Podlaska zima i minus dziesięć to nowe „niedziela, siedemnasta, pogoda też nie dopisuje do grania w piłkę”. Jagiellonia w niezbyt sympatycznej aurze podejmowała niezbyt sympatyczny zespół i zrobiła swoje. Serbsko-węgierski twór po raz trzeci w tym sezonie przekonał się, że z polskiej strony niczego dobrego nie doświadczy.
Parę lat temu oglądałem mecz Baćkiej Topoli po raz pierwszy i — wtedy byłem o tym przekonany — ostatni w życiu. Gdzieś pośród tureckich pól i szklarni, na prowizorycznym boisku z prowizorycznymi trybunami serbski zespół kopał się po czołach w sparingu z Radomiakiem. Wiało niemiłosiernie, obie drużyny preferowały lagę na chaos, a piłka stawała w powietrzu. Na koniec spadł jeszcze deszcz i nawet twarze zawodników wyrażały, że to najgorsze doświadczenie w ich życiu.
Od tamtej chwili minęło parę lat, ale TSC Baćka Topola nic się nie zmieniła. Na szczęście dla polskich drużyn i na nieszczęście dla wszystkich, którzy doświadczają widowisk z udziałem tej dziwacznej, serbsko-węgierskiej kreatury.
Baćka Topola nie wzbudza sympatii nawet w Baćkiej Topoli
Los ciężko mnie doświadcza, bo po dwumeczu z Jagiellonią czuję, że obejrzałem w życiu o cztery spotkania Baćkiej Topoli za dużo. Niemal na zakończenie transmisji operator zajrzał na trybunę dla znamienitych gości i pokazał ledwo widocznego pod kapturem Wojciecha Strzałkowskiego, który widział Baćkę w akcji dwukrotnie rzadziej, ale ewidentnie miał to samo zdanie. Co jednak gorsze, zwłaszcza dla zespołu gości, zbliżenia na ich trenera kazały sugerować, że ten powtarza w głowie to, co profesor Farnsworth w pewnym odcinku Futuramy.
Nie chcę już żyć na tej planecie.

W okolicach meczu z Jagiellonią po mediach społecznościowych krążyły porównania — modele statystyczne wskazywały, że Baćka Topola to drużyna, która dorównuje siłą zespołom znajdującym się na miejscach spadkowych w Ekstraklasie. Tak mówią liczby, test oka sugeruje, że Serbowie spieprzyliby się z naszej ligi w bardziej spektakularnym stylu niż Zagłębie Sosnowiec z Martinem Tothem na stoperze.
Bądźmy szczerzy: walnęli Jagiellonii dwie sztuki w dwumeczu, ale trzeba to uznać za rzecz zupełnie losową. Przez większość czasu jeśli już w coś trafiali, to raczej w piszczel niemiłosiernie sponiewieranego Jarosława Kubickiego. Zwykle jest tak, że kopany po kostkach jest gracz najbardziej widowiskowy, spektakularny, zbyt zwinny dla drętwych i ociężałych obrońców. Cóż, gości przykrywał czapką Kubicki i każdy inny zawodnik w żółto-czerwonych strojach.
To, że jeden z tamtejszych drwali i drągali raz przeskoczył Michala Sacka i skierował piłkę do siatki głową, nie ma żadnego znaczenia, tak jak i nie miało wpływu na przebieg spotkania. Serbom nie pomogła kiepska murawa i dość ostrożna, spowolniona przez to gra Jagiellonii. Dowodem w zasadzie każda akcja bramkowa gospodarzy — starczyło na moment wrzucić wyższy bieg, wejść na optymalny poziom i Baćka Topola rozkładała się pięć razy szybciej niż azbest za stodołą.
Raz na rywala nacisnął Miki Villar, piłkę odebrał Leon Flach (oczywiście, tak jak Kubicki, dostał w nagrodę wjazd w nogi od spóźnionego rębacza z okolic Wojwodiny) i Jesus Imaz posłał jedno z genialnych podań, które sprawiają, że życzymy sobie, aby nigdy nie zakończył kariery. Obsługiwanemu, w tym przypadku Kristofferowi Hansenowi, zostało nie okraść kapitana z asysty i spisał się na medal, otwierając wynik meczu.
Afimico Pululu wypracował dziesiątego gola w pucharach
Szkoda, że Jagiellonia tak późno zabrała się do zakończenia sprawy, ale dobrze, że w ostatnich minutach stwierdziła, że coś się należy ludziom, którzy pofatygowali się na stadion, mimo że zimno i ciemno i źle w tej Polsce, jak w kawałku Rasmentalism.
Do akcji zaprzęgnięto więc tych, co zawsze. Afimico Pululu przestawił rywala jak starą komodę, nie pomogło nawet to, że ten próbował się na nim uwiesić. Białostocki czołg po prostu pomknął dalej, nawinął kolejnego przeciwnika, podał do Mikiego Villara, a ten rzucił wyzwanie Imazowi: podkręć tak, że wszyscy wstaną z miejsc. Imaz więc podkręcił.
JESUS IMAZ PRECYZYJNIE JAK KOWBOJ NA 2:1 DLA JAGIELLONII
Polsat Sport 1, PS Premium 1
@PolsatBoxGo #UECL | @Jagiellonia1920 pic.twitter.com/DtWS4Vj1R8
— Polsat Sport (@polsatsport) February 20, 2025
Wreszcie naszych apeli o częstsze wpisywanie się do protokołów meczowych posłuchał też Darko Czurlinow. To znaczy, są ludzie, którzy chcą bezwstydnie zapisać gola Macedończyka jako samobójcze trafienie rywala, ale my po pierwsze mamy serce we właściwym miejscu, po drugie mamy też oczy. Uderzona przez niego piłka zmierzała w światło bramki, więc to, kto ją po drodze przeciął, niewiele zmienia. Kłótnię o to powinien wygasić fakt, że gdyby uznać swojaka, musielibyśmy zabrać asystę-cudeńko Pululu.
Naprawdę ciężko sobie przypomnieć równie uniwersalną dziewiątkę polskiego klubu, która robiłaby takie wrażenie w pucharach. Afimico czarował piętkami, ładował z dystansu, teraz delikatną podcinką pomógł koledze przełamać długą passę bez trafienia w Europie. Był to już dziesiąty gol w fazie ligowej oraz pucharowej, przy którym Pululu maczał palce. Wielka szkoda, że pewnie jeden z ostatnich, bo tego gościa nie zatrzymają nie tylko rywale, ale też białostoccy działacze.
Ci drudzy przynajmniej będą mieli z tego coś więcej niż siniaki i senne koszmary. Nam też koszmarów już wystarczy, więc prosimy łaskawie, żeby ktoś w UEFA podgrzał kulki i nigdy więcej nie podsuwał nam Baćkiej Topoli. Zasługujemy na poważniejsze wyzwania.
Jagiellonia Białystok — TSC Backa Topola 3:1 (1:1)
- 1:0 – Hansen 8′
- 1:1 – Lazetić 17′
- 2:1 – Imaz 71′
- 3:1 – Czurlinow 76′
WIĘCEJ O JAGIELLONII BIAŁYSTOK:
- Piłkarz z europejskiego poziomu. Czurlinow powinien dać Jagiellonii jeszcze więcej
- Pięć polskich klubów w Europie? Jesteśmy najbliżej w historii!
- Jagiellonia w królewskich barwach. Mistrz Polski i sekrety wyjątkowych strojów
- Grał przeciwko Messiemu, teraz jest w Jagiellonii. Historia Joao Moutinho
fot. Newspix