Do 73. minuty Jagiellonia grała fantastyczny mecz w Krakowie, taki, który mógłby być wzorem dla każdego polskiego klubu występującego w Europie i walczącego o mistrzostwo Polski. Ale potem… Potem coś się zepsuło, Jagi już nie było słychać, a Cracovia nie pozwoliła powtórzyć jeszcze raz.
To było naprawdę zbyt kuriozalne nawet jak standardy naszej kuriozalnej ligi. Otóż Siemieniec zaryzykował, bo na Cracovię nie wystawił pierwszego składu, na ławce zostali choćby Pululu, Skrzypczak czy Kubicki, a mimo to wszystko chodziło jak w zegarku. Goście zamiatali Pasami podłogę, robili z nimi wszystko, na co mieli ochotę, wyglądali jak przybysze z innego, lepszego piłkarskiego świata.
Prosta statystyka – Cracovia nawet nie oddała strzału w pierwszej połowie. Nie to, że celnego. Po prostu – strzału. Jaga nie pozwoliła im nawet pierdnąć w okolicy swojego pola karnego.
A sama z przodu grała koncert: gol Churlinova to ostatecznie farfocel, choć poprzedziła go ładna kombinacja, ale gol Imaza? Naprawdę klasa światowa. Hiszpana idealnie znalazł Moutinho, potem Imaz – jak to Imaz – nie spanikował, tylko cudownie przymierzył, od słupka z fałsza.
Nic tylko wstać i klaskać, a przecież Cracovia miała szczęście, że stanęło na 2:0, bo w innych sytuacjach albo ratował ją Madejski, albo słupek.
I wydawało się, że tutaj nic innego poza pewnym zwycięstwem Jagiellonii nie może się stać, gdyż różnica poziomów była zwyczajnie za duża – w szatni Pasów mogłyby padać męskie słowa, ktoś mógłby rzucać butelką, wściekać się, krzyczeć, radzić, ale na końcu trzeba grać w piłkę. A Jagiellonia robi to lepiej niż Cracovia.
Taaak…
To znaczy: wciąż wiadomo, że Jagiellonia jest lepszym zespołem, ale goście się kompletnie posypali i to wszystko przez jedną bramkę. Bzdyl pieprznął z dystansu, Abramowicz nie zdołał tego zbić i jakby nagle ekipie Siemieńca kosmici zabrali talent. Cracovia uwierzyła, że jakimś cudem może tutaj zrobić punkt – jak zwykle ostatnio – no i faktycznie zrobiła, przestraszona i zbyt głęboko cofnięta Jagiellonia dała się zaskoczyć po krótkim rozegraniu rzutu rożnego.
Taka historia mogła się wydarzyć chyba tylko w futbolu. W koszykówce ta lepsza drużyna po prostu wrzucałaby kolejne punkty, a tutaj jedno uderzenie rozpaczy odmieniło wszystko. I na pewno obie drużyny będą miały swoje przemyślenia: Cracovia – dlaczego tak fatalnie wyglądała przed przerwą, Jagiellonia – co się z nią stało po golu na 1:2, ale nam wypada podziękować.
Za znakomite widowisko.
Ale tylko piłkarzom, bo Stefański z Sylwestrzakiem na VAR-ze nie dojechali. Z boiska powinien wylecieć Kakabadze i Diaby-Fadiga. Fajnie, że sędziowie chcą sobie wysoko zawieszać poprzeczkę i nie kartkować jak nakręceni, ale akurat ci dwaj nie powinni przesadzać z poziomem trudności.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:
- To była kolejna kompromitacja Widzewa
- Reprezentant Azerbejdżanu blisko Ekstraklasy [NEWS]
- Jak dzieci we mgle. Wisła zlała Ruch Chorzów
Fot. Newspix