Fakty: Adrian Siemieniec w drugim sezonie, który zaczął jako trener Jagiellonii Białystok, doprowadził zespół do ćwierćfinału europejskiego pucharu. To wniosek, z którym sam zainteresowany ewidentnie chciał nas zostawić, gdy w Brugii opowiadał o meczu, w którym Cercle niebezpiecznie zbliżyło się do wyrzucenia jego drużyny za burtę międzynarodowych rozgrywek.
— Rozpocznę od uznania i gratulacji dla drużyny za awans do ćwierćfinału Ligi Konferencji. Może powtórzę: Jagiellonia jest w ćwierćfinale. Niesamowite osiągnięcie dla tego klubu i dla polskiej piłki — w taki sposób Adrian Siemieniec przywitał polskich i belgijskich dziennikarzy po porażce z Cercle Brugge. Porażce, która nie odwróciła losów dwumeczu. Jeśli wywołała u kogoś niedosyt, to raczej u trenera gospodarzy.
Ferdinandowi Feldhoferowi zostało to, co podobno jest domeną naszego narodu. Gdybologia. Austriak raczej nie słuchał za młodu Kazika, lecz mimo to zaczął nucić na jego modłę: gdybyśmy w Białymstoku kończyli w równych składach, nie mielibyśmy problemów. Nie bądźmy na niego przesadnie wściekli. Tyle mu pozostało, bo Jagiellonia — jak słusznie zauważył Siemieniec — w dwumeczu strzeliła jednego gola więcej. A przecież po to wymyślono system mecz-rewanż, żeby nie rozdzielać tych dwóch wydarzeń od siebie.
Kamień z serca. Jagiellonia w Brugii prześlizgnęła się do kolejnej rundy
Adrian Siemieniec: Nie możesz stawiać się w roli ofiary i czekać na wyrok
Właśnie dlatego Adrian Siemieniec tłumaczył drużynie, że nie może oceniać wydarzeń z Brugii w oderwaniu od tego, co Jagiellonia zrobiła w Białymstoku.
— Trzeba na to patrzeć z szerszej perspektywy. Spodziewałem się takiego przebiegu gry. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, niech odwinie konferencję, na której powiedziałem, że oglądając Cercle czułem, że to drużyna, która ma ogromny potencjał i kwestia czasu, kiedy się obudzi. Niestety wykrakałem, bo widzieliśmy ich lepszą wersję i chyba nie doceniamy tego przeciwnika. W zeszłym sezonie był to zespół z czołówki dużo silniejszej ligi niż Ekstraklasa. Sprzedają zawodników za pieniądze, za które w Polsce się zawodników nie sprzedaje. Intensywność, którą narzucili w pressingu, fazach przejściowych, była imponująca, na europejskim poziomie. Trudno nam było sobie z nią poradzić, ale znamy siebie i naszą sytuację. Obraz tego meczu nie ma znaczenia, jesteśmy o bramkę lepsi —tłumaczył trener Jagiellonii.
Bogaci jak Club, mądrzy jak Cercle, piękni jak Brugge [REPORTAŻ]
Siemieniec zarzeka się, że ani na chwilę nie wystąpił u niego element poddenerwowania. Gdy zespół stracił drugą bramkę, narażając się na czterdzieści minut drżenia o to, czy Cercle nie wyrówna stanu rywalizacji, szkoleniowiec miał „pełen luz i spokój”. Rezonu nie stracił także po pierwszym golu, który padł zaskakująco szybko i pozwolił gospodarzom podbudować morale. Parę minut po tym, jak Belgowie trafili do siatki, trener Jagi zawołał do siebie Kristoffera Hansena i wytłumaczył mu, co trzeba zrobić, żeby odciąć rywalom tlen.
— Początek meczu wyglądał tak, bo Cercle było bardzo intensywne w działaniach pressingowych. Chcieliśmy grać za krótko, za bardzo na własnej połowie. Dlatego przekazywaliśmy, żeby przy otwartej piłce szukać podania za linię obrony, pościgać się, iść po faul, aut, rożny, zepchnąć przeciwnika pod jego pole karne. Zacinając się na własnej połowie nie jesteś w stanie stworzyć sytuacji, a szukanie bramki było kluczowe. Nie możesz stawiać się w roli ofiary i czekać na wyrok — wyjaśniał Siemieniec.
Częsty obrazek w Brugii: obrońca Jagiellonii walczy o piłkę po stałym fragmencie gry
Trener Jagiellonii uważa, że grę uspokoiły zmiany i zwraca uwagę na to, jak Cercle nękało jego zespół po stałych fragmentach gry. Właśnie dlatego w jego oczach na uznanie zasługują obrońcy.
— To duży wydatek mentalny. Nie możesz faulować, musisz uważać na ręce, cały czas jesteś w dyskomforcie. Dlatego chwała nam za to, że się wybroniliśmy.
Zapytany o to, czy nie byłoby łatwiej nie tylko się bronić, ale też pójść po bramkę, bo — jak zauważył sam Adrian Siemieniec — mogłaby ona zamknąć kwestię awansu, szkoleniowiec wygłosił prześmiewczą, lecz celną uwagę, wracając do tego, o czym wspomniał na wstępie.
— Staram się być normalny w oczekiwaniach do tej drużyny. Nie wiem, czy do każdego dotarło, że jesteśmy w ćwierćfinale Ligi Konferencji. Jak nie, to mogę powtórzyć. Chciałbym przejść rozgrywki w ten sposób, że strzelam po trzy bramki, jadę na Betis, wrzucam piątkę, nabijam tyle punktów, żeby wnieść polską piłkę na 13. miejsce w rankingu UEFA, bo 15. to trochę za nisko, a na koniec w finale z Chelsea do przerwy zamykam mecz. Brzmi to ironicznie, ale staram się twardo stąpać po ziemi, realnie oceniać sytuację. Historia napisała się na naszych oczach.
Jagiellonia kończy wyczerpujący okres. “Trzeba wierzyć, że damy radę”
Adrian Siemieniec bardzo szybko dodał też, że teraz wszyscy w Białymstoku muszą wyłączyć na chwilę emocje, żeby przygotować się do „ważnego, prestiżowego” meczu z Lechem Poznań, który wieńczy najbardziej wyczerpujący moment w kalendarzu Jagiellonii.
— To będzie dwunaste spotkanie, trafiamy na peak. Raz mieliśmy taką sytuację, gdy graliśmy eliminacje i dwunastym meczem było spotkanie z Widzewem. Tylko wtedy to był dwunasty mecz w ogóle, teraz będzie czterdziesty czwarty — uśmiechał się Siemieniec i dodał. — Mamy na ścianie Believe, więc trzeba wierzyć. My wierzymy, że damy radę. Mamy problemy zdrowotne, musimy zainwestować energię i czas, żeby doprowadzić zawodników do zdrowia przed meczem. Oni mają w sobie dużą determinację.
Mówiąc to trener Jagiellonii Białystok zwrócił uwagę na Dusana Stojinovicia. Nie ma co się oszukiwać, były to kiepskie zawody w wykonaniu Słoweńca. Wstępne dane sugerują, że nie wygrał żadnego pojedynku i podawał w zasadzie pół na pół, tracąc co drugą piłkę. Adrian Siemieniec rzucił jednak światło na to, dlaczego tak to wyglądało.
— Wychodząc na ten mecz, poświęcił swoje zdrowie dla drużyny. W przerwie nie był już w stanie kontynuować gry, stąd zmiana. To niesamowite, że w ogóle wyszedł na czterdzieści pięć minut.
Niesamowite rzeczy są jednak normalnością dla Jagiellonii, prawda? Może więc trzeba się z Adrianem Siemieńcem zgodzić. Nie roztrząsać, nie szukać dziury w całym, lecz zaakceptować, że i tak wygląda to tak dobrze, że nawet podlaskie szeptuchy straciłyby swoją renomę, przepowiadając taki rozwój wydarzeń jeszcze dwa, trzy lata temu. Kto uwierzyłby wtedy w to, że Jaga będzie ćwierćfinalistą europejskich rozgrywek?
Bidulki musiałyby to powtarzać jeszcze częściej niż Siemieniec w Brugii.
WIĘCEJ O JAGIELLONII BIAŁYSTOK NA WESZŁO:
- Historyczny dzień polskich klubów w Europie
- Jagiellonia w Belgii. Jesus Imaz: Chcemy wygrać Ligę Konferencji
- Pululu: Lubię fizyczną grę. Ekstraklasa to liga silnych chłopów [WYWIAD]
- Prezes Jagiellonii: Po Legii pozostał niesmak. Chcemy wygrać wszystko [WYWIAD]
- Oskar Pietuszewski – płakał albo rzucał czymś w szatni
- Piłkarz z europejskiego poziomu. Kulisy transferu Darko Czurlinowa