Ranking Elo, umożliwiający porównanie siły drużyn z różnych epok, potwierdza, że oczekiwania, jakie wiąże się w Polsce z reprezentacją, wynikają z osiągnięć raptem jednej generacji. Które nacje mają podobnie, a które są silne w praktycznie każdym pokoleniu?

Poczucie siły albo słabości danej nacji większość kibiców nabywa w dzieciństwie, gdy piłkarska fascynacja się zaczyna i zwykle jest najsilniejsza. Każdy fan starannie pielęgnuje wspomnienia z pierwszych reprezentacyjnych turniejów, pamięta ich wyniki, postaci, a nawet konkretne akcje. Później wedrzeć się do świadomości już znacznie trudniej. Trzeba zrobić coś naprawdę wyjątkowego, by zburzyć wykute w początkowym okresie intuicje. I tak dla pokolenia wychowanego w latach 90. marginalna rola, jaką w piłce odgrywają dziś Bułgarzy czy Rumunii może być dziwna, podczas gdy dla fanów urodzonych później jest doskonale normalna. W opowieściach dziadków Węgrzy są wielką piłkarską nacją, mało kto jednak widział ich złote momenty na własne oczy. Współczesnych natomiast dawno przestało już dziwić, że Szwajcarzy regularnie wychodzą na turniejach z grupy, a Chorwatów traktuje się jako groźnego rywala. Są nacje, które określone skojarzenia wywołują niezależnie od pokoleń. Dziadek z ojcem i wnukiem, opowiadając o wielkich Brazyliach, Argentynach, Holandiach i Niemcach będą używać innych nazwisk, ale zgodzą się, że ograć Brazylię w piłkę nożną to duża sprawa. Niektóre nacje są piłkarskimi potęgami i basta, w przypadku innych zależy to od PESEL-u kibica.
Rosnąca w ostatnich latach popularność rankingu Elo, zaczerpniętej z szachów metody porównywania zespołów, które nigdy ze sobą nie grały, pozwalającej porównać drużyny z różnych epok, daje narzędzie, by uchwycić historyczne momenty, które w bieżącej perspektywie trudniej dostrzec. W tej metodzie wszystkie drużyny kolekcjonują od pierwszego rozegranego meczu punkty. Wysokie pokonanie silniejszego rywala w meczu o wysoką stawkę jest nagradzane większą ich liczbą niż nikłe zwycięstwo ze słabym przeciwnikiem w starciu towarzyskim. Ranking Elo, odkąd przeniesiono go do futbolu, był uznawany za znacznie lepszą metodę szacowania siły drużyn niż ranking FIFA. Przyznała to zresztą sama FIFA, kilka lat temu modyfikując metodę wyliczania oficjalnego światowego rankingu na bardziej zbliżoną do założeń Arpada Elo.
Strony publikujące archiwalne i obecne rankingi Elo to niebezpieczne miejsca dla fanów futbolu i tabelek, bo można w nich utknąć na długie godziny. W przypadku reprezentacji Polski mówiło się czasem w ostatnich miesiącach, że wróciła do lat 90. Ranking Elo pozwala zweryfikować takie tezy. Wprawdzie po porażce ze Szkocją Polska spadła w rankingu do 1700 punktów, co oznacza 46. miejsce na świecie (najgorszy wynik od ponad dekady), ale to wciąż nie są jeszcze lata 90. Mniej niż 1700 punktów Elo Polska miała za czasów Waldemara Fornalika po przegranych eliminacjach do mundialu w Brazylii. Adam Nawałka przejmował ją z dorobkiem 1622 punktów i to mniej więcej pułap między 1600 a 1700 odpowiadał czasom największej smuty w połowie lat 90. Tendencja jest więc niepokojąca, kadra Michała Probierza niebezpiecznie zbliża się do poziomu tamtych ekip, ale wciąż jeszcze wydaje się od nich lepsza. Do historycznego dna jest jeszcze daleko. W połowie lat 50. po porażce z Bułgarią Polska miała 1521 punktów Elo. Za rok 1956 była klasyfikowana na 57. miejscu na świecie, a w Europie wyprzedzał nas nawet… Kraj Saary, który wówczas funkcjonował samodzielnie. Dziś odpowiadałoby to poziomowi Czarnogóry.
Złote dwanaście lat
Przeciwległy biegun to dla Polski, co nie zaskakuje, lata 70. Po ograniu Finlandii we wrześniu 1974 roku, krótko po znakomitym dla kadry Kazimierza Górskiego mundialu, reprezentacja wzbiła się na poziom 2084 punktów. Trzy dni później uległa w meczach towarzyskim NRD, a następnie Francji i już nigdy później nie była równie mocna. Jej ówczesny wynik dziś dawałby trzecie miejsce na świecie, wyłącznie za Hiszpanią i Argentyną, a przed choćby Francją, Anglią i Brazylią. W rankingu Elo za cały 1974 rok Polska zajęła czwarte miejsce. W skali dwunastu miesięcy wyprzedzały ją tylko Holandia, RFN i Brazylia, z którą na turnieju w Niemczech udało się jej wygrać w meczu o trzecie miejsce.
Patrząc na ranking Elo, można umownie założyć, że poziom 2000 punktów uprawnia do myślenia o medalach wielkich turniejów, przekroczywszy zaś 1900 można oczekiwać gry w ich fazach pucharowych. 1900 punktów to robocza granica szerokiej, a 2000 wąskiej czołówki. Dziś wynikiem powyżej 2000 mogą się pochwalić cztery reprezentacje – Hiszpania, Argentyna, Anglia i Francja, natomiast ponad 1900 dwanaście (z Europy jeszcze Portugalia, Niemcy i Holandia). To przeciwnicy, z którymi drużyny pokroju Polski modlą się o jak najniższy wymiar kary. Drużyny mające mniej niż 1900 punktów intuicyjnie, choć niekoniecznie słusznie, traktujemy jako rywali, z którymi można powalczyć (Austria, Dania, Szwajcaria, Grecja czy Serbia). Ustalenie tego typu umownych granic pozwala zaktualizować stan wiedzy o sile różnych reprezentacji niezależnie od tego, co każdy z nas intuicyjnie czuje w oparciu o doświadczenia z własnego dzieciństwa.

Polska w tym świetle wygląda na naród jednego pokolenia. Za cały okres po II wojnie światowej średnia punktów Elo wynosi dla niej 1770, co daje 23. miejsce na świecie i 18. w Europie. Potwierdza to, że co do zasady nie należymy ani do kontynentalnej, ani do globalnej czołówki. Średni ranking powyżej 2000 za ostatnie 70 lat ma na świecie jedynie Brazylia. 1900 przekraczają jeszcze Niemcy, Argentyna, Anglia, Hiszpania, Włochy, Francja i Holandia. Na tych ośmiu krajach można zamknąć grono wielkich piłkarskich nacji, co do których zgodzą się ludzie z każdego pokolenia. Każda z nich może mieć gorszy albo lepszy okres, nie pojechać nawet na jakiś turniej, ale co do zasady, jeśli już w nim uczestniczy, każdy spodziewa się po niej medali. Pozostali na ten pułap czasem potrafią się wzbić, ale nie produkują drużyn światowej klasy w każdym pokoleniu.
Owocna epoka
Jeśli dwie sąsiadujące ze sobą dekady uznać za okres jednego piłkarskiego pokolenia, Polsce udało się to tylko raz. Na poziom 1900 punktów Elo, czyli szerokiej światowej czołówki, po raz pierwszy weszliśmy w 1972 roku po wygranym finale Igrzysk Olimpijskich w Monachium. 2000 punktów zostało przekroczone na mundialu dwa lata później. Wtedy Polska dołączyła do grona kandydatów do czołowych miejsc i trzymała się w nim przez z grubsza dekadę. Na mundialu w 1982 roku była minimalnie słabsza niż osiem lat wcześniej za trenera Górskiego, ale wciąż bardzo silna. Poniżej 1900 punktów zjechała w 1984 roku po remisie z Albanią. Do szerokiej światowej czołówki Polska należała więc nieprzerwanie przez dwanaście lat. I pozostaje to jedyny okres w historii, gdy tak było. Pozostałe wzloty nie były już tak wysokie. Pułap 1800 punktów Elo udało się łamać kadrom Pawła Janasa, Leo Beenhakkera, czy Adama Nawałki, ale żadna nie dobiła już do 1900, które w latach 70. czy 80. Były podłogą, nie sufitem. Wszystkie polskie marzenia ostatnich 40 lat odnoszą się do raptem jednego złotego pokolenia.
Narodów, które są w podobnym położeniu, nie ma wbrew pozorom aż tak wielu. Większość nacji albo nigdy nie była tak silna, jak Polska Górskiego i Antoniego Piechniczka, albo zdarzało się jej to częściej niż raz. Do grona nacji, w których tylko jedna generacja przebiła sufit 1900 punktów Elo należą oprócz Polski jeszcze Walia (lata 80.), Paragwaj (50.), Bułgaria (60.), Irlandia (90-00), Peru (2010-20), Turcja (2000-10) Grecja (2000-10), Norwegia (90.), Maroko (2020-), Ekwador (2010-20) i Japonia (2020-). Z tej grupy tylko Polska zdążyła w złotym okresie zdobyć dwa medale mistrzostw świata. Oprócz nas na wielkim turnieju do strefy medalowej przebiły się jeszcze Maroko na ostatnim mundialu, Turcja w Korei i Japonii oraz Grecja na mistrzostwach Europy w 2004. Grecy są ewenementem jako kraj, który w piłce liczył się tylko w jednym pokoleniu i zdołał przekuć to w trofeum. Pozostali nieoczywiści medaliści, jak Dania, Czechy czy Chorwacja mieli więcej niż jedną fantastyczną generację piłkarzy.
Czasem jednak punkty odniesienia w danym kraju są nieoczywiste. Myśląc o złotych czasach duńskiej piłki, większość fanów wskazałaby pewnie 1992 rok i sensacyjnie wygrane mistrzostwa Europy. To był jednak tylko kilkutygodniowy fantastyczny epizod. Według rankingu Elo najsilniejszą pozycję w futbolu Duńczycy mieli… przeszło sto lat temu, w okolicach I wojny światowej (w roku 1916 byli drugą wśród najsilniejszych reprezentacji). W czasach, kiedy większość świata nie zajmowała się wojowaniem, lecz normalnym życiem, Duńczycy najsilniejsi byli w połowie lat 80. Reprezentacja z 1992 roku od obecnej nie różniła się poziomem, lecz tym, że zdołała wygrać turniej. Najsilniejsza Bułgaria to natomiast ta z końcówki lat 60., a nie z połowy 90. (choć różnice są minimalne), a Czesi silniejsi niż w 1996 roku, gdy doszli do finału Euro, byli osiem lat później, gdy odpadli w półfinale. Podobnie jak i Walia Iana Rusha z lat 80., która była silniejsza niż ta z połowy poprzedniej dekady. Różnica jest taka, że jedna nie zawojowała żadnego turnieju, a druga tak.
Węgierski upadek
Bazując na rankingu Elo, można wysnuć wniosek, że Duńczycy z 1992 czy Grecy z 2004 roku byli ekstremalnie szczęśliwi, wygrywając mistrzostwa Europy z punktacją Elo na poziomie mniej niż 2000, bo jest wiele nacji, które nie zdołało tego zrobić nawet przekroczywszy 2000 punktów. Do najsilniejszych ekip spoza grona wielkich nacji, które nie wygrały kontynentalnych lub globalnych mistrzostw należą Czesi z 2004 roku, Jugosłowianie z lat 60., Szwedzi z przełomu 40 i 50., czy współcześni Chorwaci, Belgowie oraz Portugalczycy. Absolutnym ewenementem jest węgierska Złota Jedenastka, która w 1954 roku osiągnęła przeszło 2200 punktów, co czyni ją jedną z najsilniejszych reprezentacyjnych drużyn w historii futbolu. Finał mistrzostw świata jednak przegrała, a mistrzostwa Europy zaczęto rozgrywać dopiero, gdy drużyna Gusztava Sebesa przestała już istnieć. Węgierska amplituda poziomów jest ekstremalna. Do lat 40. XX wieku byli silną reprezentacją, w latach 50. Dorobili się jednej z najmocniejszych w historii, by w kolejnej dekadzie zejść na wciąż wysoki, ale już nie tak niezwykły poziom. Tymczasem na początku XXI wieku upadli na poziom 1528 punktów Elo, czyli niemal 700 (!) mniej niż w szczytowym momencie. Między 1952 a 1957 byli w każdym roku najsilniejszą reprezentacyjną drużyną świata. W 2003 zajmowali w globalnym rankingu 72. miejsce.

W futbolu nadużywa się stwierdzenia, że gdzieś dzieje się historia, ale jednocześnie istnieje też tendencja, by gloryfikować wielkie drużyny z przeszłości, idealizowane we wspomnieniach, nie doceniając tych współczesnych. Ranking Elo pozwala uchwycić i tę perspektywę. Według niego w ostatnich pięciu latach aż ponad 20 nacji osiągało swoje historyczne szczyty. W 2024 roku mogliśmy podziwiać, jeśli wierzyć tym wyliczeniom, najsilniejszą Argentynę, czy Hiszpanię, jakie kiedykolwiek biegały po boiskach. To oczywiście zespoły, które wygrywały wielkie turnieje. Wśród mniej eksponowanych nacji historyczne szczyty zdobywali m.in. Kolumbijczycy, Irańczycy, Japończycy, Słoweńcy, czy Gruzini. Może zaskakiwać, że np. Chorwacja najwyższą pozycję w światowej hierarchii osiągnęła w 2023, a nie 1998 albo 2018 roku, najsilniejsza Portugalia to ta z 2021, a nie mistrzowska z 2016 roku, a Brazylia, która odpadła w Katarze w ćwierćfinale z Chorwacją była silniejsza niż kilka jej wcześniejszych mistrzowskich drużyn. To oczywiście ranking, który premiuje regularne granie na wysokim poziomie, bez większych wpadek, a niekoniecznie wielkie kilkutygodniowe wzloty, które pozostały w masowych wspomnieniach, ale nie obroniły się na dłuższym dystansie.
Kilka krajów notowało natomiast w ostatnich latach najgorsze okresy w dziejach. W Europie dotyczy to zwłaszcza narodów, które zaczęły samodzielnie grać stosunkowo niedawno. W 2024 roku najniżej w krótkiej historii upadła Czarnogóra, we wcześniejszych latach z dna podnosiły się też m.in. Słowacja, Mołdawia, czy Malta. Nieoczywisty jest przypadek San Marino, które w 2024 roku, po porażce z St. Kitts i Nevis upadło… najniżej w historii. Jesienne sukcesy w Lidze Narodów pomogły odbić się od dna, ale wcale nie nawiązują do najlepszego okresu, w historii futbolu w tym państewku. Ten przypadł na wczesne lata 90. W skali globalnej historycznie słabe były niedawno m.in. Togo, uczestnik mundialu z 2006 roku, czy… Chiny, którym stworzenie konkurencyjnej reprezentacji wciąż kompletnie nie wychodzi.
