Jeśli po meczu z reprezentacją Litwy, która na ostatnie dziesięć gier ograła tylko Gibraltar, z ust komentatora na poważnie pada pytanie “czy oni poczynili taki postęp?”, to już samo w sobie mówili wiele o tym, co właśnie zobaczyliśmy. Jeszcze więcej powie fakt, że mityczny, niewyobrażalny postęp litewskiej piłki nie istnieje. To raczej ciągły regres kadry Michała Probierza sprawia, że w konfrontacji z potęgą sąsiadującą w rankingu Elo z Burundi, Kubą i Tadżykistanem, dziękujemy bramkarzowi, że uratował nam tyłek.
Bo uratował, to żadne wyolbrzymienie. Jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że rozpoczęliśmy eliminacje od wpierdolu z Litwą, bo brakowało do tego niewiele, bardzo niewiele. Gdyby Łukasz Skorupski lekko przysnął, stracił koncentrację — albo po prostu gdyby nie był tak dobrym bramkarzem — Giedrius Matulevicius zaliczyłby zmianę życia. Wystarczyło wbiec przed Jakuba Kiwiora na piąty, szósty metr, żeby znaleźć się w sytuacji, która była najlepszą w całym spotkaniu.
Litwini mogą sobie pluć w brodę, że nie wykorzystali takiej okazji, bo można mieć pewność, że skoro waliliśmy głową w mur przez wcześniejsze siedemdziesiąt minut, tak walilibyśmy nią w mur przez kolejne dwadzieścia i nasi sąsiedzi odnieśliby swój największy sukces w ostatnich latach.
Skorupski z 10 po triumfie nad Litwą! Dziękujemy, bohaterze!!! [NOTY]
Litwa pokazała lepszy futbol niż Polska
Inna rzecz, że i tak opuszczą Warszawę z podniesionymi głowami. Jako drużyna lepsza, groźniejsza, bardziej zdeterminowana. Stworzyli lepsze okazje, długo utrzymywali bezbramkowy remis, który sam w sobie byłby dla nich wielką sprawą. Licząc ostatnie pięć lat, czyli czterdzieści pięć międzynarodowych spotkań, Litwa dwadzieścia osiem razy traciła bramkę przed przerwą. Przegląd tych, którzy walili im sztukę w błyskawicznym tempie, powala. Kosowo, Czarnogóra, Bułgaria, Cypr, Wyspy Owcze, Kuwejt, Białoruś, Kazachstan, Irlandia Północna. Lepszych, pokroju Serbii i Turcji, nawet nie wymieniamy.
Mało tego: Litwa w poprzednich pięciu meczach bawiła się w Radomiaka. Za każdym razem dostawała gonga w pierwszych dwudziestu minutach spotkania. Niestety dla Litwinów, ani razu nie doczekali się potem efektownego powrotu w stylu ekipy Joao Henriquesa. Nic dziwnego, skoro w pierwszym składzie hasa u nich facet, który w Radomiu okupuje ławkę rezerwowych, tymczasem jednym z pierwszych do wejścia na boisko jest gość z szorującej po dnie tabeli zaplecza Ekstraklasy Pogoni Siedlce.
Robert Lewandowski w meczu z Litwą
W momencie, gdy poprzedni rywale Litwinów rozkładali już leżaki i sięgali po drinki z palemką, ofensywnie i odważnie nastawiona grupa uderzeniowa Michała Probierza nie potrafiła wymodlić groźnego strzału. Coś z bliska skubnął Matty Cash, rykoszet dał szansę Sebastianowi Szymańskiemu, na test bramkarza kopnął Przemysław Frankowski. Pół godziny minęło, rosło poczucie zażenowania, które jeszcze wzmógł odważny (ale nie w rozumieniu naszego selekcjonera, naprawdę odważny) pomysł Litwina, który postanowił spróbować szans z czterdziestu metrów i wypadł groźniej niż nasze bulteriery.
Klasycznie już nie było szans na to, że atak pozycyjny w naszym wykonaniu przyniesie oczekiwany skutek. Zabrakło Piotra Zielińskiego, więc nie było komu wykreować czegoś ekstra. Nie było Nicoli Zalewskiego, więc statystyki dryblingów wyglądały jak bilans transferów Jacka Zielińskiego w Legii. Parę prób, niewiele udanych. Ofiarni Litwini znów kogoś przyblokowali, najczęściej Lewandowskiego, ale przede wszystkim Casha, którego strzał zbił jeszcze bramkarz.
Rykoszet na ratunek ofensywnej machiny Probierza
Na poważnie skręcać zaczęło nas w okolicach siedemdziesiątej minuty gry, kiedy goście jak gdyby nigdy nic zamknęli nas w szesnastce i całkiem sprawnie próbowali dostać się do wnętrza ula, gdzie czekała słodka nagroda. O paradzie Skorupskiego już wspomnieliśmy, to scena meczu, zaraz obok heroicznego wślizgu Jana Bednarka z pierwszej połowy, który zatrzymał kontrę rywala. Litwini siedzieli jednak pod naszym polem karnym jak wojska Mehmeda pod Konstantynopolem i nad całą tą scenką zaczął unosić się swąd straconych punktów.
Wtem przyszedł on, zbawca. Jakub Kamiński zrobił to, co zwykle robił Zalewski — zabrał się z piłką, kiwnął, szarpnął. Wyłożył piłkę Robertowi Lewandowskiemu, który kopnął niezbyt groźnie, ale trafił w nogę interweniującego obrońcy. Futbolówka podbiła się tak, że bramkarz nie wyciągnąłby tego nawet mając trzecią rękę. Polska strzeliła gola Litwinom po osiemdziesięciu minutach. Skoro już przejrzeliśmy ich ostatnie czterdzieści pięć gier, to odnotujmy, że dłużej z robotą zeszło tylko czterem zespołom, do czego trzeba jeszcze doliczyć sześć czystych kont.
Gibraltar, Bułgaria, Grecja, Luksemburg, Irlandia, Albania, Wyspy Owcze. Wybitne grono tych, którzy męczyli się z Litwinami.
Najgorsze, że to zwycięstwo na koniec zostanie jeszcze obrzygane, gdy Michał Probierz znów zacznie nam wmawiać, że gramy ofensywnie, z pomysłem, polotem, kreatywnością. Ten dzień świstaka przeżywamy od dawna — boisko swoje, selekcjoner swoje — ale tym razem nie można się nawet usprawiedliwić tym, że rywal na więcej nam nie pozwolił.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- Na tle takiej Polski i San Marino stałoby się niezłą drużyną [KOMENTARZ]
- Urbański utknął we Włoszech. „Według Nesty jest zbyt delikatny”. Pomoże mu kadra?
- Kulesza w UEFA dzięki rosyjskiemu? Odsłaniamy kulisy!
Polska — Litwa 1:0 (0:0)
- 1:0 – Robert Lewandowski 81′
fot. FotoPyK