Na czwartkowej konferencji prasowej selekcjoner Michał Probierz ogłosił, że bramkarzem numer jeden na nadchodzące mecze eliminacji będzie Łukasz Skorupski. Takiej decyzji można tylko przyklasnąć: zawodnik Bolognii zasłużył na to, by co zgrupowanie nie musieć martwić się tym, czy znów nie wróci na ławkę rezerwowych. Nasiedział się na niej wystarczająco, a gdy grał – nigdy nie zawodził.
Gdy Wojciech Szczęsny ogłosił, że po Euro 2024 zakończy karierę reprezentacyjną, spekulacje były nieuniknione: na kogo postawi selekcjoner? Łukasz Skorupski z jednej strony wydawał się naturalnym kandydatem, ale nie brakowało głosów, że Michał Probierz może postanowić, że to pora, by zrobić skok pokoleniowy i na stałe dać szansę młodym, odważnie stawiając na kogoś z duetu Marcin Bułka – Kamil Grabara.
Kiedy w składzie na mecz z Francją znalazł się Łukasz Skorupski, otrzymaliśmy mocny sygnał, że to on jest faworytem selekcjonera. A Skorup zagrał tak, że wszystkie wątpliwości zostały rozwiane. Utrzymaliśmy remis, a on został wybrany MVP spotkania.
Wydawało się, że decyzja jest bardzo prosta, w pewien sposób naturalna, ale i ciekawa: gdy era 34-letniego Szczęsnego dobiegała końca, schedę miał przejąć 33-letni Skorupski. Wszystko układało się w klasyczną historię pod tytułem: Pochwała cierpliwości.
Brak deklaracji budził niepewność i frustrację
Tylko że… pozycja Skorupskiego nagle została zakwestionowana. I nie uczynili tego kibice, ani słabsza forma bramkarza Bolognii, a sam Michał Probierz.
Już w pierwszym meczu Ligi Narodów w bramce Polaków stanął Marcin Bułka, ostatecznie dzieląc się rozegranymi minutami ze Skorupskim na pół. Każdy z nich w LN zagrał po trzy spotkania. I byłaby to decyzja nawet zrozumiała, gdyby ze strony selekcjonera płynął jasny przekaz: Skorup jest naszym numerem jeden, ale Ligę Narodów traktujemy jako okazję do sprawdzenia innych wariantów. By w razie kontuzji każdy był gotowy do gry.
Ale takiej deklaracji nie było. Probierz jak tylko mógł unikał wskazania, który bramkarz prowadzi w hierarchii. A przecież z taką świadomością gra się zupełnie inaczej. Nie bez powodu w każdej drużynie pozycja bramkarzy jest jasna: ktoś jest jedynką, a ktoś dwójką. Sytuacja golkipera jest tak newralgiczna, że występujący tam zawodnik po prostu musi czuć pełne zaufanie trenera. Gra ze świadomością, że jeden błąd będzie kosztował go utratę miejsca w składzie może paraliżować, a w konsekwencji – prowadzić właśnie do ich popełnienia. A błędy bramkarzy zazwyczaj kosztują więcej, niż zawodników z pola.
– Budujemy zespół na eliminacje mistrzostwa świata. Bardzo często słyszę pytania, dlaczego nie broni jeden, tylko kilku bramkarzy. Zmieniamy to, żeby właśnie nie było takiej sytuacji jak teraz, kiedy skończył karierę Wojtek Szczęsny. Jeden bramkarz miał sto meczów, a drugi ma jedenaście – tłumaczył mętnie Probierz.
Ale właściwie… dlaczego nie? Przecież kiedy Wojtek Szczęsny kończył karierę, wspomniany Skorupski miał na koncie tylko dziesięć reprezentacyjnych gier, w tym ledwie dwie o punkty. I z Francją zagrał rewelacyjnie. Czy gdyby rozegranych meczów miał sto, zagrałby lepiej? No przecież nie.
Rotacja bramkarzami, a raczej brak jasnej deklaracji kto jest numerem jeden, wprowadzała jedynie zamęt. U Skorupskiego mogła budzić tylko niepewność oraz frustrację. Bramkarz Bolognii miał pewne prawo zastanawiać się: „Co niby mogę zrobić więcej? Jeżdżę na kadrę od 12 lat, nigdy nie narzekałem na rolę zmiennika, gram taki mecz z Francją i wracam na ławkę? Co tu jest grane?”.
Sytuacji, w której bluza z numerem jeden nie ma jasnego właściciela, nie miała sytuacji nawet za kadencji Adama Nawałki, gdy Łukasz Fabiański nie dawał absolutnie żadnych argumentów, by oddawać pole Szczęsnemu. Jednak za każdym razem Nawałka wracał do Wojtka, wyjąwszy kilka miesięcy po Euro 2016. Na Szczęsnego postawił też Paulo Sousa, co ostatecznie doprowadziło sfrustrowanego „Fabiana” do rezygnacji z gry w narodowych barwach.
Zresztą, być może nie jest przypadkiem, że najlepszy rozdział Szczęsnego w kadrze przypadł na czas, gdy nie czuł na karku ciągłego oddechu Fabiańskiego. Mecze na mundialu w Katarze, czy baraż z Walią to czas, w którym Szczena mógł czuć się w bramce absolutnie bezkonkurencyjny, co dawało niezbędny komfort pracy.
Łukasz Skorupski na miejsce w bramce zapracował
Brak pewności nie mógł pomagać też Skorupskiemu, dlatego nie ukrywamy, że czwartkowa deklaracja selekcjonera mocno nas ucieszyła.
– Eliminacje w bramce rozpocznie Łukasz Skorupski – zadeklarował krótko Probierz.
I dobrze. 33-latek na miejsce w bramce po prostu sobie zapracował. Nie tylko meczem z Francją, bo zawsze gdy grał gwarantował bardzo wysoki poziom. W dodatku na kadrę jeździł przez wiele lat, nigdy nie marudząc, że to inni, a nie on wychodzą na boisko. W ciągu 13-letniej przygody z reprezentacją, Skorupski rozegrał zaledwie 14 spotkań, w dwóch następujących po sobie meczach grając tylko raz – na przełomie września i października zeszłego roku.
Skorupski w kadrze debiutował bowiem już w… 2012 roku w meczu z Macedonią. To jeszcze czasy, w których skład kadry w niektórych meczach przypominał bardziej reprezentację ligowców, a w tamtym spotkaniu występ w kadrze dopisali sobie choćby Bartosz Rymaniak, Adam Danch czy Łukasz Broź. Większość tamtego towarzystwa w reprezentacji na stałe nie została. Ale Skorupski – tak.
Choć konkurencję miał przecież ogromną – trwała rywalizacja Szczęsnego z Fabiańskim, w tle pojawiał się Artur Boruc, na powołanie zasłużył Bartosz Białkowski, którego Nawałka wziął nawet do Rosji. Skorupski jednak nie narzekał, pracował, grał w klubie, dawał jakość i na kadrę przyjeżdżał, nawet gdy wiedział, że murawę powącha jedynie na treningach. Z perspektywy ławki rezerwowych obejrzał łącznie 65 meczów kadry, czym być może zbliża się do jakiegoś rekordu, jeśli już sam go nie ustanowił.
Cierpliwy jak Łukasz Skorupski
Bramkarz Bolognii w reprezentacji widział już niemal wszystko: był powoływanych przez siedmiu selekcjonerów, zaliczył trzy wielkie turnieje. W Serie A od lat jest gwarantem wysokiego poziomu, rozgrywając na tym poziomie już 301 spotkań. Z Bologną dotarł nawet do Ligi Mistrzów, co w ładny sposób koresponduje z jego rosnącą pozycją w reprezentacji.
Komfort na pozycji bramkarza to skarb
Skorupski czekał wyjątkowo długo – ale w końcu się doczekał, choć drogi do pierwszego składu reprezentacji nigdy nie miał krótkiej. W wieku, w którym Szczęsny kończył grać w kadrze – i chciał kończyć grę w ogóle – on dopiero zaczyna swój najważniejszy reprezentacyjny rozdział. Ale to wcale nie znaczy, że ten etap ma potrwać krótko. Na jego pozycji spokojnie może myśleć o utrzymaniu „jedynki” przez kilka najbliższych lat.
A to oznaczałoby, że najmłodsze pokolenie, Marcina Bułki i Kamila Grabary, także będzie musiało poczekać. To jednak świetna wiadomość, że przynajmniej na pozycji bramkarza mamy komfort wyboru i o następców nie musimy się martwić. Obsada reprezentacyjnej bramki ma się dobrze od lat: Jerzego Dudka udanie zastąpił Artur Boruc, później piękną kartę zapisali Szczęsny z Fabiańskim, a gdy do bramki wskakiwał Skorupski, nie było widać różnicy in minus. Gdyby grać przyszło Bułce czy Grabarze, drastycznego spadku poziomu także nie będzie. I całe szczęście nie musimy zżymać się na dziwne pomijanie przez Probierza bramkarza Wolfsburga, bo w kadrze jego pozycja jest silnie zabezpieczona.
Polska szkoła bramkarzy żyje i ma się dobrze. Dobrze, że przynajmniej ona.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- Michał Probierz wybrał bramkarza na eliminacje. “To on rozpocznie”
- Czas sobie poużywać. Ile bramek złowi Lewandowski z Litwą i Maltą?
- Wspomnienia po Litwie potrafią być koszmarne. Wracamy do 2011 roku…
- Tak ma wyglądać doping na PGE Narodowym. “Będzie mała niespodzianka”
Fot. Newspix