Świeże historyczne mecze
Warto jeszcze spojrzeć na ranking Elo w poszukiwaniu najbardziej spektakularnych zwycięstw i kompromitujących porażek w pojedynczych meczach. W przypadku Polski są to sprawy stosunkowo świeże. Najsilniejszy rywal pokonany przez reprezentację Polski w meczu o punkty to Niemcy w 2014 roku. Najsłabszy, który Polskę pokonał, to natomiast Mołdawia w 2023 roku. Do panteonu wielkich polskich zwycięstw doliczyć można jeszcze ogranie Brazylii na mundialu w 1974, pokonanie 4:1 Holandii w eliminacjach do mistrzostw Europy w 1975 roku i 2:0 w kwalifikacjach do Euro 80 oraz towarzyskie zwycięstwo w Argentynie w 1981 roku. Jeśli skupić się tylko na rywalizacjach o punkty, w miejsce tego meczu wskoczyłoby pokonanie Anglii w Chorzowie w 1973 roku. Na liście pięciu najbardziej wstydliwych wpadek zadziwiająco wiele pochodzi natomiast z XXI wieku. Oprócz Mołdawii z 2023 roku jest także porażka z Armenią za Leo Beenhakkera, z Łotwą za Zbigniewa Bońka i z Białorusią za Jerzego Engela (która nastąpiła jednak krótko po zapewnieniu sobie awansu na mistrzostwa świata, więc nie miała już żadnego znaczenia). Z zamierzchłych czasów do kompromitującej piątki zmieściła się tylko przegrana z Finlandią w 1965 roku w mundialowych eliminacjach.
Jeśli spojrzeć na ranking Elo w poszukiwaniu największych niespodzianek w historii futbolu, znalazłoby się w tym gronie kilka meczów z XXI wieku. Najświeższe to pokonanie Brazylii przez Kamerun, Argentyny przez Arabię Saudyjską i Tunezji przez Francję na ostatnim mundialu. Dwie z nich miały jednak miejsce w ostatnich meczach grupowych i o niczym nie decydowały. Większe konsekwencje miały sensacje z wcześniejszych mundiali, jak wygrana Korei Południowej z Niemcami w 2018 czy Senegalu z Francją w 2002 roku. Oba te mecze przeszkodziły obrońcom tytułu w wyjściu z grupy. Do sensacji XXI wieku należy też pokonanie Hiszpanii przez Szwajcarię na mundialu w RPA, ale wówczas podziałało to na mistrzów Europy na tyle ożywczo, że zdołali wygrać cały turniej. W bardziej zamierzchłych czasach za sensacyjną można uznać porażkę RFN z Algierią w 1982, czy słynną porażkę Brazylii z Urugwajem w 1950 roku na Maracanie, uznawaną za matkę wszystkich mundialowych sensacji.
Ranking Elo trzeba oczywiście traktować, jak wszystkie piłkarskie rankingi, jako ciekawostkę, ale z polskiej perspektywy jednak dość pożyteczną. Pokazującą bowiem, że może warto urealnić oczekiwania. Poprzez opowieści rodzinne, a w skali całego środowiska, odniesienia popularnych postaci z tamtych czasów do tego, jak Polska radziła sobie dawniej, wszyscy podświadomie czujemy, że czasy Lubańskiego i Bońka są miejscem docelowym naszego futbolu, do którego z wielu powodów nie możemy wrócić. Rzeczywistość prawdopodobnie jest jednak zupełnie inna. Miejsce domyślne polskiego futbolu jest mniej więcej tu, gdzie znajduje się obecnie. Wszystko, co trochę lepsze, już można uznać za całkiem dobre czasy. A lata 1972-82 to wybryk, który tak właśnie powinien być traktowany: jako coś wyjątkowego, niepowtarzalnego, belle epoque, „jedna taka wiosna w życiu”, a nie poprzeczka, z którą ma się mierzyć każde kolejne pokolenie.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Kibic z forsą. Kim jest przyszły właściciel Korony Kielce?
- Thomas Morgenstern: Czasami chcę krzyknąć, by dali mi narty i pozwolili skoczyć [WYWIAD]
- Od dziś iPhone decyduje o spalonym w Anglii
Fot. Newspix