Zapowiadało się, że może to być skakanie trudne, loteryjne. Ale konkurs w Trondheim – mimo zacinającego deszczu – przebiegł dość spokojnie, a w pierwszej serii był wręcz znakomitym widowiskiem. Niestety, zgodnie z oczekiwaniami – Polacy stanowili jedynie tło dla walki o medale. Najlepszy z naszych, czyli Paweł Wąsek, skończył na 10. miejscu. Wygrał fenomenalny Marius Lindvik, który uradował tym samym gospodarzy. W tym króla Norwegii, który oglądał to wszystko z trybun.
Bez oczekiwań
Wszyscy wiemy, jaki to sezon. Szału nie ma, żaden z naszych skoczków nie stał jeszcze na podium, a miejsc w najlepszej “10” zebraliśmy do tej pory ledwie osiem. Niby nie było też kompletnej tragedii – Polacy dość regularnie wchodzili do drugiej serii – ale to jednak poziom o wieeeeele niższy, niż ten, do którego się przyzwyczailiśmy. Dlatego przed mistrzostwami świata niczego specjalnego sobie nie obiecywaliśmy. Jasne, byli i optymiści. Choćby Apoloniusz Tajner, który zawsze pozostaje pozytywnie nastawiony – on mówił, że żadnej niespodzianki nie wyklucza. Ba, wierzył nawet w Piotra Żyłę.
O dziwo, i za granicami kraju były osoby, które sugerowały, że swoje możemy ugrać. W rozmowie z Weszło mówił to nawet Thomas Morgenstern.
– Potrafię sobie wyobrazić, że Paweł Wąsek albo Aleksander Zniszczoł zajmuje w którymś z konkursów bardzo wysokie miejsce. Do mistrzostw świata podchodzi się zupełnie inaczej niż do zwykłych zawodów Pucharu Świata. Tu walczysz przede wszystkim o pierwsze, drugie i trzecie miejsce. Strasznie pragniesz podium. I wiele dziwnych rzeczy może się zdarzyć – mówił Austriak, były mistrz świata i olimpijski. Czy jednak podzielaliśmy jego zdanie? Niekoniecznie.
Raczej nastawialiśmy się na to, że każde miejsce w czołowej “10” będzie już czymś pozytywnym. Z przodu walczyć mieli rozkręcający się gospodarze – na czele z Johannem Andre Forfangiem – i Austriacy, czyli dominatorzy z tego sezonu. Z opcjonalnymi wtrętami ze strony Słoweńców, Niemców czy Ryoyu Kobayashiego. Dla nas w tej chwili po prostu brakuje tam miejsca.
Tak to widzieliśmy. I okazało się, że wzrok mamy całkiem dobry.
Wielkie skakanie
Pierwsza seria to był pokaz latania, którego nie zepsuło nawet jury tego konkursu. I to w sumie szczególnie nas zdziwiło, bo ten sezon przyzwyczaił nas, że gdy tylko zaczynamy skakać daleko, trzeba obniżyć belkę. Tak działali do tej pory sędziowie. Dziś w sumie w pewnym sensie też to zrobili – po skoku Piotra Żyły (104.5 metra), ale trzeba przyznać, że wtedy faktycznie wiało mocno pod narty, a Polak nie był w takiej formie, która sugerowałaby, że może latać jak dwa lata temu, gdy po raz drugi z rzędu zdobywał mistrzostwo świata.
Więc belkę obniżono. I słusznie.
Ale nie zrobiono tego, gdy zaczęło się nie tyle dobre, co wybitne skakanie. Huknął już Karl Geiger – 105,5 metra, o metr bliżej od ustanowionego wczoraj rekordu skoczni (w kwalifikacjach 106,5 skoczył Johann Andre Forfang). Choć tu uwaga: kombinezon Niemca wyglądał tak, że zmieściłby do niego jeszcze któregoś z kolegów z kadry. Jak przeszedł kontrolę? Nie wiemy. Szczególnie, że mieliśmy w tym konkursie przykład, że zdyskwalifikować kogoś da się jeszcze przed skokiem – tak postąpiono z Vilho Palosaarim z Finlandii, który potem smutno zjeżdżał wyciągiem z powrotem w okolice trybun. A Geigerowi pozwolono skakać. Cóż, łaska czujników na pstrym koniu jeździ.
Ten kombinezon Karla Geigera to jest zart. Jak nie bedzie DSQ to zart z dyscypliny
Tu jest tak duzo materialu, ze nawet dziubek sie zagiął
pic.twitter.com/wN5CtLAXOR
— Piotr Majchrzak (@MajchrzakP) March 2, 2025
W każdym razie: o ile kontrolerzy Geigerowi odpuścili, o tyle rywale nie. Wyprzedziło go bowiem czterech z nich. Fantastycznie polatali Johann Andre Forfang i Jan Hoerl (obaj po 107 metrów), o pół metra bliżej od nich lądował kolega Karla z kadry – Andreas Wellinger – a totalną petardę odpalił Marius Lindvik. Jego 108 metrów, wylądowane w dodatku w znakomitym stylu, dało mu rekord skoczni i pewnie prowadzenie przed drugą serią. Dodajmy, że prowadzenie nie do końca spodziewane, bo Lindvik w tym sezonie skakał, jak na siebie, co najwyżej średnio. Choć akurat ostatnio jego forma zdawała się rosnąć, w Sapporo, przed dwoma tygodniami, po raz pierwszy w sezonie stanął w końcu na podium.
A gdzie w tym wszystkim Polacy? Cóż, zgodnie w drugiej serii. Ale bez szału, bo wszyscy byli poza najlepszą dyszką. Jakub Wolny (101 metrów) był 23., o miejsce wyżej uplasował Dawid Kubacki (100 m). Piotr Żyła ze swoim znakomitym skokiem – ale w świetnych warunkach – był 18. Nasz lider, Paweł Wąsek, niby skoczył tylko 99 m, ale wiało mu fatalnie, co sprawiło, że skończył na 13. miejscu. A tuż za czołową “10” uplasował się Aleksander Zniszczoł (100 m).
Jakikolwiek niepoprawny optymizm szybko więc mogliśmy sobie darować. Pozostawało liczyć, że któryś z naszych skoczków wkradnie się do dziesiątki. To już byłby solidny rezultat.
Święto gospodarzy
W 2022 roku Marius Lindvik został mistrzem olimpijskim i mistrzem świata w lotach. Od tamtego czasu przesadnej furory na skoczni jednak nie robił. Dwa lata temu w Planicy – gdy to w Słowenii odbywały się mistrzostwa świata – zdobył medal w drużynie. Ale indywidualnie był zaledwie 19. i 22. Na podium zawodów Pucharu Świata od listopada 2022 roku i trzeciego miejsca w Wiśle, stał ledwie dwa razy. Słowem: cieniował. I w tym sezonie, jak już wspomnieliśmy, też długo nie skakał najlepiej. Ale jego forma powoli rosła – była tym lepsza, im bliżej znajdowaliśmy się mistrzostw świata.
Ostatecznie po raz kolejny okazało się, że w skokach trzeba mieć dobrze ustawiony celownik. Tak, by trafić z najlepszą dyspozycją w najważniejszym momencie.
Lindvik to zrobił. W drugiej serii – w której odlecieć było już trudniej, bo i warunki wietrzne nieco się pogorszyły, i stale padający deszcz spowalniał zawodników na najeździe – osiągnął 104,5 metra. Wystarczyło na złoto mistrzostw świata, wywalczone całkowicie zasłużenie, bo w świetnym, znakomitym stylu. Jeszcze kilka tygodni temu niemal nikt nie postawiłby na to, że akurat ten Norweg stanie na podium, a co dopiero, że na jego najwyższym stopniu. Ale tak to właśnie działa w sporcie – dyspozycja dnia często okazuje się ważniejsza od tej, jaką prezentuje się na przestrzeni całego sezonu.
TEN SKOK
TA REAKCJA
TA RADOŚĆ
Całe Trondheim odlatuje w stratosferę
Marius Lindvik zostaje MISTRZEM ŚWIATA#skijumpingfamily #Trondheim2025 pic.twitter.com/FlLtx9f58v
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) March 2, 2025
Przekonał się o tym Daniel Tschofenig. Lider Pucharu Świata, zdecydowanie najlepszy skoczek tego sezonu, dziś ostatecznie był… 21. Jego koledzy też nie w pełni sobie poradzili. Stefan Kraft skończył szósty, a Jan Hoerl jako jedyny z austriacki faworytów zdołał wkraść się na podium, ale tylko na trzecie miejsce. Przed nim – poza Lindvikiem – wylądował jeszcze Andreas Wellinger, dla którego to trzeci tytuł wicemistrza świata. Złota jeszcze Niemiec nie ma, choć biorąc pod uwagę, że kilka lat temu skakał momentami w Pucharze Kontynentalnym, a nawet FIS Cupie i wydawało się, że jego kariera już się kończy, to i tak odrodził się w sposób cudowny.
Cudownego odrodzenia nie zaliczyli za to Polacy. Jakub Wolny (88,5 metra) spadł na przedostatnie miejsce w drugiej serii. Broniący tytułu mistrza świata Piotr Żyła (96,5 m) wylądował ostatecznie na 20. pozycji, a Dawid Kubacki (również 96,5 m) zdołał podnieść się na 19. lokatę. Całkowicie sprawę zawalił Aleksander Zniszczoł, który niestety kolejny raz w tym sezonie udowodnił, że nie wytrzymuje presji. Walcząc o miejsce w czołowej “10”, do której brakowało mu przecież niewiele, skoczył… 87 metrów. Efekt? 28. miejsce, tuż przed Wolnym.
Nie rozczarował jedynie Paweł Wąsek, ale o sukcesie trudno tu mówić. Najlepszy z Biało-Czerwonych – i w tym sezonie, i w konkursie – ostatecznie skończył zawody na 10. pozycji. Ot, wynik poprawny, nawet niezły, w końcu dla Pawła to życiówka. Ale o zachwytach nie ma mowy.
Zachwycać mogą się gospodarze. Oni mają swojego mistrza świata. Nam na kolejnego przyjdzie zapewne jeszcze trochę poczekać.
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O SKOKACH:
- Adam Małysz – wybitny skoczek, a jaki prezes? “Chodzi po omacku, nie widząc światła”
- Niszczenie dziedzictwa czy zasłużona możliwość? Nasi weterani wciąż skaczą… ale blisko
- Władimir Zografski. Mieszka w Polsce, trenuje z Niemcami, cierpi na bezsenność [WYWIAD]
- Szef skoków: „Za pięć lat w Pucharze Świata będzie się skakać po 270 metrów” [WYWIAD]
- Równo 30 lat temu przeszedł do historii. Dziś mówi: „Nie miałem szans być francuskim Małyszem”