Reklama

Niszczenie dziedzictwa czy zasłużona możliwość? Nasi weterani wciąż skaczą… ale blisko

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 lutego 2025, 15:43 • 9 min czytania 7 komentarzy

Polacy na skoczniach się starzeją. Wiemy to od dawna i aktualnie nic nie zapowiada tego, by coś miało się zmienić. Owszem, dzięki temu, że kariery naszych skoczków są długie, zobaczyliśmy wiele ich sukcesów. Teraz jednak u naszych weteranów oglądamy głównie walkę o to, by w ogóle wejść do drugiej serii. Czy tak powinno być? A może lepiej było odejść na szczycie, podejmując niezwykle trudną decyzję? I co z tym wszystkim mają wspólnego Adam Małysz oraz zespół Perfect?

Niszczenie dziedzictwa czy zasłużona możliwość? Nasi weterani wciąż skaczą… ale blisko

Kadra weteranów

Jesteśmy starzy. To nie obserwacja w rodzaju „kiedyś to było”, a prosty fakt. Kadra naszych skoczków jest jedną z najbardziej wiekowych. Jeśli wziąć pod uwagę piątkę najlepiej punktujących zawodników z krajów tak zwanej Wielkiej Szóstki w Pucharze Świata, nie mamy sobie równych. Jeśli spojrzymy na wiek (rocznikowo), wygląda to tak:

  • Słowenia – średnio 26 lat;
  • Norwegia – 26,8;
  • Japonia – 27,4;
  • Austria – 29,8;
  • Niemcy – 31,2;
  • Polska – 32.

Jedynym polskim skoczkiem – z siedmiu! – który punktował w tegorocznej edycji PŚ i nie ma rocznikowo 30 lat, jest Paweł Wąsek. Jakub Wolny 30. urodziny obchodzić będzie 15 maja, Aleksander Zniszczoł tyle lat skończył w zeszłym roku. A obaj i tak mogą uchodzić za młodzieniaszków w porównaniu do kolegów. Maciej Kot w czerwcu będzie mieć 34 lata. Dawid Kubacki w marcu skończy 35. A Kamil Stoch i Piotr Żyła to rocznik 1987 – jeden jest już po 38. urodzinach, drugi jeszcze przed.

Następcy? No właściwie nie widać. Nikt młodszy po prostu nie jest w stanie wkraść się w tej chwili do kadry, bo nie prezentuje odpowiedniego poziomu. W Pucharze Kontynentalnym jedynym zawodnikiem z Polski punktującym na poziomie czołówki jest Maciej Kot (672 punkty, 5. miejsce). Powyżej stu punktów zgromadził jeszcze Kacper Juroszek (282, 18. miejsce), który i tak… juniorem od dawna nie jest. W czerwcu skończy 24 lata, a w tym sezonie Pucharu Świata wystartował cztery razy. W Wiśle raz został zdyskwalifikowany, a raz nie przeszedł kwalifikacji. W Sapporo dwukrotnie ugrzązł w pierwszej serii.

Reklama

No a skoro tak wygląda drugi najlepszy skoczek naszego zaplecza, to o czym tu gadać? Polska kadra jest stara, bo właściwie nie ma wyboru, taka jest potrzeba. Ale też dlatego, że – jak sama w przeszłości udowodniła – starą może być.

Świat się zmienia. Polska wyznaczyła trend

To oczywiście nie tak, że starszych skoczków nigdy nie było. Byli, ale od kiedy powstał Puchar Świata raczej liczyli się zawodnicy młodsi. Dość napisać, że do 2018 roku klasyfikacji generalnej nie wygrał żaden skoczek po trzydziestce. Zmienił to wówczas dopiero… Kamil Stoch. A jego rekord pobił – na koniec poprzedniego sezonu – Stefan Kraft. Pobił, dodajmy, minimalnie – Polak podniósł Kryształową Kulę w wieku 30 lat i 304 dni, a Austriak miał na karku 30 lat i 316 dni.

Polacy rekordy mają zresztą jeszcze i w innych kategoriach.

