Reklama

Adam Małysz – wybitny skoczek, a jaki prezes? „Chodzi po omacku, nie widząc światła”

Autorzy:Jakub Radomski Sebastian Warzecha

02 marca 2025, 08:18 • 22 min czytania 55 komentarzy

Na reputację zapracował ponad dwie dekady temu, na skoczni. W gabinetach jednak dopiero to robi. Jak mu wychodzi? Różnie, raz lepiej, raz gorzej. Ostatnio jednak głównie gorzej. Na stanowisku prezesa związku są bowiem potrzebne różne umiejętności. W tym – dyplomacja. A tej Adamowi Małyszowi regularnie brakuje. Jak więc można oceniać jego kadencję? Analizujemy działania Orła z Wisły w gabinetach. 

Adam Małysz – wybitny skoczek, a jaki prezes? „Chodzi po omacku, nie widząc światła”

Adam Małysz. Jakim prezesem jest Orzeł z Wisły?

Wybory odbywały się 25 czerwca 2022 roku. Kraków, Tauron Arena. Adam Małysz był jedynym kandydatem na stanowisko prezesa Polskiego Związku Narciarskiego. W obecności prezydenta Andrzeja Dudy i ówczesnego ministra sportu i turystyki, Kamila Bortniczuka, został jednogłośnie wybrany na to stanowisko.

– Decyzja o kandydowaniu była jedną z najtrudniejszych w ostatnich latach, a nawet w całym moim życiu. Ten proces trwał ponad pół roku, ale po wielu przemyśleniach i rozmowach z rodziną postanowiłem, że chciałbym jeszcze zrobić coś w sporcie i dla sportu – tłumaczył nowy prezes.

Jeden z dziennikarzy, obecnych w Krakowie: – Małysza otoczyli przedstawiciele mediów. Jedni gratulowali, inni pytali właśnie o to, czy nie bał się kandydować. Mało kto interesował się tym, jaki on tak naprawdę ma program. Gdy w końcu padło takie pytanie, odpowiedź była z gatunku tych pijarowych. Nie miałem wrażenia, żeby była tam jakaś nieprawdopodobnie głęboka myśl. Słyszeliśmy ogólniki, niewiele konkretów.

Jeden z autorów tego tekstu miał okazję przeprowadzać wywiad z nowym prezesem jakiś czas później. Też zapytał, czy przypadkiem nie ma obaw, że zniszczy swoją, wypracowaną jeszcze za czasów sportowych, reputację.

Reklama

Cały czas chciałbym coś zrobić dla sportów zimowych. Kiedy zostawałem dyrektorem koordynatorem ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej, najbardziej zniechęcało mnie, że to funkcja która kojarzy się z siedzeniem za biurkiem. Trochę obaliłem ten stereotyp, byłem bardziej aktywny. Jeżeli chodzi o samą prezesurę, to też będzie inaczej niż do tej pory. Chociaż jest wiele obowiązków, które trzeba wykonać zza biurka. Czy boję się utraty sympatii ludzi? To że mogę coś zrobić dla sportu jest ważniejsze od tego, że moja marka może przez to ucierpieć. […] Chcę być rozliczany z czynów. Mam mnóstwo pomysłów i zgrany zarząd – mówił Małysz.

Czy „coś dla sportów zimowych” udało się faktycznie zrobić?

Ma nazwisko. Ale skąd ma mieć doświadczenie?

Adam Małysz był bez wątpienia wybitnym sportowcem. Jednym z największych w polskiej historii. Wiele osób nawet dziś patrzy na niego tylko przez ten pryzmat. Duża grupa dziennikarzy, nawet mając podstawy, nie napisze albo nie powie o nim nic złego. Ale czy Małysz ma odpowiednią osobowość i doświadczenie, by być dobrym prezesem związku? Niedawne odejście Austriaka Alexandra Stoeckla ze stanowiska dyrektora sportowego ds. skoków narciarskich i kombinacji oraz jego kulisy to największy kryzys wizerunkowy, z jakim Małysz musiał zmagać się w roli prezesa.

– Prywatnie to super gość, naprawdę. Ale ta rola go trochę przerasta. Uważam, że on powinien być celebrytą, osobą promującą polski sport, a nie prezesem związku – słyszymy od człowieka, który zna go od lat. Niektórzy zarzucają Małyszowi, że poza skokami narciarskimi za jego kadencji nie dzieje się w zasadzie nic, choć z drugiej strony słyszymy, że prezes interesuje się sytuacją w innych dyscyplinach. Drugi zarzut powtarza wielu naszych rozmówców – komunikacja. Chodzi o to, że Małysz zbyt często krytykuje kogoś publicznie, niekiedy w mocnych słowach, zamiast najpierw przekazać to tej osobie. I o to, że czasami ciężko jest się z nim skomunikować.

