Doceniamy to, że piłkarze Legii potrafili wrócić do meczu z Molde i z kompromitującego 0:3 doprowadzić do stanu 2:3, który daje im w rewanżu spore szanse na wywalczenie awansu do ćwierćfinału Ligi Konferencji. Goncalo Feio mógł po meczu uderzyć się w pierś i przeprosić na konferencji prasowej za kompromitującą pierwszą połowę. Wytłumaczyć, z czego mogło wynikać tak fatalne wejście w mecz, próbować wyciągać wnioski. Portugalczyk postanowił jednak zrobić inaczej. On spróbował nam wszystkim wmówić, że Legia w pierwszych 45 minutach… była lepsza. Ktoś naprawdę dał się nabrać?
Trener Legii zaczął od tego, że to był inny mecz niż spotkanie w lidze z Radomiakiem. Przypomnijmy – wtedy Legia co prawda wyszła szybko na prowadzenie, ale w kolejnych minutach to gospodarze dominowali i strzelili jej trzy gole.
Kolejne słowa Feio, które mocno zaskoczyły: – Dzisiaj byliśmy drużyną, mającą więcej sytuacji, nawet w pierwszej połowie. W piłce liczy się wynik. W drugiej części gry wróciliśmy do żywych.
Głos słynnego pisarza
Jeżeli chodzi o powrót do żywych, zgadzamy się. Ale ta pierwsza połowa? Przecież to była piłkarska katastrofa. Najwidoczniej oglądaliśmy inny mecz, niż szkoleniowiec Legii. Z pierwszych 45 minut zapamiętamy:
Głos wybitnego piłkarza, Jo Nesbo, który jest też muzykiem. Po każdej z trzech bramek dla gospodarzy puszczano wykonywany przez niego hymn Molde.
Poczucie, że każdy atak gospodarzy może zakończyć się golem.
Piłkarzy Legii, którzy zwłaszcza bronili jak dzieci we mgle.
Fatalny błąd Jana Ziółkowskiego przy bramce na 0:2.
Niepewnego, nie pierwszy raz, Vladana Kovacevicia.
Claude’a Goncalvesa, ustawionego dość wysoko, który w zasadzie pozorował grę.
Wahana Biczachczjana, który – też nie pierwszy raz – był widoczny jak Tatry z plaży w Sopocie.
Marca Guala, który irytował.
Beznadziejnego Maxiego Oyedele, który nieprzypadkowo został przez nas oceniony na 1.
Nie zaklinajmy rzeczywistości
I można by tak długo wymieniać, obrazują to zresztą nasze noty po meczu. Jedni grali w piłkę, mieli pomysł i byli przekonani o własnych umiejętnościach, a drudzy wyglądali, jakby ktoś nagle wysadził ich z samochodu na środku boiska i kazał grać w grę, której zupełnie nie znają. Słowom Feio przeczą też statystyki. Do przerwy Molde wykreowało sobie dziewięć okazji, a Legia cztery. Strzały na bramkę? 5:3. Oczekiwane gole? 1,61 – 0,24.
No nijak nie da się obronić tezy postawionej przez Portugalczyka. Dlaczego Feio postanowił kreować własną rzeczywistość? Być może to zagrywka psychologiczna, próba narzucenia zawodnikom przekazu w stylu: “Ok, przegraliście, ale nawet, gdy traciliście gole, byliście lepsi od przeciwnika”, żeby ci przystąpili do rewanżu z większą pewnością siebie. Ale naprawdę, przydałaby się tutaj jakakolwiek podbudowa w postaci rzeczywistych przesłanek.
Przecież to był mecz z gatunku: przez większość spotkania nie ma Legii. Później – nagle nie ma Molde. Doceniamy to, że zespół Feio potrafił zareagować, w krótkim odstępie czasu zdobył dwie bramki i mógł nawet doprowadzić do wyrównania.
Ale z drugiej strony – Molde miało też szansę, by prowadzić 4:0. Nie zaklinajmy aż tak rzeczywistości.
Jeżeli Legia wcale tak źle nie weszła w mecz, to nie potrafimy sobie wyobrazić, jak może wyglądać dużo gorsze wejście w spotkanie.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O PIŁCE NA WESZŁO:
- Płakał i rzucał czymś w szatni. Dziś jest nadzieją Jagiellonii
- Adam Lyczmański: Ludzie głupieją. Ja słyszę, że jestem problemem [WYWIAD]
- Awaria futbolu. Dostaliśmy mecz Molde – Legia sprzed roku