Najstarszy mistrz świata? Piotr Żyła… i to dwukrotnie. Najpierw ustanowił rekord w Oberstdorfie w 2021 roku, a dwa lata później pobił go w Planicy, broniąc tytuł na skoczni normalnej. Miał wtedy ponad 36 lat. Wcześniej najstarszym mistrzem świata był Anders Bardal, który nieco ponad pół roku przed mistrzowskim konkursem skończył trzydzieści lat.

Piotr Żyła

Piotr Żyła ze złotem MŚ w Planicy. Fot. Newspix

Reklama

Igrzyska olimpijskie? Kamil Stoch. Do dziś to jedyny skoczek z „trójką z przodu”, który zdobywał indywidualne olimpijskie złoto. A i Dawid Kubacki stając na podium w Pekinie został jednym z bardziej wiekowych medalistów olimpijskich. Choć akurat wtedy obok niego stanął na pudle starszy o pięć lat Manuel Fettner. I to w sumie też pokazywało, że świat skoków staje się coraz bardziej wiekowy. Wcześniej było to głównie zasługą skoczków “ekstremalnych”, takich jak Noriaki Kasai. Teraz wielu zawodników po trzydziestce jest zdolnych odnosić sukcesy.

Puchar Świata się starzeje, po prostu. I to nawet jeśli po triumf w klasyfikacji generalnej zmierza w tym sezonie niespełna 23-letni Daniel Tschofenig.

Poza nim jednak w TOP 10 są (rocznikowo) 27-letni Jan Hoerl, 32-letni Stefan Kraft, 30-letni Johann Andre Forfang, 35-letni Pius Paschke, 34-letni Gregor Deschwanden, 30-letni Andreas Wellinger i 29-letni Anze Lanisek. Odstają – oprócz Tschofeniga – jedynie 24-letni Kristoffer Eriksen Sundal i 23-letni Maximilian Ortner. Jaka będzie średnia wieku aktualnej najlepszej „10” na starcie kolejnej zimy? Niemal 29 lat.

Dla porównania – 20 lat temu było to (również biorąc pod uwagę rocznik) około 27 lat. Dziesięć zim później, na koniec sezonu 2014/15 średnia niemal taka sama. Ale gdyby odrzucić Noriakiego Kasaiego (który miał już wtedy 43 lata i stanowił ogromną anomalię), wyszłoby nam, że średnia wieku pozostałych skoczków z TOP 10 to tylko 25 lat. Powtórzmy więc: skoki na najwyższym poziomie się starzeją. Ale to Polacy wiodą w tym prym.

CZYTAJ TEŻ: KRAJ KWITNĄCEJ STAROŚCI. SKĄD W JAPONII TYLU SPORTOWCÓW-WETERANÓW?

Już Adam Małysz ustanawiał rekord w 2007 roku, gdy wygrywał klasyfikację generalną Pucharu Świata w wieku ponad 29 lat. Potem pobił go Anders Bardal (2013), a później wspomniani Kamil Stoch i Stefan Kraft. Jeśli chodzi o wygrane pojedyncze konkursy, to w TOP 10 najstarszych skoczków znajdziemy Stocha (6. miejsce), Małysza (8.), Żyłę (9.) i Kubackiego (10.). Tylko Słoweńcy mają w tej dziesiątce więcej niż dwóch skoczków – znaleźli się tam Robert Kranjec (3.) i Jernej Damjan (5.) Wśród najbardziej wiekowych „podiumowiczów” z Polaków w historycznej dyszce są Żyła (5.) i Stoch (8.).

Adam Małysz przetarł więc biało-czerwone szlaki. A Stoch, Żyła i Kubacki poszli za nim. Jest jednak między nimi pewna różnica…

Odejść na szczycie

Orzeł z Wisły był, owszem, na standardy Pucharu Świata całkiem wiekowym skoczkiem, gdy odnosił ostatnie zwycięstwo w karierze czy też wtedy, kiedy sięgał po mistrzostwo świata w Sapporo i po Kryształową Kulę na koniec sezonu 2006/07. Ale karierę – w porównaniu do wielu innych zawodników – skończył stosunkowo szybko. Rocznikowo miał 34 lata, jednak że urodził się w grudniu, tak naprawdę liczył sobie wówczas 33 lata i 107 dni.

– To było wymarzone – skończyć karierę na szczycie. Bo jak kończysz na szczycie, to jesteś gość. Cieszę się, że właśnie mnie to spotkało, że po ostatnim konkursie stanąłem i na podium konkursu, i na podium klasyfikacji generalnej – mówił wówczas Małysz. I wiele osób w pełni go poparło, bo był to, faktycznie, wymarzony koniec Małyszomanii. W sezonie 2010/11 Adam poza wspomnianymi przez niego osiągnięciami zaliczył też ostatnią pucharową wygraną w karierze (w Zakopanem) i medal mistrzostw świata (brązowy).

Piękny koniec, trudno zaprzeczyć. Ale równocześnie koniec, który w głowach fanów wyznaczył pewien standard. No a do tego jest przecież jeszcze ta piosenka Perfectu.

Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść
Niepokonanym
Wśród tandety lśniąc jak diament
Być zagadką, której nikt
Nie zdąży zgadnąć nim minie czas

Z Bogdanem Olewiczem – autorem tekstu – i Grzegorzem Markowskim trudno dyskutować, prawda? No nieprawda. Raz, że biorąc pod uwagę cały tekst, ten kawałek ma po prostu zupełnie inny wydźwięk. To my zaadaptowaliśmy go na potrzeby sportowe, w dużej mierze właśnie przez Małysza i jego koniec kariery. Dwa – cholera, przecież osiągnięć już wypracowanych nikt nikomu nie zabierze. Zresztą, zróbmy prosty test, dosłownie trzy pytania.

  1. Janne Ahonen – legenda czy rozmienił się na drobne?
  2. Simon Ammann – wielki mistrz czy ze względu na ostatnie lata – kiepski skoczek?
  3. Noriaki Kasai – ciągły szacunek czy jedno pytanie: po co on właściwie skacze?

I co wam wyszło? Trzy razy mistrz, legenda i szacunek? Bo dorzucić możemy jeszcze przykłady z innych sportów. Multum piłkarzy po swoich najlepszych latach kopało dalej – w słabszych ligach. Ale czy to, że Cristiano Ronaldo gra w Arabii Saudyjskiej, Leo Messi w USA, a Andres Iniesta kończył karierę w Japonii i Zjednoczonych Emiratach Arabskich coś zmienia w ocenie ich osiągnięć? W tenisie multum mistrzów i mistrzyń gra jeszcze długo po najlepszych w karierze latach, jak Stan Wawrinka czy Andy Murray, który karierę zakończył osiem lat po największych sukcesach. I tak dalej, i tak dalej.

Wielcy zawodnicy po prostu wypracowują sobie prawo rywalizacji do kiedy tylko chcą. Z jednym zastrzeżeniem.

Nie skakać za zasługi

Powyższe słowa właściwie wyjaśniają wszystko. Sęk w tym, by ostatecznie wszystko zależało od formy, jaką prezentuje dany zawodnik. I od niczego więcej. Przy kadrze funkcjonującej tak jak austriacka czy norweska nasi weterani obecnie pewnie mogliby myśleć o tym, jak poradzą sobie w najbliższym Pucharze Kontynentalnym, a nie o występie – z wyjątkiem Kamila Stocha, którego Thomas Thurnbichler tam nie powołał – na mistrzostwach świata.

W naszej rzeczywistości… cóż, skaczą nadal w kadrze A. I trudno z tym polemizować.

O wynikach w PŚ i PK już pisaliśmy. Ale nawet mistrzostwa Polski pokazują, że po prostu nie ma jak inaczej tej kadry ułożyć.

W TOP 10 ostatniego krajowego czempionatu – który odbył się 11 stycznia w Zakopanem – zmieściło się bowiem… siedmiu Polaków, dwóch Kazachów i Słowak. Polacy to Paweł Wąsek, Kamil Stoch, Jakub Wolny, Aleksander Zniszczoł, Piotr Żyła (to pierwsza piątka, w tej kolejności), Dawid Kubacki (7.) i Jarosław Krzak (9.). Dodajmy jedynie, że udziału nie brali w tej edycji MP Maciej Kot i Kacper Juroszek (a także Tymoteusz Amilkiewicz i Klemens Joniak), którzy byli w Klingenthal na Pucharze Kontynentalnym (zresztą ostatecznie odwołanym z powodu zbyt silnego wiatru).

Ich nieobecność wiele jednak nie zmienia, bo wyniki z Zakopanego tak czy siak pokazały nam, że kadra A wygląda w dużej mierze tak, jak wyglądać po prostu powinna. Nikt nie skacze w niej wyłącznie za zasługi, po prostu taki jest aktualny układ sił w polskich skokach. Nie mamy młodych zawodników gotowych do wejścia w buty swoich wielkich poprzedników.

Podium MP w Zakopanem. Od lewej: Kamil Stoch, Paweł Wąsek i Jakub Wolny. Fot. Newspix

Oczywiście, pojawia się tu pytanie: a może lepiej odpuścić powoływanie – na przykład – Piotra Żyły, który walczy o pojedyncze punkty Pucharu Świata i wziąć kogoś młodego, zdolnego? Nawet kosztem tego, że ten odpadałby w pierwszej serii?

W teorii może mieć to sens. Oswojenie się z presją Pucharu Świata, zupełnie inną od tej w „kontynentalu” czy FIS Cupie, to wartość dodana. Ale gdyby tak robić, to ostatecznie okazałoby się, że brakuje nam jasnych wytycznych co do tego, kto ma reprezentować Polskę na najwyższym szczeblu. Niektórzy skoczkowie mieliby prawo się czuć pokrzywdzeni, inni nagle znaleźliby się w środku tej medialnej dyskusji i mogliby nie wytrzymać presji. Ryzyko spalenia kogoś, kto wykazuje choć zaczątki potencjału jest w takiej sytuacji dość duże.

A szanse, że ktoś nagle odpali? Patrząc na nasze obecne zaplecze – niewielkie. I to bardzo.

Owszem, można mnożyć przykłady z innych sportów, gdy takie „wyniesienie” coś dało. W Realu Madryt od jakiegoś czasu na środku obrony bryluje Raul Asencio, obecnie najpewniej najlepszy z Królewskich w „tyłach”. Do pierwszej drużyny trafił z konieczności, gdy kontuzje złapało kilku obrońców Los Blancos, a w dodatku wypadli też jego dwaj koledzy z rezerw. I nagle okazało się, że radzi sobie znakomicie, choć wcześniej nikt nie przypuszczał, że może grać na takim poziomie. Różnicę zrobiła jego pewność siebie, to nią nadrobił wszelkie braki, nią pokonał tremę debiutanta.

Ale to sport drużynowy, wszystko działa tam zupełnie inaczej niż w skokach. Wiadomo, w nich też zdarzają się tego typu historie – gdy kontuzji doznał Daniel Huber, w ostatniej chwili do kadry Austrii na PŚ w Lillehammer trafił Maximilian Ortner, po czym okazał się naprawdę mocnym punktem reprezentacji (do tej pory 13 razy w TOP 10, dwukrotnie na podium). To jednak zupełnie inna sytuacja. Austriacy talent Ortnera znali, po prostu brakowało dla niego miejsca, bo… jego koledzy byli jeszcze lepsi.

U nas w tej chwili idziemy w drugą stronę – nie „kto jest lepszy?”, a „kto jest gorszy?”. Po czym tych gorszych odrzucamy. A że gorsi są skoczkowie młodsi, nie weterani, to Kubacki, Stoch i Żyła na ogół w PŚ skaczą. I jeśli tylko będą chcieli, to pewnie jeszcze zaliczą zimę czy dwie. A czy to dobrze dla ich dziedzictwa? Niekoniecznie.

Ale tego co już osiągnęli, nikt i tak im nie odbierze.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O SKOKACH:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane