Reklama

Dzieci we mgle. Wisła zlała Ruch na oczach 53 tysięcy ludzi

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

22 lutego 2025, 16:46 • 5 min czytania 38 komentarzy

Dziś Ekstraklasa zeszła w cień. Przysłonił ją Stadion Śląski wypełniony przez 53 293 kibiców Ruchu Chorzów i Wisły Kraków. Piłkarze obu drużyn stanęli przed nie lada wyzwaniem – próbować dorównać otoczce spotkania promowanego hasłem „Mecz Mistrzów”. No i cóż, udało się to wyłącznie gościom.

Dzieci we mgle. Wisła zlała Ruch na oczach 53 tysięcy ludzi

Już przed pierwszym gwizdkiem Szymona Marciniaka wiadomo było, że czeka nas wydarzenie, które przejdzie do historii. Od pięćdziesięciu lat na żaden mecz w Polsce nie przyszło tylu widzów. A nie był to jedyny frekwencyjny rekord, który pobito dziś na Stadionie Śląskim, o czym piszemy TUTAJ.

53 tysiące widzów. Ruch znów przechodzi do historii europejskiej piłki

Przed pierwszym gwizdkiem wiedzieliśmy również, czego mniej więcej można spodziewać się po obu drużynach. A więc scenariusza w stylu: Wisła napiera, Ruch odpiera i czeka na swoje szanse.

No, ale tego, co faktycznie się wydarzyło, to chyba nie spodziewał się nikt…

Reklama

Zagubieni

Gospodarze wyszli na murawę na miękkich nogach, za co srogo zapłacili. Po raz pierwszy już w czwartej minucie. Z gola cieszył się Mariusz Kutwa, który wskoczył do składu za pauzującego za kartki Alana Urygę. Stoper, który pięć dni temu świętował dwudzieste pierwsze urodziny, przyjął piłkę dośrodkowaną z rzutu rożnego przez Marko Poletanovicia i huknął pod poprzeczkę. Niebiescy ewidentnie nie wyciągnęli wniosków ze zremisowanego meczu w Siedlcach, gdzie z ostatnią w tabeli Pogonią również stracili gola po stałym fragmencie gry.

Po dwudziestu minutach było już 2:0 dla gości. Rafał Mikulec świetnie włączył się do akcji wyprowadzonej przez Frederico Duarte i zagrał do niepilnowanego Angela Rodado. A wiadomo, jak kończy się niepilnowanie Rodado.

Przy Hiszpanie powinien czuwać Mohamed Mezghrani, ale Belg stał ze trzy metry przed napastnikiem Wisły. A gdy próbował doskoczyć do piłki, to kolejnego metra mu zabrakło – tym razem wzrostu. Skrzydłowy Ruchu wyglądał na zagubionego. Identycznie zresztą, jak jego koledzy.

Na wielkim Stadionie Śląskim zawodnicy w niebieskich strojach wydawali się dziś wyjątkowo malutcy i przytłoczeni. Wręcz sparaliżowani. Jeśli już zdobywali piłkę, to tracili ją niebywale łatwo. Prym wiódł w tym Jakub Adkonis. Po stratach wypożyczonego z Legii siedemnastolatka mogły paść co najmniej dwa gole dla gości. I to tylko w pierwszej połowie.

Adkonisa może jeszcze tłumaczyć wiek. Ale taki Szwoch, Sadlok czy Konczkowski (tu moglibyśmy wymienić większość zawodników Ruchu) nie mają absolutnie żadnego alibi. Jasne, rozumiemy otoczkę. Rozumiemy nawet miękkie nogi na początku. Ale to, co zaprezentowali dziś gospodarze, było czymś więcej. Czymś, o czym najrzetelniej wypowiedziałby się pan Gianfranco Obsranco.

Nakręceni

Przed rozpoczęciem gry można było zastanawiać się, jaki wpływ na jej przebieg będzie miał fakt, że pole karne pod jedną z bramek pokrywała trawa, a pod drugą coś, co trawą było dawno temu (możliwe, że w marcu 2003 roku podczas pamiętnego meczu Wisły z Lazio). W praktyce okazało się, że teren skażony przez sylwestrową scenę był w pierwszej połowie strefą nieaktywną, do której piłkarze Ruchu nie mieli dostępu. Jak w jakiejś grze komputerowej. Dosłownie, gospodarze nie byli w stanie przeprowadzić ani jednego ataku.

Reklama

W 36. minucie pomocną dłoń (z racą) do Dawida Szulczka wyciągnęli kibice. Świece dymne wytworzyły nad murawą wielką chmurę, która przerwała mecz na kilkanaście minut. Był więc czas, żeby się naradzić bez konieczności „kontuzjowania” bramkarza. Był czas, żeby wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Ale tego czasu Ruch nie wykorzystał, bo kilkadziesiąt sekund po wznowieniu gry padł trzeci gol dla Wisły. Wierzyliśmy na słowo, bo wciąż nie było widać nic poza dymem.

Na nieszczęście gospodarzy powtórki uchwyciły, co wydarzyło się w polu karnym…


No cóż, można to skomentować tylko w jeden sposób: dzieci we mgle.

To wiślacy wyglądali na gospodarzy chorzowskiego obiektu. Tak jak w ekipie Niebieskich absolutnie każdy zawodnik zasłużył dziś na naganę, tak w drużynie prowadzonej przez Mariusza Jopa wszyscy powinni zostać poklepani po plecach za perfekcyjnie wykonaną robotę. Piłkarze Białej Gwizdy nakręcali się i rozpędzali z każdym udanym zagraniem. A że udanych zagrań w ich wykonaniu było dziś bez liku, to rozpędzili się do niebotycznej prędkości.

Znokautowani

W przerwie Dawid Szulczek dokonał dwóch zmian. Na boisku zameldowali się Dominik Preisler oraz Bartłomiej Barański. I to właśnie osiemnastolatek, który latem podpisał kontrakt z Lechem Poznań, napędził pierwszą groźną akcję gospodarzy i zarazem oddał pierwszy celny strzał.

Chwilę później uderzył Mezghrani, ale po raz drugi interweniował Patryk Letkiewicz. W pięć minut drugiej połowy piłkarze Ruchu zrobili więcej niż przez 45 pierwszej. A potem Wisła podwyższyła na 4:0. Kolejny gol po rzucie rożnym i kolejny na koncie Rodado, który cztery minuty później – a więc po godzinie gry – miał już na koncie hat-tricka. Fani gospodarzy nie wytrzymali i zaczęli gwizdać. Niektórzy zaczęli opuszczać stadion. I to był najlepszy komentarz do boiskowych wydarzeń.

Było po meczu. Ostatnie 30 minut to świętowanie w wykonaniu gości, którzy fantastycznie odegrali się za wpadkę z pierwszej tegorocznej kolejki, w której przegrali ze Zniczem Pruszków (0:1).

Kibicom Ruchu po ludzku współczujemy. Wiadomo, są takie mecze, w których wynik schodzi na dalszy plan, ale kiedy widzisz na tablicy 0:5, to nawet najbardziej okazały rekord frekwencji i najlepsza zabawa nie poprawią ci humoru w pełni.

Ruch Chorzów – Wisła Kraków 0:5 (0:3)

  • 0:1 – Kutwa 5′
  • 0:2 – Rodado 21′
  • 0:3 – Baena 45+4′
  • 0:4 – Rodado 56′
  • 0:5 – Rodado 60′

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

KGHM ZAGŁĘBIE LUBIN – ILE KOSZTUJE NAS PAŃSTWOWY KLUB? | PATOLIGA #28

Jakub Białek
0
KGHM ZAGŁĘBIE LUBIN – ILE KOSZTUJE NAS PAŃSTWOWY KLUB? | PATOLIGA #28

Betclic 1 liga

Polecane

KGHM ZAGŁĘBIE LUBIN – ILE KOSZTUJE NAS PAŃSTWOWY KLUB? | PATOLIGA #28

Jakub Białek
0
KGHM ZAGŁĘBIE LUBIN – ILE KOSZTUJE NAS PAŃSTWOWY KLUB? | PATOLIGA #28