A przecież, gdy obejmował stanowisko, zapewniał, że akurat dobra komunikacja jest czymś, na czym bardzo mu zależy. W wywiadzie dla „Kwartalnika Sportowego” pytany był przez jednego z autorów tego artykułu oraz Szymona Szczepanika na przykład o to, czy widzi różnice pomiędzy tym, jak postrzegają rzeczy zawodnicy, a jak robi to prezes. Sugerowaliśmy też, że nie wszystko jest tak proste, jak się czasem wydaje.

Reklama

Pewnie, że tak jest – mówił Małysz. – Tu też ważne jest to, jak przekazuje się to zawodnikom. Często mówi się po prostu, że “ktoś ci czegoś nie dał” albo “nie chce czegoś zrobić”. A to nie tak. Dopiero od środka widać, na czym to polega – są ograniczenia, niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć. Biurokracja, papierologia w związkach są istotne. My musimy się przecież rozliczyć z każdej wydanej złotówki. Wielokrotnie trudno jest zawodnikowi wytłumaczyć, że nie da się czegoś zrobić w konkretny sposób. Zawsze tak było i pewnie będzie. Mam nadzieję, że uda mi się tę barierę zlikwidować, by zawodnicy nie narzekali zbyt często. Chciałbym im uświadomić, że chcemy dla nich jak najlepiej.

Można odnieść wrażenie, że Małysz momentami chciałby się komunikować jeszcze nie jak prezes, a zawodnik, który występuje w telewizji jako niezależny ekspert. Tak, że gdy kogoś skrytykuje, to będzie to tylko jego zdanie, a nie wypowiedź prezesa związku. Albo – że magia jego nazwiska nadal sprawia, że czego nie powie, to zostanie uznane za słuszne.

W momencie wyboru było wiadomo, że to nazwisko otwiera wszystkie drzwi. Minister sportu czy prezes wielkiej firmy prędzej spotka się z Małyszem niż z Janem Kowalskim, choćby ten drugi miał ukończone najlepsze możliwe studia i lepiej radził sobie z robotą papierkową. Małysz ma szansę pozyskać partnerów, sponsorów, ściągnąć znanego trenera. To największy plus, jego nazwisko – mówi w rozmowie z Weszło Jakub Kot, ekspert TVN-u i Eurosportu.

Adam Małysz i Sławomir Nitras

Adam Małysz i minister sportu, Sławomir Nitras. Fot. Newspix

Sam Małysz zresztą też czasem o tym mówił. Choćby tak:

Oby popularność pomogła, chociaż ja nigdy nie nadużywałem swojej pozycji. Cieszę się, że ludzie chcą ze mną rozmawiać i mogę wykorzystać to do załatwienia spraw zawodowych. Z drugiej strony nie chciałbym by współpraca z partnerami była prowadzona dlatego, że PZN reprezentuje Adam Małysz, ale dlatego że możemy wspólnie zrobić coś dobrego. Jednak jeżeli moje nazwisko może pomóc w rozwoju naszych sportów – nie tylko skoków, bo myślę też o innych dyscyplinach – to je wykorzystam.

To jednak kwestia czegoś, co obecny prezes PZN-u wypracował sobie ponad 20 lat temu. A co z innymi rzeczami istotnymi dla „prezesowania”?

Jeżeli wejdziemy głębiej, w kwestie doświadczenia i biurokracji, jest trochę ciemniej, ale przecież prezes Małysz ma prawo nie znać się na procedurach czy przetargach. Nie ma w tym doświadczenia, ale skąd ma je mieć? To trochę jak z prezesem Rady Ministrów: również tu kluczowe jest to, jakimi osobami się otaczasz. Adam ma sekretarza generalnego, dyrektora sportowego związku, a do tego dochodzą osoby zajmujące się konkretnymi dyscyplinami – kontynuuje Kot.

„Związek nie zmierza w dobrą stronę”

Uważam, że związek nie zmierza w dobrą stronę. Spójrzmy na biegi narciarskie: mieliśmy Justynę Kowalczyk, później zdolne juniorki, ale od kilku lat właściwie nic z tego nie wynika. Już za kadencji Apoloniusza Tajnera PZN finansowo od pewnego czasu miał się dobrze, ale sportowo poza skokami było często marnie. Teraz przez trzy lata nie wydarzyło się zbyt wiele dobrego. Kiedy Małysz objął władzę, było się czego złapać, a jednak związek się nie rozwinął. Jeżeli nawet spojrzymy na snowboard, który przeżywa dobre lata, to jedyne, co przez ten czas udało się osiągnąć, to rozbudowanie sztabu szkoleniowego i organizacja zawodów Pucharu Świata. To nie jest wielki sukces. W ogóle w polskim sporcie narciarskim rzadko pojawiają się nowe nazwiska. Kręcimy się cały czas wokół tych samych ludzi, nawet w sztabach szkoleniowych – twierdzi Andrzej Grabowski, dziennikarz Polskiego Radia, specjalizujący się w sportach zimowych.

Janusz Malik to były polski skoczek, olimpijczyk. Stawał nawet na podium zawodów Pucharu Świata. Obecnie jest delegatem. Nie ukrywa, że na prezesurę Małysza nie patrzy wyłącznie w jasnych barwach.

 Zobaczcie, co dzieje się w skokach narciarskich. Zatrudnienie Thomasa Thurnbichlera, gorsze wyniki, krytyka w mediach ze strony prezesa. Wzięcie Stoeckla, którego też już nie ma. Rozstanie w dziwnej atmosferze. Mam wrażenie, że Małysz jako prezes chodzi po omacku, nie widząc, gdzie jest światło. A jeżeli spojrzymy na inne dyscypliny zimowe, to nawet panowie dojdą do wniosku, że stajemy się republiką bananową. Niedługo wyprzedzą nas Nigeria, Tanzania czy Etiopia – przekonuje Malik w rozmowie z Weszło.

W biegach narciarskich mieliśmy wybitną Justynę Kowalczyk. Teraz (stan na czwartek, gdy pisaliśmy ten tekst) miejsca Polek w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata prezentują się tak:

108. Izabela Marcisz
130. Andżelika Szyszka

Izabela Marcisz

Izabela Marcisz. Fot. Newspix

Pozycje panów? Proszę bardzo:

93. Dominik Bury
126. Maciej Staręga
136. Kamil Bury

Osoba ze środowiska: – Biegi narciarskie są w związku traktowane po macoszemu. W zarządzie, po odejściu Stanisława Szymanika w marcu 2024 roku, nie ma nikogo, kto byłby za nie odpowiedzialny. Zostały pozostawione same sobie. Dziś w Polsce mamy w nich zbliżoną liczbę trenerów i zawodników. To nie jest normalne. Podejmuje się jakieś reformy, ale ich efekt jest taki, że mamy coraz mniej osób biegających na nartach. W biathlonie mamy program „Biathlon Dla Każdego”: ludzie jeżdżą po Polsce od gór po morze, zapoznają dzieci z dyscypliną, dają im postrzelać, są też spotkania z zawodnikami. A w biegach nic, zero wykorzystania sukcesów Justyny Kowalczyk. Nie widać światełka w tunelu.

I to na pewno spory kamyczek do ogródka Małysza. Tym bardziej, że gdy zaczynał prezesurę podkreślał, że bliski jest mu właściwie każdy sport zimowy, a biegi – obok skoków – szczególnie. Zaczynał przecież sportową karierę od kombinacji norweskiej, przez dobrych kilka lat nie tylko latał, ale i właśnie biegał na nartach. A narciarstwo alpejskie? Ono z kolei jest mu bliskie, bo lubi wyskoczyć na stok.

A z nim też jest po prostu kiepsko.

„Dziewczyny trenują w Ameryce”

Zerknijmy bowiem teraz na klasyfikację generalną Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim (również stan na czwartek).

U mężczyzn nie ma żadnego Polaka.

U kobiet:

53. Maryna Gąsienica-Daniel
110. Magdalena Łuczak

I na tym koniec.

W dodatku kilkanaście dni temu serwis PS Onet poinformował, że z pracy w PZN miał zrezygnować Filip Rzepecki, dyrektor sportowy odpowiedzialny właśnie za narciarstwo alpejskie.

– Nie widziałem szans wprowadzania zmian, które są niezbędne, aby naprawić narciarstwo alpejskie. Zdarzało się, że moja decyzyjność była ograniczana lub zmieniana przez osoby wyżej postawione. Często to było tłumaczone przepisami ministerialnymi. W moim przypadku to nie była żadna awantura. Rozmowa z prezesem Małyszem była szczera, ale przyjemna. Podaliśmy sobie ręce. To, co ja bym chciał zrobić, jest niemożliwe w obecnym stanie, z obecnymi osobami w związku i sytuacją prawną – tłumaczył dziennikarzowi tego serwisu Filipowi Zielińskiemu. Dziś Rzepecki o swoich zastrzeżeniach nie chce rozmawiać. Póki co pozostaje jednak pracownikiem związku.

Osoby z otoczenia PZN opisują nam Rzepeckiego jako kompetentnego pracownika, który chciał dokonać zmian w polskim narciarstwie alpejskim, miał konkretne pomysły, ale napotykał opór: ludzki i prawny. Według naszych informacji, wcale nie jest tak, że Małysz jako prezes ma w dużo mniejszym poważaniu inne dyscypliny, niż skoki. Kiedy ruszyła Akademia Lotnika i mobilna skocznia zaczęła odwiedzać kolejne polskie miasta (o niej w tym tekście później), miał mówić w związku, że bardzo chciałby podobnego projektu chociażby w narciarstwie alpejskim.

W nim problemem jest obecny system szkolenia, utrudniający odpowiednie zagospodarowanie młodych zawodników. Dziecko mające wielki talent może trafić do niewłaściwego klubu czy trenera. Zamiast pracy u podstaw liczy się wynik tu i teraz oraz pochwalenie się nim w mediach społecznościowych. Do 16. roku życia mniej więcej tak to wygląda. Gdy taki nastolatek trafia na zawody międzynarodowe, jest w szoku, bo następuje brutalne zderzenie z ciężarówką w postaci dużo lepszych rywali. I młody człowiek często rezygnuje z trenowania narciarstwa.

Adam Małysz

Adam Małysz na nartach. Fot. Newspix

O szkoleniu Małysz sporo mówił choćby w rozmowie z portalem WP Sportowe Fakty, jeszcze przed objęciem stanowiska prezesa (choć już w momencie, gdy było właściwie pewne, że nim zostanie).

– PZN bardzo dobrze prosperował. Choćby finansowo. Przez lata sytuacja wyglądała nieźle, więc nie chcę rewolucji, ale chcę usprawnić to, co szwankowało. Tutaj mam na myśli jedną konkretną rzecz. Za granicą sytuacja wygląda tak, że do wieku juniora zawodników wychowują kluby, ale potem idą oni do szkół mistrzostwa sportowego, a stamtąd do kadr narodowych. U nas w kadrach zawodników z SMS-ów jest stosunkowo niewielu. Temu się trzeba przyjrzeć i, jeśli chcesz tak to nazwać, zrobić rewolucję. Ponadto, sport wyczynowy musi być odpowiednio dofinansowany. Reasumując, to, co było, chcę podtrzymać, a w dalszych krokach ulepszać. Wiele rzeczy okaże się dopiero po ewentualnym wyborze na stanowisko prezesa. Nie chcę drastycznych zmian, ale nasz sport potrzebuje tchnięcia w niego nowego ducha.

W tym momencie w PZN powstaje kompletny program szkolenia ds. narciarstwa alpejskiego, opisujący, jak pracować z dziećmi w konkretnym wieku. Małysz poznał część tego projektu i przypadła mu ona do gustu. Jakie jednak da to efekty – przekonamy się w kolejnych latach. Bo to też nie jest tak, że Orzeł z Wisły mógł w nowej roli odmienić wszystko od razu.

Paweł Włodarczyk był prezesem PZN-u w latach 1994-2006. To jego zastąpił Apoloniusz Tajner. Gdy pytamy go o ocenę pracy Małysza, odpowiada tak: – Ostatnie dwie kadencje Tajnera były stagnacją. Wszystko obracało się wokół skoków. Małysz nie miał łatwo, bo przejął tę stagnację, ale idzie mu umiarkowanie. Nie poszedł za bardzo do przodu. Problemy są widoczne w skokach, bo to medialna dyscyplina, ale przecież u nas biegów i kombinacji norweskiej w zasadzie dzisiaj nie ma. Narciarstwo alpejskie, jeżeli jest, to poza związkiem, bo dziewczyny siedzą i trenują w Ameryce.

„Wszystko runęło jak domek z kart”

Krzysztof Kawa 23 lutego opublikował w „Przeglądzie Sportowym” komentarz pt: „Nikt nie zwolni Adama Małysza z odpowiedzialności za skoki narciarskie”. Fragment tekstu:

„A miało być tak pięknie. Maryna Gąsienica-Daniel zachwycała się faktem, że na czele Polskiego Związku Narciarskiego stoi wybitny sportowiec Adam Małysz. Austriak Alexander Stoeckl spieszył na ratunek z odległej Norwegii, obiecując skoczkom pozostającym w tyle za galopującym światem odkrycie tajemnic szkolenia. I nawet Filip Rzepecki z pobliskiego Nowego Targu, który miał uraz do działań związku sprzed lat, uznał, że nie ma sensu dłużej bawić się w krytyka, jeno trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i dźwignąć kulejące polskie narciarstwo alpejskie. Wszystko to runęło w jednej chwili jak domek z kart”.

– Za kadencji Małysza w związku nie wydarzyło się specjalnie dużo. Choć oczywiście trzeba brać poprawkę na fakt, że nie jest łatwo być prezesem związku opartego w praktyce na dwóch województwach: małopolskim i śląskim. Poza znajdującymi się w nich ośrodkami mamy praktycznie tylko alpejkę z Łodzi i kilkoro biegaczy, którzy wywodzą się z Lubelszczyzny, Podkarpacia czy Mazowsza. Ta sytuacja powoduje, że związek jest instytucją dość skostniałą. Można krytykować Małysza, ale z drugiej strony: on nie ma mocnego konkurenta. Nie widać nikogo, o kim pomyślelibyśmy, że mógłby go zastąpić i na pewno dać PZN-owi zdecydowanie więcej. W ostatnim czasie ma miejsce to, czego obawiałem się, gdy Małysz zostawał prezesem. Chodzi o załatwianie ważnych spraw z działaczami, sportowcami i trenerami nie poprzez prywatną rozmowę, ale w mediach. Małysz robił to już wcześniej, gdy był dyrektorem, zajmującym się skokami i kombinacją – mówi Grabowski.

Klasyczny przykład to sprawa Dominika Kastelika. Był luty 2017 roku, mistrzostwa świata juniorów w Park City. W drużynówce polscy skoczkowie zajęli piąte miejsce, z niewielką stratą do podium. Zdobyliby wtedy medal, gdyby nie Dominik Kastelik, który nie ustał jednego ze skoków. Małysz w mediach społecznościowych ostro skrytykował młodego zawodnika.

Dominik Kastelik

Dominik Kastelik. Fot. Newspix

„Jestem zły. Szkoda mi trzech chłopaków. Trzech, bo kolega Kastelik lekceważy sobie resztę ekipy. Chłopak ma talent, a robi wszystko, by spierniczyć sobie karierę. Było już wielu takich utalentowanych skoczków, którzy przekreślili sobie przyszłość w tym sporcie. Ale jak myśli się o wszystkim wokół, tylko nie o tym, co ważne dla skoczka…” napisał. A później jeszcze dodawał: „Po prostu nie mogę tego pojąć! Wszystko robi, by zepsuć sobie przyszłość. Jestem bardzo zdenerwowany i pełen negatywnych emocji, więc może na tym zakończę”.

Ktoś powie, że czasami lepiej zdecydować się na szczerość, nawet brutalną, niż traktować zawodnika łagodnie. W przypadku Kastelika, jak słyszymy, były powody, by mieć zastrzeżenia do jego podejścia do skoków, ale czy człowiek o statusie Małysza – absolutna legenda i wielki autorytet – nie powinien jednak nieco bardziej uważać na słowa? Czy nie lepiej byłoby przekazać to wszystko, nawet w takiej formie, jedynie zawodnikowi i sztabowi kadry?

Miał przez to problemy ze zdrowiem

Osoba ze środowiska: – Za dużo mówi publicznie i to jest jego duży problem. Jego poprzednik tak nie robił. Kadencję Apoloniusza Tajnera oceniałem krytycznie, m. in. ze względu na kumoterstwo, stawianie na syna czy siostrzeńca, rotowanie nimi cały czas, ale on akurat wiedział, że nie tak to powinno wyglądać.

Rafał Musioł, dziennikarz, znany przede wszystkim na Śląsku, napisał niedawno tekst pt.: „Adam Małysz ma coraz większe problemy jako prezes PZN”. Nawiązał w nim do swojego artykułu z kwietnia 2022 roku, dotyczącego wydarzeń z Planicy. Przypomnijmy – polscy skoczkowie, gdy dowiedzieli się, że związek postanowił zakończyć współpracę z trenerem kadry Michalem Doleżalem, w emocjonalnych wywiadach, które oglądała cała Polska, dali upust swojej złości, krytykując m. in. Małysza. Ten zdecydował się opuścić Słowenię i pojechał autem do Polski.

Musioł już wtedy zadawał pytanie, czy Małysz nadaje się na prezesa. Fragment jego tekstu sprzed trzech lat: „Orzeł z Wisły jest już wszak namaszczonym następcą prezesa Apoloniusza Tajnera, więc był to znakomity test radzenia sobie z sytuacją kryzysową. Tymczasem sam przyznał, że opuszczając słoweńską dolinę rozważał nawet dymisję, czując frustrację i żal do zawodników piorących publicznie wszystkie brudy”.

Później Musioł pisał jeszcze tak: „Małysz-prezes będzie miał zresztą jeszcze inny kłopot. Przez całe lata hołubiony przez publiczną telewizję Tajner skutecznie udawał, że PZN jest związkiem dedykowanym wyłącznie skokom i korzystał z blasku spływającym z medali. Sam Małysz-dyrektor też zresztą miał ten luksus pozycjonowania się jedynie w kierunku ukochanej dyscypliny. Zbliżające się nieuchronne klęski na skoczniach uniemożliwią jednak kontynuowanie tej gry i automatycznie przekierują uwagę także na narciarzy, kombinatorów i całą resztę. A tam o wielkie triumfy będzie jeszcze trudniej niż w dość niszowych pod względem globalnej popularności i możliwości ich masowego uprawiania skokach”.

Prorok?

Małysz, w wywiadzie dla książki „Za punktem K”, spytany o sytuację z Planicy:

To, co się wtedy stało, uderzyło we mnie i moją rodzinę, która wie, jak poświęciłem się pracy. Byłem dyrektorem, ale też nosiłem chłopakom buty na dół, a czasami byłem oficerem prasowym. Ciężko było mi się z tym wszystkim pogodzić, a żona i córka odradzały mi wręcz po tamtej sytuacji kandydowanie na prezesa związku – I jeszcze druga wypowiedź, z tego samego miejsca: – Niektórzy ze sztabu kadry odwracali się ode mnie i odchodzili, w ogóle nie odpowiadając na moje: „Cześć”. Byłem ich szefem, a traktowali mnie w taki sposób. Czułem się niekomfortowo, dlatego powiedziałem: „No dobra, do widzenia, panowie”. Wyjechałem z Planicy.

Już wtedy, w sezonie 2021/2022, jeszcze jako dyrektor, Małyszowi zdarzało się krytykować publicznie sztab, co budziło pewne kontrowersje. W „Za punktem K” tłumaczył się tak:

– Te sytuacje mocno odbiły się na moim zdrowiu. Do dziś leczę się z pewnych rzeczy, które mi wtedy powychodziły. Wiele osób miało do mnie pretensje, ale ja nigdy nie krytykowałem zawodników, a trenerzy byli moimi podwładnymi, więc musiałem wymagać od nich pewnych rzeczy.

Gdy trenerem kadry został Thomas Thurnbichler i Polacy pod jego wodzą najpierw spisywali się nieźle, a później już dużo gorzej, Małysz-prezes często udzielał wywiadów, w których był surowy, krytyczny. Po których wydawało się, że pewne rzeczy mógł zachować dla siebie. Najczęściej były to rozmowy w serwisie PS Onet oraz Interii.

Jest ciężko. I mówię to zupełnie szczerze. Nawet trudno to wszystko analizować. Ostatnio puściły mi już trochę nerwy, bo cały czas jesteśmy – jako związek – uspokajani przez sztab trenerski, że potrzebują czasu. Rozumiem, że czas jest potrzebny, bo nie zdziała się cudów z dnia na dzień. Tyle że ten czas – nie tylko w tym sezonie – się kończy – mówił w połowie lutego dla drugiego z tych portali.

Thomas Thurnbichler i Adam Małysz

Thomas Thurnbichler i Adam Małysz. Fot. Newspix

– Z jednej strony naprawdę fajny wynik Pawła, a z drugiej… reszta tragicznie. Cały czas jest mowa o sprzęcie i że tutaj przegrywamy, ale jednak w tym sprzęcie Paweł skoczył bardzo dobrze (…) Zawodnicy, którzy wydawali się najbardziej stabilni i tak popełniają błędy. Wydawało się, że Dawidowi Kubackiemu pomóc może tylko spokojny trening. Tylko i to nie zadziałało. Cóż, czeka nas dłuższa i poważna rozmowa, bo ja już nie wierzę, że problem jest tylko w sprzęcie – to z kolei słowa z końcówki grudnia ubiegłego roku.

To tylko dwa przykłady, jest ich znacznie więcej. Małysz wciela się tu tak naprawdę w rolę nie tylko prezesa, ale i sędziego, który na bieżąco wkracza w kompetencje trenerów. Z jednej strony podkreśla, że im ufa, a z drugiej regularnie wychodzi przed kamery i mikrofony, przekazując, że jest po prostu źle. Tak nie zbuduje się komfortu pracy. Wręcz przeciwnie.

Zresztą jakie to wszystko może mieć reperkusje, finalnie pokazała sprawa Stoeckla.

Nie było żadnego podpuszczania

Było tak – Małysz wystąpił w programie „Trzecia Seria” w TVP Sport i wypowiedział się o Stoecklu w ten sposób:

Trochę jestem nim zawiedziony. Myślałem, że więcej od niego uzyskamy. Oczywiście bardzo dużo zrobił i robi dalej, ale wydaje mi się, że w pewnych momentach cały czas tylko uspokaja, mówi że będzie dobrze i że trzeba dać czas, a wiemy, że tego czasu nie ma. Jeśli byłby to początek sezonu, to można powiedzieć, że jest okej i trzeba ten dać czas. Ale jesteśmy za połową sezonu i postępów za bardzo nie widać.

Później powtórzył krytyczne słowa w rozmowach dla Interii oraz PS Onet, a zapytany o wypowiedź w „Trzeciej Serii”, stwierdził, że został trochę podpuszczony przez dziennikarzy.

Obejrzeliśmy cały program. Nie widzimy w nim żadnego podpuszczania Małysza. Prezes sprawia wrażenie człowieka, który sam chce wypowiedzieć się krytycznie o Austriaku.

Efekt był dosyć szybki. Stoeckl, jedna z większych postaci w dzisiejszych skokach, zrezygnował z pracy, przekazując norweskim mediom oświadczenie, którego fragment brzmi tak:

„Doszło do tego, że byłem świadkiem wewnętrznych spraw, o których informowano media bez wcześniejszego powiadomienia osób zainteresowanych. Ostatnim incydentem był wywiad na żywo dla TVP, w którym prezes Małysz powiedział, że nie jest zadowolony z mojej pracy. Nie przypominam sobie, żeby dzielił się ze mną tą informacją. Dwa tygodnie temu mieliśmy godzinne spotkanie Polskiego Związku Narciarskiego, na którym nie poruszył ani słowem tych tematów. Próbowałem się z nim skontaktować po wywiadzie telewizyjnym, wysyłając kilka wiadomości tekstowych różnymi kanałami, ale nie otrzymałem odpowiedzi”.

Alexander Stoeckl

Alexander Stoeckl. Fot. Newspix

Rozmówca ze środowiska PZN: – Małysz wciąż ma taki autorytet poprzez to, ile zrobił jako zawodnik, że mamy trochę problem z oddzieleniem jego prezesury od wpływu, jaki wywarł na cały polski sport. Myślę, że on bardzo dobrze chce, ale niektóre jego wypowiedzi są nieodpowiednie. Dziennikarze raczej nie będą go za to krytykować, bo dla nich to uczta, gdy dostają takie mięso.

Malik i Włodarczyk akurat bronią Małysza w spawie Stoeckla. – To Adam wybrał Austriaka, który był jego podwładnym i powinien wykonywać jego polecenia. Tamte słowa w programie nie były według mnie czymś złym – mówi ten pierwszy.

– Jeżeli trener-koordynator bardzo rzadko pojawiał się w Polsce i nie wykonywał właściwie swoich obowiązków, to jest to skandal i powinien zostać zwolniony dyscyplinarnie. Małysz powinien rozwiązać tę sprawę nawet wcześniej, a nie umawiać się z nim na jakieś spotkania – dodaje były prezes PZN-u.

Malik twierdzi przy tym jednak, że obecny prezes jeszcze jako skoczek miał pewne problemy z komunikacją. – Z prezesem Tajnerem akurat można było się zawsze spotkać i porozmawiać. Prezes Małysz często ma problem, żeby odebrać telefon. Czasami nie wiadomo, gdzie jest i co robi. On już jako zawodnik miał trochę kłopotów z kwestiami komunikacyjnymi. Jego głównym mentorem był Łukasz Kruczek, który czasami wypowiadał się za niego. Nie jest tajemnicą, że Kruczek podejmuje dziś dużo decyzji w związku. Mówi się, że niektóre są nawet podejmowane szybciej, niż dowie się o nich prezes – wspomina.

Brakuje mu rzecznika?

Jakub Kot: – Adam nie jest wybitnym dyplomatą. Nieraz zdarzało się, że mówił coś na gorąco, choć na pewno był w tym szczery i prawdziwy. Czasami pewnie lepiej byłoby rozróżnić, co może iść od razu w eter, a co powinno być jakoś przefiltrowane zanim trafi do mediów. Nie ukrywam, że w PZN-ie brakuje mi rzecznika prasowego. Pokazała to sytuacja ze Stoecklem. Miał być jakiś komunikat związku, ale nie było go. Media pytają, powstaje wrażenie, że prezes zapadł się pod ziemię. Gdyby był rzecznik, wyszedłby i przekazał komunikat w stylu: „Prezes Małysz jest na alpejskich mistrzostwach świata. Czekamy na jego powrót, wypowie się za trzy dni”. To się nie jednak nie dzieje i dziennikarze mają pożywkę. Zobaczcie, w polityce premier wypowiada się na oficjalnych konferencjach, a w innych sytuacjach czasami odciąża go rzecznik. Prezes Małysz powinien kogoś takiego mieć.

Rzecznika, dodajmy, brakuje od lat. Przez poprzednie sezony w tej roli działały różne osoby, choć żadna oficjalnie rzecznikiem nie była. Wydawało się, że akurat Małysz zrozumie, jak ważne jest to, by mieć kogoś doświadczonego, kto wspomoże go w medialnych obowiązkach w nowej roli. Jednak takiego kogoś brakuje. Dwa sezony temu rolę zbliżoną do rzecznika pełnił Adam Widomski, ale szybko odszedł. Teraz? Nawiązano współpracę z kilkoma osobami i tak związanymi ze środowiskiem, jednak one co najwyżej wspomagają dziennikarzy. Nie wypowiadają się oficjalnie w imieniu związku.

Grabowski: – Gdybym miał podsumowywać te trzy lata kadencji Małysza w skali szkolnej, kręciłbym się pewnie koło trójki. Nie można oceniać go wyłącznie negatywnie. Plusem jest na pewno Akademia Lotnika, na którą związek dał zielone światło i pomaga przy niej marketingowo. To jest fajne otwieranie się na świat i pokazywanie, że narciarstwo nie jest przypisane tylko do miejsc, gdzie mamy śnieg. A poza tym? Nie widzę postępu. Myślę, że to najlepsze określenie.

Akademia Lotnika to projekt, w ramach którego w różnych miastach w Polsce pojawia się mobilna skocznia. Można spróbować na niej swoich sił, oprócz tego organizowane są też specjalne lekcje wf-u w szkołach. Koordynatorem projektu jest Jakub Kot, który pod koniec niedawnego wywiadu na Weszło opowiada ze szczegółami o tym, jak rodził się ten pomysł.

Prezes Małysz już wcześniej myślał o czymś podobnym. Jest zaangażowany w Akademię Lotnika. Kilka dni temu do mnie dzwonił. Był w siedzibie firmy, która produkuje dla nas drugą skocznię. Pytał o poprawki, widać było, że żyje tym. Kiedy testowaliśmy skocznię, był pierwszą osobą, która oddała skok. Przyjechał, założył narty. Innym razem sam puszczał dzieci niczym trener profesjonalnych zawodników. Podpowiadał im też, jak to wszystko zrobić technicznie. Wiem, że jest zadowolony z tego, że Akademia Lotnika została dobrze odebrana – dodaje dziś Kot w rozmowie z Weszło.

Adam Małysz

Na koniec Włodarczyk: – Akademia Lotnika jest czymś pozytywnym, co należy kontynuować. To bez wątpienia. Ale czy Małysz ma wystarczająco dużo doświadczenia, by poradzić sobie ze wszystkimi problemami związku? Był fantastycznym zawodnikiem, ale jako dyrektor sportowy ds. skoków miał raczej negatywne opinie. Czy robimy cokolwiek ze skokami w Bieszczadach, gdzie kiedyś była skocznia? Czy dbamy jakkolwiek o rozwój biegów narciarskich w Karkonoszach: Karpaczu czy Szklarskiej Porębie? Przecież tam kiedyś odbywały się mistrzostwa świata juniorów. Niestety, to wszystko upadło i zniknęło. Szkoda.

Gdy jeden z autorów miał okazję rozmawiać z Małyszem niemal trzy lata temu, ten mówił, że związek prosperuje nie najgorzej finansowo, ale z drugiej strony nadal na wiele rzeczy po prostu brakuje pieniędzy. Stąd nie wszystko da się zrobić od razu. Dodał jednak, że jest świadom tego, że na koniec kadencji będzie rozliczany, sam zresztą stwierdził, że to odpowiedni termin. Kadencja minie za rok, niedługo po igrzyskach olimpijskich, na których – na to się zanosi – trudno będzie Polakom o jakikolwiek medal, a nawet dobry wynik, w sportach, którymi opiekuje się PZN. Może poza snowboardem.

I to duży kamień do ogródka Małysza. Ale jest też inny. Bo gdy pytaliśmy go trzy lata temu o „największy atut na stanowisku prezesa”, odpowiedział: „powiew świeżości”. I obiecywał zmianę polityki związku, promocję innych (poza skokami) sportów i ulepszenie tego, co wcześniej w związku nie działało.

Czy wyszło?

Niech każdy odpowie sobie sam.

JAKUB RADOMSKI I SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O SKOKACH:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane