Ile można? Ile jeszcze złego musi przytrafić się Śląskowi Wrocław, by wydarzyło się w końcu coś dobrego? Trener Ante Simundza przed meczem w Mielcu przekonuje, że jego zespół musi i chce uczyć się na swoich błędach. I wszystko fajnie, tylko miejsca na takowe już nie ma. No i od początku sezonu okazji do nauki na błędach zespół ze stolicy Dolnego Śląska miał naprawdę niemało, a jakoś nie przełożyło się to na poprawę jego beznadziejnej sytuacji…

– Kiedy chcesz coś naprawić, to musi najpierw wydarzyć się coś złego – mówił Ante Simundza na przedmeczowej konferencji. – Musimy wyciągać wnioski ze spotkań wyjazdowych i uczyć się na naszych błędach, trochę jak w szkole – dodał.
W tej szkole Śląsk bardziej chyba skupia się na przyklejaniu gumy do żucia pod krzesłem i ciągnięciu koleżanek za warkocze, bo nauka idzie mu opornie. Może i przytrafił mu się trudny terminarz i w ostatnich meczach próżno było szukać nadziei na punkty, ale i tak – w sytuacji Śląska nie ma już miejsca na wymówkę trudnego terminarza, brzydkiej pogody czy co tam się uda wymyślić.
– Po meczu z Widzewem mieliśmy bardzo dużą pewność siebie, ale później w Kielcach zaprezentowaliśmy się mentalne na poziomie, który nie może się już więcej powtórzyć – zauważył trener wrocławian i przeszedł od razu do najbliższego starcia ze Stalą. – Wiemy, co ten mecz może nam dać. Jesteśmy teraz zupełnie innym zespołem niż w momencie poprzedniego meczu ze Stalą – twierdzi Simundza.
Choć akurat w tym wypadku przydałoby się, żeby Śląsk był tym samym zespołem, co wówczas. Październikowa wygrana z ekipą z Mielca przez długi czas była jedyną wrocławian i nadal pozostaje tylko jednym z dwóch meczowych triumfów w całym sezonie.
Zwycięstwo w Mielcu może dziś dać piłkarzom Simundzy tlen, ale porażka… Czasu na naukę już kompletnie nie ma, a jak nie wygrywa się z tymi słabymi, to już chyba nikt nie dostarczy Śląskowi potrzebnych do utrzymania punktów.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO: