Reklama

Legia gra lepiej bez kibiców?

AbsurDB

Autor:AbsurDB

19 lutego 2025, 07:13 • 8 min czytania 134 komentarzy

Legia zagrała najlepsze piętnaście minut od dawna, gdy jej kibiców nie było na trybunach. Ostatnie dwa mistrzostwa zdobyła, gdy jej fani nie mogli w ogóle oglądać części spotkań na Łazienkowskiej przez pandemię. A może to właśnie ich obecność źle wpływa na wyniki Legii? Sprawdzamy, czy taka zależność występuje w ostatnich sezonach warszawskiego klubu.

Legia gra lepiej bez kibiców?

Miarka się przebrała po meczu w Gliwicach przegranym 0:1. Kibice nie akceptują sezonów innych niż zakończone mistrzostwem Legii, a jeżeli brakuje go od trzech lat, to nic dziwnego, że ich cierpliwość się kończy, gdy wiele wskazuje na czwarty sezon bez tytułu. Gdyby jeszcze wszystko w klubie działało, a brakowało tylko wyników, fani mogliby być bardziej wyrozumiali. Jednak irytująca wydaje się całość polityki transferowej.

Podkreślał to Paweł Paczul w tekście o ściągnięciu bramkarza Kovacevicia.

Legia przypomniała sobie, że potrzebuje bramkarza. Po co ten pośpiech, panowie!

Wskazywał na to także Szymon Janczyk analizując transfer Szkuryna.

Reklama

Legia Warszawa i panic buying. Dlaczego transfer Ilji Szkurina nie ma sensu?

Kibice wychodzą. Na razie na kwadrans

Dlatego mecz z Puszczą kibice rozpoczęli od odśpiewania „Snu o Warszawie” oraz pieśni „Mistrzem Polski jest Legia”, po czym opuścili trybuny. Co ciekawe, transparent o treści „Wyjdź na 15 minut razem z nami, jeśli gardzisz nieudacznikami” przekonał nie tylko bywalców Żylety. Na stadionową promenadę udali się bowiem także kibice z trybuny Deyny, Brychczego, a nawet niektórzy z zachodniej, obejmującej sektory VIP.

Jak relacjonował Radosław Laudański:

Protest przyjął na razie formę tymczasową, ponieważ około 15. minuty spotkania kibice zaczęli wracać na swoje miejsca i w tym momencie wspierają swoją drużynę dopingiem. 15 minut ciszy było jednak wymownym znakiem, w tamtym momencie swój czas wykorzystali fani Puszczy Niepołomice, którzy wspierali drużynę z całych sił.

Pod nieobecność kibiców piłkarze gospodarzy… grali jednak jak z nut:

Reklama

Goście najwidoczniej też odczuwali rozczarowanie trwonieniem potencjału warszawskiego klubu, bo niby na boisku byli, ale jednak wyglądali na nieobecnych.

Ofiarność Antoniego Klimka, który rzucił się pod nogi Marca Guala i zatrzymał pierwszą próbę, doceniamy, ale Maxi Oyedele spokojnie mógł zmieścić dobitkę w siatce. Podobnie Juergen Elitim, który obsłużony długim podaniem przez Jana Ziółkowskiego huknął w słupek. Obramowanie ustrzelił też Gual, który stanął przed szansą po absurdalnym dryblingu Jakova Blagaicia wzdłuż pola karnego, a przecież w międzyczasie do niezłej szansy doszedł jeszcze Ruben Vinagre.

Sami widzicie, jak to wyglądało. Niespodzianką było to, że na gola czekaliśmy aż kwadrans, a nie to, że bramka w końcu padła. Bartosz Kapustka zachował się przytomnie, gdy piłka trochę nieoczekiwanie spadła mu pod nogi — nie ładował z pierwszej, lecz opanował futbolówkę i z dużym spokojem wpakował ją do siatki

Dziennikarz Canal+ Krzysztof Marciniak, stwierdził wręcz, że był to ich najlepszy od dawna fragment gry:

 

A może zatem to właśnie obecność kibiców przeszkadza Legii w pięknej i skutecznej grze? Czy w ostatnich sezonach Wojskowi nie wypadają przypadkiem lepiej w meczach, na których jest mniej kibiców?

Im więcej fanów, tym gorsze wyniki Wojskowych

Jeżeli spojrzymy na sezony od 2016 roku, to wzrost średniej liczby widzów na Stadionie Wojska Polskiego w stosunku do poprzedniego roku tylko raz przyniósł poprawę pozycji ligowej Legii. Miało to miejsce w 2023 roku po katastrofalnym sezonie zakończonym na końcu pierwszej dziesiątki. Natomiast spadek frekwencji ani razu nie pociągnął za sobą pogorszenia miejsca w lidze. Krótko mówiąc – od dziewięciu lat generalnie, gdy na Łazienkowską przychodzi więcej osób niż rok wcześniej, to Legia nie poprawia swojej lokaty końcowej, a gdy fani odwracają się od klubu, kończy on Ekstraklasę na wyższym lub takim samym miejscu, jakie osiągnął rok wcześniej!

Taką zależność można dostrzec także analizując szczegółowo poszczególne sezony. Średnia widzów na wygranym domowym meczu Legii to 24,5 tysiąca osób. Przeciętna na przegranym domowym spotkaniu jest o prawie tysiąc fanów wyższa. Może to jednak zdarzenie jednorazowe? Nie, jest tak już od sześciu lat!

W zeszłym roku średnia liczba widzów na domowym meczu wygranym przez Legię była mniejsza od 24 tysięcy, a na przegranym przekraczała 25 tysięcy osób. W sezonie 2022/23 Wojskowi nie przegrali u siebie, ale przeciętna na spotkaniach zremisowanych była aż o trzy tysiące widzów wyższa niż na meczach wygranych. Także w dwóch poprzednich sezonach na przegranych przez Legię meczach było aż o około 10% więcej osób niż na wygranych. Ostatni raz odwrotną zależność odnotowano w 2018 roku. Od tego czasu bez przerwy mamy ujemną i czasem dość mocną korelację między liczbą widzów, a wynikiem CWKS-u, pomijając oczywiście czas ograniczeń pandemicznych.

Legia traci ponad pół punktu na mecz, gdy widownia przekracza 23 tysiące

Jeżeli wziąć pod uwagę ostatnie sto meczów domowych Legii poza sezonem pandemicznym, to w 50 z nich z największą liczbą widzów zdobyła ona 90 punktów, a w drugiej połowie spotkań, w których fanów było mniej, wywalczyła 108 punktów. Wygląda na to, że magiczną granicą są 23 tysiące widzów. Z 37 spotkań, w których frekwencja przekroczyła tę liczbę, Legia wygrała zaledwie 15, notując w nich średnią 1,57 punktu na mecz. W 63 meczach z mniejszą widownią, Legia odniosła aż 44 zwycięstwa i zaliczyła średnią 2,22 punktu na spotkanie. To olbrzymia różnica.

Rozsądny czytelnik z pewnością dojdzie w tym momencie do wniosku, że istotną rolę w tej statystyce może odgrywać siła rywali. Na mecze z Puszczą czy Niecieczą przychodziło przecież mniej fanów, a na spotkanie z Lechem stadion wypełnia się generalnie do ostatniego miejsca. Ma to z pewnością istotny wpływ na gorszą średnią punktową w starciach na nabitym obiekcie. Efekt ten da się jednak wyeliminować sprawdzając wyniki Legii w stosunku do oczekiwanych, wykorzystując do tego ranking Elo. Wygrana ze słabym rywalem przynosi w nim mało punktów, a pokonanie silnego – znacznie więcej. I odwrotnie – porażka z mocną drużyną oznacza niewielką stratę, a ze słabeuszem – bardzo dużą.

W spotkaniach przy widowni przekraczającej 23 tysiące osób Legia straciła łącznie 81 punktów, zaś w pozostałych zdobyła ich aż 59. Jednoznacznie wskazuje, że przy niższej frekwencji klub ten gra znacznie lepiej nie tylko dlatego, że jego rywale są w nich słabsi niż w spotkaniach przy pełnym stadionie. Wygląda na to, że nabity do ostatniego miejsca obiekt skutecznie paraliżuje od kilku lat piłkarzy Wojskowych. Może być to kwestia odczuwania przez nich zwiększonej presji, która paraliżuje ich na boisku. Nie wiem, czy akurat zawodnicy klubu uważającego się za największy w Polsce powinni być zaskoczeni i sparaliżowani pełnym obiektem, którego pojemność – dopiero czwarta w lidze – nie powinna ich przytłaczać.

Czy fani Legii powinni przestać przychodzić na mecze?!

Może jednak jest to zjawisko normalne? Może wbrew temu, co podpowiada nam intuicja, większa domowa frekwencja wpływa negatywnie na wyniki drużyn gospodarzy, a lepiej gra się im, gdy na trybunach jest więcej luzu? Może najlepsze, co mogą zrobić warszawscy fani dla swojej drużyny, to odpuścić sobie chodzenie na mecze? Może to ich wina i jest tak na całym świecie, a to, że ich obecność plącze nogi profesjonalnym piłkarzom jest normalne?

Może wielu to zdziwi, ale przeprowadzono na ten temat wiele badań i ich wyniki są dość zgodne co do tego, że większa frekwencja pomaga gospodarzom. Jak? Badanie „Faworyzowanie pod presją społeczną” hiszpańskich naukowców pracujących na uniwersytecie w Chicago udowodniło, że sędziowie w LaLiga dodają znacznie więcej minut na końcu meczu, w którym gospodarze przegrywają jednym golem, niż w takich, w których prowadzą jedną bramką. Mało tego – efekt jest tym większy, im więcej widzów jest na trybunach. Badacze z uczelni w Walencji i Granadzie pokazali, że sędziowie nie tylko dają więcej kartek gościom, ale otrzymują oni ich tym więcej, im więcej osób ogląda mecz na stadionie. Angielscy uczeni z Liverpoolu w badaniu „Wpływ hałasu tłumu i doświadczenia na decyzje sędziowskie w piłce nożnej” udowodnili, że znaczenie dopingu jest znacznie większe, niż mogłoby się wydawać. W podsumowaniu swojej pracy napisali: “Obecność wrzawy publiczności miała dramatyczny wpływ na decyzje podejmowane przez sędziów. Sędziowie oglądający zawody z odgłosami tłumu w tle byli bardziej niepewni w podejmowaniu decyzji i przyznawali znacznie mniej fauli (15,5%) przeciwko drużynie gospodarzy, w porównaniu z tymi, którzy oglądali zawody w ciszy”.

W największym chyba w tej dziedzinie norwesko-chińskim badaniu na podstawie wieloletnich danych z ligi Kraju Środka wyliczono wręcz dokładnie jak zmiana liczby widzów na meczu domowym wpływa na oczekiwaną liczbę punktów zdobytych przez gospodarzy. W ogromnym uproszczeniu można je przełożyć na polskie warunki stwierdzając, że gdyby na Legii obowiązywały zależności dostrzeżone przez naukowców, to podniesienie średniej frekwencji na Łazienkowskiej o tysiąc osób w rundzie daje Legii o jeden dodatkowy punkt w tabeli końcowej Ekstraklasy więcej!

Zatem sytuacja CWKS-u nie jest normalna. Paraliż piłkarzy przy pełnym obiekcie nie jest normalnym zjawiskiem, a w całym świecie zależność jest dokładnie odwrotna, a jej siła potrafi być bardzo mocna. Coś nie tak jest z reakcją piłkarzy na wsparcie trybun.

Kontynuacja kontrowersyjnych działań działu sportowego może spowodować, że będziemy się mogli przekonać w praktyce, czy coraz bardziej puste trybuny stadionu Legii spowodują włączenie się jej do walki o mistrzostwo. Z drugiej strony dobre wyniki przyciągną widzów, ale też jeżeli choćby Szkuryn zacznie strzelać gola za golem, negatywna opinia kibiców o pracy zarządu może zmienić się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Z oświadczenia grupy prowadzącej doping na Łazienkowskiej, umieszczonego w sieci po meczu w Gliwicach można wnioskować, że całkowite opuszczenie przez nią trybun wchodzi w grę najwcześniej od nowego sezonu, a w trwającej walce na trzech frontach wsparcie będzie jeszcze ciągle cierpliwie udzielane, choć pewnie można spodziewać się wielu złośliwości.

Wygląda więc na to, że kibice Legii nawet bardziej niż pion sportowy opierają swoje decyzje i działania na twardych danych empirycznych, które potwierdzają, że to ich obecność na Łazienkowskiej może przynieść klubowi znacznie więcej szkody i pożytku. Kto wie, może w ślad za nimi, także (nowy?) dyrektor sportowy Legii zacznie się w swoich decyzjach kierować twardymi danymi, a nie tylko tym, kogo ciekawego zobaczył w relacjach w Canal+?

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kocha sport, a w nim uwielbia wyliczenia, statystki, rankingi bieżące i historyczne, którymi się nałogowo zajmuje. Kibic Górnika Wałbrzych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa