Reklama

Norwegia świętuje. Marius Lindvik mistrzem świata! Polacy stanowili tło

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

02 marca 2025, 19:02 • 6 min czytania 14 komentarzy

Zapowiadało się, że może to być skakanie trudne, loteryjne. Ale konkurs w Trondheim – mimo zacinającego deszczu – przebiegł dość spokojnie, a w pierwszej serii był wręcz znakomitym widowiskiem. Niestety, zgodnie z oczekiwaniami – Polacy stanowili jedynie tło dla walki o medale. Najlepszy z naszych, czyli Paweł Wąsek, skończył na 10. miejscu. Wygrał fenomenalny Marius Lindvik, który uradował tym samym gospodarzy. W tym króla Norwegii, który oglądał to wszystko z trybun.

Norwegia świętuje. Marius Lindvik mistrzem świata! Polacy stanowili tło

Bez oczekiwań

Wszyscy wiemy, jaki to sezon. Szału nie ma, żaden z naszych skoczków nie stał jeszcze na podium, a miejsc w najlepszej “10” zebraliśmy do tej pory ledwie osiem. Niby nie było też kompletnej tragedii – Polacy dość regularnie wchodzili do drugiej serii – ale to jednak poziom o wieeeeele niższy, niż ten, do którego się przyzwyczailiśmy. Dlatego przed mistrzostwami świata niczego specjalnego sobie nie obiecywaliśmy. Jasne, byli i optymiści. Choćby Apoloniusz Tajner, który zawsze pozostaje pozytywnie nastawiony – on mówił, że żadnej niespodzianki nie wyklucza. Ba, wierzył nawet w Piotra Żyłę.

O dziwo, i za granicami kraju były osoby, które sugerowały, że swoje możemy ugrać. W rozmowie z Weszło mówił to nawet Thomas Morgenstern.

– Potrafię sobie wyobrazić, że Paweł Wąsek albo Aleksander Zniszczoł zajmuje w którymś z konkursów bardzo wysokie miejsce. Do mistrzostw świata podchodzi się zupełnie inaczej niż do zwykłych zawodów Pucharu Świata. Tu walczysz przede wszystkim o pierwsze, drugie i trzecie miejsce. Strasznie pragniesz podium. I wiele dziwnych rzeczy może się zdarzyć – mówił Austriak, były mistrz świata i olimpijski. Czy jednak podzielaliśmy jego zdanie? Niekoniecznie.

Raczej nastawialiśmy się na to, że każde miejsce w czołowej “10” będzie już czymś pozytywnym. Z przodu walczyć mieli rozkręcający się gospodarze – na czele z Johannem Andre Forfangiem – i Austriacy, czyli dominatorzy z tego sezonu. Z opcjonalnymi wtrętami ze strony Słoweńców, Niemców czy Ryoyu Kobayashiego. Dla nas w tej chwili po prostu brakuje tam miejsca.

Reklama

Tak to widzieliśmy. I okazało się, że wzrok mamy całkiem dobry.

Wielkie skakanie

Pierwsza seria to był pokaz latania, którego nie zepsuło nawet jury tego konkursu. I to w sumie szczególnie nas zdziwiło, bo ten sezon przyzwyczaił nas, że gdy tylko zaczynamy skakać daleko, trzeba obniżyć belkę. Tak działali do tej pory sędziowie. Dziś w sumie w pewnym sensie też to zrobili – po skoku Piotra Żyły (104.5 metra), ale trzeba przyznać, że wtedy faktycznie wiało mocno pod narty, a Polak nie był w takiej formie, która sugerowałaby, że może latać jak dwa lata temu, gdy po raz drugi z rzędu zdobywał mistrzostwo świata.

Więc belkę obniżono. I słusznie.

Ale nie zrobiono tego, gdy zaczęło się nie tyle dobre, co wybitne skakanie. Huknął już Karl Geiger – 105,5 metra, o metr bliżej od ustanowionego wczoraj rekordu skoczni (w kwalifikacjach 106,5 skoczył Johann Andre Forfang). Choć tu uwaga: kombinezon Niemca wyglądał tak, że zmieściłby do niego jeszcze któregoś z kolegów z kadry. Jak przeszedł kontrolę? Nie wiemy. Szczególnie, że mieliśmy w tym konkursie przykład, że zdyskwalifikować kogoś da się jeszcze przed skokiem – tak postąpiono z Vilho Palosaarim z Finlandii, który potem smutno zjeżdżał wyciągiem z powrotem w okolice trybun. A Geigerowi pozwolono skakać. Cóż, łaska czujników na pstrym koniu jeździ.

Reklama

W każdym razie: o ile kontrolerzy Geigerowi odpuścili, o tyle rywale nie. Wyprzedziło go bowiem czterech z nich. Fantastycznie polatali Johann Andre Forfang i Jan Hoerl (obaj po 107 metrów), o pół metra bliżej od nich lądował kolega Karla z kadry – Andreas Wellinger – a totalną petardę odpalił Marius Lindvik. Jego 108 metrów, wylądowane w dodatku w znakomitym stylu, dało mu rekord skoczni i pewnie prowadzenie przed drugą serią. Dodajmy, że prowadzenie nie do końca spodziewane, bo Lindvik w tym sezonie skakał, jak na siebie, co najwyżej średnio. Choć akurat ostatnio jego forma zdawała się rosnąć, w Sapporo, przed dwoma tygodniami, po raz pierwszy w sezonie stanął w końcu na podium.

A gdzie w tym wszystkim Polacy? Cóż, zgodnie w drugiej serii. Ale bez szału, bo wszyscy byli poza najlepszą dyszką. Jakub Wolny (101 metrów) był 23., o miejsce wyżej uplasował Dawid Kubacki (100 m). Piotr Żyła ze swoim znakomitym skokiem – ale w świetnych warunkach – był 18. Nasz lider, Paweł Wąsek, niby skoczył tylko 99 m, ale wiało mu fatalnie, co sprawiło, że skończył na 13. miejscu. A tuż za czołową “10” uplasował się Aleksander Zniszczoł (100 m).

Jakikolwiek niepoprawny optymizm szybko więc mogliśmy sobie darować. Pozostawało liczyć, że któryś z naszych skoczków wkradnie się do dziesiątki. To już byłby solidny rezultat.

Święto gospodarzy

W 2022 roku Marius Lindvik został mistrzem olimpijskim i mistrzem świata w lotach. Od tamtego czasu przesadnej furory na skoczni jednak nie robił. Dwa lata temu w Planicy – gdy to w Słowenii odbywały się mistrzostwa świata – zdobył medal w drużynie. Ale indywidualnie był zaledwie 19. i 22. Na podium zawodów Pucharu Świata od listopada 2022 roku i trzeciego miejsca w Wiśle, stał ledwie dwa razy. Słowem: cieniował. I w tym sezonie, jak już wspomnieliśmy, też długo nie skakał najlepiej. Ale jego forma powoli rosła – była tym lepsza, im bliżej znajdowaliśmy się mistrzostw świata.

Ostatecznie po raz kolejny okazało się, że w skokach trzeba mieć dobrze ustawiony celownik. Tak, by trafić z najlepszą dyspozycją w najważniejszym momencie.

Lindvik to zrobił. W drugiej serii – w której odlecieć było już trudniej, bo i warunki wietrzne nieco się pogorszyły, i stale padający deszcz spowalniał zawodników na najeździe – osiągnął 104,5 metra. Wystarczyło na złoto mistrzostw świata, wywalczone całkowicie zasłużenie, bo w świetnym, znakomitym stylu. Jeszcze kilka tygodni temu niemal nikt nie postawiłby na to, że akurat ten Norweg stanie na podium, a co dopiero, że na jego najwyższym stopniu. Ale tak to właśnie działa w sporcie – dyspozycja dnia często okazuje się ważniejsza od tej, jaką prezentuje się na przestrzeni całego sezonu.

Przekonał się o tym Daniel Tschofenig. Lider Pucharu Świata, zdecydowanie najlepszy skoczek tego sezonu, dziś ostatecznie był… 21. Jego koledzy też nie w pełni sobie poradzili. Stefan Kraft skończył szósty, a Jan Hoerl jako jedyny z austriacki faworytów zdołał wkraść się na podium, ale tylko na trzecie miejsce. Przed nim – poza Lindvikiem – wylądował jeszcze Andreas Wellinger, dla którego to trzeci tytuł wicemistrza świata. Złota jeszcze Niemiec nie ma, choć biorąc pod uwagę, że kilka lat temu skakał momentami w Pucharze Kontynentalnym, a nawet FIS Cupie i wydawało się, że jego kariera już się kończy, to i tak odrodził się w sposób cudowny.

Cudownego odrodzenia nie zaliczyli za to Polacy. Jakub Wolny (88,5 metra) spadł na przedostatnie miejsce w drugiej serii. Broniący tytułu mistrza świata Piotr Żyła (96,5 m) wylądował ostatecznie na 20. pozycji, a Dawid Kubacki (również 96,5 m) zdołał podnieść się na 19. lokatę. Całkowicie sprawę zawalił Aleksander Zniszczoł, który niestety kolejny raz w tym sezonie udowodnił, że nie wytrzymuje presji. Walcząc o miejsce w czołowej “10”, do której brakowało mu przecież niewiele, skoczył… 87 metrów. Efekt? 28. miejsce, tuż przed Wolnym.

Nie rozczarował jedynie Paweł Wąsek, ale o sukcesie trudno tu mówić. Najlepszy z Biało-Czerwonych – i w tym sezonie, i w konkursie – ostatecznie skończył zawody na 10. pozycji. Ot, wynik poprawny, nawet niezły, w końcu dla Pawła to życiówka. Ale o zachwytach nie ma mowy.

Zachwycać mogą się gospodarze. Oni mają swojego mistrza świata. Nam na kolejnego przyjdzie zapewne jeszcze trochę poczekać.

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O SKOKACH:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Mocna opinia Kowala. “Widzew w ciągu 5 lat nie wejdzie do pucharów”

Kamil Warzocha
14
Mocna opinia Kowala. “Widzew w ciągu 5 lat nie wejdzie do pucharów”
Ekstraklasa

Piłkarz Widzewa nie tęskni za Myśliwcem? “Decyzja przyniosła fajne efekty”

Kamil Warzocha
7
Piłkarz Widzewa nie tęskni za Myśliwcem? “Decyzja przyniosła fajne efekty”

Polecane

Ekstraklasa

Mocna opinia Kowala. “Widzew w ciągu 5 lat nie wejdzie do pucharów”

Kamil Warzocha
14
Mocna opinia Kowala. “Widzew w ciągu 5 lat nie wejdzie do pucharów”
Ekstraklasa

Dwadzieścia dowodów na to, że Efthymios Koulouris to najlepszy napastnik ligi

Szymon Janczyk
64
Dwadzieścia dowodów na to, że Efthymios Koulouris to najlepszy napastnik ligi
Anglia

Jeźdźcy bez głowy z United i nudne City. To musiało się skończyć bez goli

Jakub Radomski
3
Jeźdźcy bez głowy z United i nudne City. To musiało się skończyć bez goli