sposobu na wbicie piłki do bramki Maltańczyków. Po drugie na trybunach, skąd w pewnym momencie, gdy Polacy już prowadzili, posypały się w kierunku naszych reprezentantów kamienie. Pierwszy mecz Biało-Czerwonych z Maltą przerwano, a sytuacja z każdą chwilą wyglądała coraz mniej ciekawie. Nie przez przypadek obiekt nazywano pieszczotliwie “Piekłem Gżiry”. Nie dość że przyjeżdżające na Maltę zespoły musiały grać na trudnej, piaszczystej nawierzchni, to jeszcze kibice dorzucili swoje trzy grosze i wytoczyli naprawdę ciężkie działa.

Okładka “Przeglądu Sportowego” z 8 grudnia 1980 roku. (Fot. Biblioteka PZPN)

Teraz jest dosyć dziwna sytuacja… Konie mamy, proszę państwa, na stadionie Malty. Trzy zmęczone już życiem rumaki, policja. Ciężka to będzie sytuacja. Kamienie w kierunku… Uciekają nasi zawodnicy rezerwowi, trenerzy. Gdybyśmy wiedzieli, uzbroilibyśmy Kuleszę i resztę towarzystwa siedzącego poza boczną linią w specjalne ochronne stroje i kaski – relacjonował wydarzenia Jan Ciszewski komentujący to spotkanie w Telewizji Polskiej. Pomimo ostrzału piłkarze zdołali przedostać się do szatni. Nic dziwnego, że po powrocie Biało-Czerwonych do kraju więcej mówiło się o zachowaniu tamtejszych kibiców, niż o zwycięstwie na inaugurację eliminacji. A tak naprawdę to wszystko i tak przykrywała afera na Okęciu.

Marzenie Scicluny w gruzach. Nie zniosło próby czasu

Carmelo Scicluna mógłby się załamać, gdyby ktoś mu powiedział, że tak wyglądał jeden z ostatnich meczów na Empire Stadium. W kolejnym roku rozgrywki piłkarskie przeniesiono na świeżo wybudowany stadion Ta’ Qali, który otworzono ledwie tydzień po niecodziennym wybryku kibiców podczas spotkania z Polską. Ostatni mecz na obiekcie wzniesionym przez Pana Memé od Boiska rozegrano 29 listopada 1981 roku. Reszta jest historią, jak to się czasem mówi.

Pozostałości po Empire Stadium, znanym także po prostu jako The Stadium. (Fot. Wikipedia)

Historią jednak przykrą dla dzieła życia Scicluny. W kolejnych latach z Empire Stadium ulatywał sportowy duch, a i wydarzeń kulturalnych coraz trudniej było tam doświadczyć. Teraz w Gżirze nie ma już tętniącego życiem wielofunkcyjnego obiektu. Nie ścigają się tam żadne charty, nie popisują się cyrkowcy. Już nawet harcerze nie organizują tam swoich zlotów – resztki wielkiego marzenia Memé zioną pustką i straszą poszarpanymi krawędziami gruzu, w który przeistoczył się stadion.

Kiedyś wielki, wspaniały. Teraz zapomniany, zniszczony, niepotrzebny. A może potrzebny, tylko po prostu nikt nie ma pojęcia, że Gżirze jednak czegoś brakuje?

– Wyobrażam sobie, że widzę mojego dziadka w garniturze, palącego cygaro. I słyszę go narzekającego, w jakim żałosnym stanie jest to miejsce – żartuje gorzko Bernardine Scicluna.

Więcej na Weszło przed meczem Polski z Maltą:

Fot. Scicluna Family Archives, Times of Malta, Valetta FC, Biblioteka PZPN

Źródła: Times of Malta, Łączy Nas Piłka, UEFA.com, TVM News, maltafootball.com

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Jerzy Dudek mówi o charakterze polskich piłkarzy. “Może trzeba wrócić do boisk asfaltowych?”

Michał Kołkowski
10
Jerzy Dudek mówi o charakterze polskich piłkarzy. “Może trzeba wrócić do boisk asfaltowych?”
Niemcy

Imad Rondić rozczarowuje w Niemczech. Wkrótce znajdzie się na wylocie?

Michał Kołkowski
4
Imad Rondić rozczarowuje w Niemczech. Wkrótce znajdzie się na wylocie?

Piłka nożna

Piłka nożna

Jerzy Dudek mówi o charakterze polskich piłkarzy. “Może trzeba wrócić do boisk asfaltowych?”

Michał Kołkowski
10
Jerzy Dudek mówi o charakterze polskich piłkarzy. “Może trzeba wrócić do boisk asfaltowych?”
Niemcy

Imad Rondić rozczarowuje w Niemczech. Wkrótce znajdzie się na wylocie?

Michał Kołkowski
4
Imad Rondić rozczarowuje w Niemczech. Wkrótce znajdzie się na wylocie?