Reklama

Black Sabbath i Aston Villa, czyli jak metal łączy się z futbolem

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

19 lutego 2025, 13:07 • 18 min czytania 59 komentarzy

Legenda. Tylko tym mianem można określić Black Sabbath. Prekursorzy metalu zaczynali skromnie – w jednej z najbiedniejszych dzielnic Birmingham, Aston. Tej samej, od której swoją nazwę bierze największy klub piłkarski z tego miasta. Przy okazji klub, któremu członkowie Sabbath kibicują. To historia o dorastaniu w biedzie. Radzeniu sobie w grze na gitarze po utracie końcówek dwóch palców. Przekradaniu się na mecze i klepaniu po plecach kapitana zespołu. I oprawie z twarzą Ozzy’ego Osbourne’a. Historia Aston Villi i Black Sabbath.

Black Sabbath i Aston Villa, czyli jak metal łączy się z futbolem

Wielka czwórka

Opowieści o brytyjskiej muzyce ostatnich sześciu dekad niemal zawsze zacząć należy od jednego konkretnego zespołu. The Beatles zawładnęli bowiem świadomością tamtejszych fanów rock ‘n’ rolla i stali się najpewniej najważniejszym zespołem w historii muzyki, prawdziwym fenomenem społecznym, który przy okazji przypomniał wszystkim na świecie o istnieniu Liverpoolu, jeszcze zanim zrobili to The Reds w okresach swojej największej chwały. McCartney, Lennon, Harrison i Starr zawsze podkreślali bowiem, z jakiego miasta się wywodzą.

Funkcjonuje o tym zresztą wiele anegdot, momentami wręcz legend. Jedna mówi, że agentowi, który chciał ich zatrudnić, a był z Manchesteru, kazali założyć koszulkę Liverpoolu. Całą czwórkę często wiąże się zresztą właśnie z ekipą w czerwonych strojach. Ale czy słusznie? Trudno stwierdzić.

Żaden z Beatlesów nigdy bowiem wprost nie przyznał, komu tak naprawdę kibicuje. John Lennon zresztą ponoć nie interesował się przesadnie piłką nożną, choć jego ojciec sprzyjał Liverpoolowi. George’a Harrisona sport miał w ogóle nie kręcić, a gdy próbowano go ciągnąć za język, miał mawiać, że „są trzy kluby w Liverpoolu, a ja kibicuję temu innemu”. Z kolei Ringo Starr… był fanem Arsenalu. Przynajmniej za młodu, a to efekt tego, że z Londynu pochodził jego ojczym, który zabierał go na mecze Kanonierów, gdy ci przyjeżdżali do Liverpoolu. Synowie perkusisty Beatlesów z kolei są już sympatykami The Reds.

Reklama

Został Paul McCartney, co do którego jest sporo wątpliwości. Najczęściej powtarza się, że jest on fanem Evertonu i ta wersja funkcjonuje od 1968 roku. Wtedy zauważono go na finale Pucharu Anglii, gdy The Toffees grali z West Bromem. On sam twierdził jednak, że bardziej niż z konkretnym klubem, czuje się związany z miastem – stąd lubi obu derbowych rywali. Opowiadał o tym tak:

Mój ojciec urodził się w Evertonie, moja rodzina to oficjalni „evertończycy”, więc gdy dochodzi do meczu derbowego, muszę kibicować temu zespołowi. Ale po koncercie na Wembley zaprzyjaźniłem się z Kennym Dalglishem i pomyślałem: „wiecie co? Po prostu będę kibicować obu klubom, bo są z Liverpoolu”.

Choć trudno więc jednoznacznie stwierdzić dziś, który zespół powinien utożsamiać się z Beatlesami, nie ma wątpliwości co do tego, który może to robić z Black Sabbath. To Aston Villi bowiem od zawsze kibicowali jej członkowie, którzy równocześnie… kochali czwórkę z Liverpoolu. I choć to dość daleko idące stwierdzenie, to możliwe, że bez Beatlesów heavy metal wyglądałby dziś zupełnie inaczej.

„She Loves You” [jeden z największych wczesnych hitów Beatlesów – przyp. red.] miała na mnie niesamowity wpływ. Pamiętam dokładnie, gdzie byłem, gdy ją usłyszałem. Szedłem akurat Witton Road przez Aston. Miałem niebieskie radio i gdy usłyszałem tę piosenkę, wiedziałem, co chcę robić w swoim życiu – wspominał Ozzy Osbourne. Po latach zażyczył sobie, by na jego pogrzebie zagrano właśnie piosenki Beatlesów. Wciąż żyje, ale zdania na razie nie zmienił.

O swoim uwielbieniu do zespołu z Liverpoolu często wspominał też Geezer Butler, basista Black Sabbath. W jego przypadku najważniejszą piosenką okazało się „Love Me Do”, a gdy odkrył, że kapela, która ją nagrała, pochodzi z miasta leżącego nieprzesadnie daleko od Birmingham – i też robotniczego – był zachwycony. Z miejsca stwierdził, że też chce poświęcić się muzyce, zapuścił włosy i zaczął grać bluesa w zespole, który założył w wieku 15 lat.

W tym samym czasie regularnie chodził na mecze, oczywiście Aston Villi. Po latach i jego oklaskiwano tam z trybun.

Reklama

Dzielnica nędzy

Ozzy Osbourne. Tony Iommi. Geezer Butler. Bill Ward. Wszyscy czterej oryginalni członkowie Black Sabbath wychowali się w jednej dzielnicy Birmingham – Aston. Do dziś to jedna z tych części drugiego największego miasta Wielkiej Brytanii, w której najłatwiej o kłopoty, choć pomocowe programy rządowe pomogły w dużej mierze odmienić jej oblicze. W latach 50. jednak, gdy późniejsi muzycy byli dzieciakami, trzeba było codziennie uważać, gdzie się chodzi.

Walki między grupami etnicznymi, często kończące się rozlewem krwi. Nożownicy. Chuligani. Działalność IRA w zbiorowiskach irlandzkich emigrantów. Bójki czarnych z białymi. Innymi słowy: typowa dzielnica biedoty, głównie robotniczej, z tamtych lat. Geezer Butler wspominał po latach, że jego dzieciństwo przypominało niemal żywcem coś wyjętego z powieści Charles Dickensa. W Aston panowała bowiem wielka bieda, wielu ludzi goniło za pracą i albo nie mogło jej znaleźć, albo – gdy już ja miało – nie było w stanie opłacić za nią podstawowych potrzeb.

Widok typowych budynków i podwórek w Aston. To rok 1968, kilkanaście lat po dziecięcych latach Ozzy’ego, Geezera i reszty. Fot. Phyllis-Nicklin

Domy często nie miały toalety w środku, niektórym brakowało nawet łazienek czy ogrzewania. Wanny w efekcie wsadzano do najcieplejszego pomieszczenia, niezależnie od tego, które to akurat było. Być dzieciakiem w takiej okolicy znaczyło też, że można było dostać po twarzy od starszych i silniejszych – i w szkole, i na ulicy. Ozzy Osbourne po latach przyznał, że gdy wracał z lekcji, regularnie był molestowany przez dwóch innych uczniów. Butler do dziś pamięta z kolei, jak w biały dzień na ulicy został świadkiem próby porwania – nieznajomy mężczyzna wyjął nóż i próbował siłą zabrać ze sobą dziewczynę.

„Zrozumienie Aston, to zrozumienie muzyki Black Sabbath. Od tego trzeba zacząć” pisali po latach muzyczni krytycy i eksperci. Wielu podkreślało, że to właśnie ta „ciężkość” i mrok miasta, ale szczególnie tej jednej jego dzielnicy uformowała nie tylko młodych Ozzy’ego i resztę członków kapeli, ale też muzykę, którą potem zaczęli grać.

Trzeba zrozumieć jedną rzecz – heavy metal reprezentuje gniew, złość. W przypadku Tony’ego Iommiego może to być na przykład gniew na maszynę, przez którą stracił czubki dwóch palców. Ale może też być to złość skierowana na trudne warunki, w jakich wszyscy dorastali w Aston – mówił Jez Collins, założyciel Birmingham Music Archive.

Wspomniane trudne warunki dobrze oddaje też historia Osbourne’a. Urodził się w 1948 roku, był czwartym z sześciu dzieci swoich rodziców. Cała rodzina żyła w małym domu, z dwoma sypialniami. Rodzice Ozzy’ego pracowali w fabrykach, ale ich pensje ledwo wystarczały na pokrycie codziennych kosztów funkcjonowania. Bywało, że na stole brakowało jedzenia. Trzeba było szybko się usamodzielnić, zacząć na siebie zarabiać. I uważać, żeby nikt nie obił twarzy – a Ozzy’emu udawało się to z różnym skutkiem.

I tak to wyglądało we właściwie całej dzielnicy. Bieda, nędza, rozboje i sporo agresji. Wszyscy mieszkańcy mieli jednak swój powód do dumy.

Up the Villa!

To był rok 2006, ceremonia włączenia kolejnych zespołów do Rock and Roll Hall of Fame. Tym razem w gronie nominowanych znaleźli się też Black Sabbath, którzy wyszli na scenę – w oryginalnym składzie, bo ten przez lata wielokrotnie się przecież zmieniał – by odebrać swoje statuetki. Rodzinom, agentom, fanom i innym osobom dziękowali Ozzy, Geezer, Tony i Bill. Jako ostatni do mikrofonu podszedł raz jeszcze Geezer. Powiedział tylko trzy słowa:

Up the Villa.

Szybko odszedł po tym od mównicy. Nic więcej już nie dodał. – Naprawdę się denerwuję, gdy muszę przemawiać. Ozzie przemówił, Tony też, Bill również. Nie wiedziałem, co jeszcze powiedzieć, więc po prostu rzuciłem: “Up the Villa!”. To było w Nowym Jorku, ludzie nie wiedzieli, o co chodzi – wspominał po latach.

Aston Villi kibicowała cała czwórka „sabbathów”. Nie sposób było inaczej, w latach 50. nie dało się mieszkać w Aston i nie być fanem lokalnej drużyny. Każdy kopał też piłkę, nawet Ozzy, który po latach stwierdzi, że choć lubi obejrzeć mecz czy dwa, to nie szaleje na punkcie futbolu. – W mojej okolicy jeśli nie kopałeś piłki, to kopałeś gościa najbliżej ciebie. Wymyślaliśmy własne zasady. Często graliśmy po 25 w jednej drużynie. Na ulicy albo w szkole – wspominał.

Ozzy dobrze pamięta jednak mecze The Villans, bo… zdarzało mu się na nich zarabiać. Nie obstawiał ich jednak, po prostu w czasie, gdy grano na Villa Park, on pilnował, a nawet mył zostawione na parkingu samochody. Zawsze to dodatkowy grosz do kieszeni, a tego przecież naprawdę potrzebował. Do stadionu miał blisko, ledwie kilka ulic do przejścia. Jak każdy mieszkaniec Aston z tamtego okresu dobrze pamiętał też finał Pucharu Anglii z 1957 roku, ostatniego, który Villa wygrała.

Jeszcze bardziej zapadł on w pamięć Geezera. Nie ulega bowiem wątpliwości, że ze wszystkich członków Black Sabbath, to on zawsze był największym fanem lokalnej drużyny. Już po latach na koncertach często miał ze sobą elementy związane z The Villans, a na ostatnim, pożegnalnym tourze, grał na specjalnie pomalowanym basie, poświęconym właśnie ukochanej drużynie.

– Urodziłem się trzy ulice od Victoria Park. Słyszałem fanów na stadionie. Kiedy byłem zbyt młody, by chodzić na stadion, grałem w ogrodzie i udawałem, że to mnie dopingują. Kiedy miałem 7 lat, zacząłem chodzić na mecze. Finał z 1957 roku? Pamiętam go. Oglądaliśmy mecz na telewizorze, który kupił mój tata, bo nie stać było nas na bilety do Londynu. Po nim całkiem uzależniłem się od klubu – wspominał.

W Q&A zorganizowanym przez Aston Villę, odpowiadał też na wiele pytań związanych z klubem. Między innymi o mecz, który najbardziej zapadł mu w pamięć. Wtedy nie wymienił tego finału, a dwa inne spotkania.

– Na pewno finał Pucharu Mistrzów, wygrany przez Villę. Pamiętam też mecz z Liverpoolem, gdy i Villa, i oni byli w drugiej lidze [sezon 1959/60]. Do przerwy było 1:4, a w ostatnich 20 minutach Bobby Thomson strzelił trzy gole. A potem w ostatniej sekundzie nie trafił z główki o jakiś cal. Zostało mi to w głowie – mówił. Pamięć najpewniej spłatała mu jednak lekkiego figla, bo – według oficjalnych archiwów klubu – po pierwszej połowie było 0:3, a potem Villa straciła jeszcze jedną bramkę już w drugiej części gry. Z kolei Thomson strzelił dwie z trzech bramek w końcówce. Trzecią dołożył Stan Lynn.

Być może wynika to z faktu, że Geezer z pewnością mógł lepiej pamiętać drugą połowę, bo w dawnych czasach bramy stadionu często otwierano już w przerwie meczu, by później bez problemu wypuścić z niego fanów. Butler, który często nie mógł sobie pozwolić na kupno biletów, przemykał wtedy do środka. A potem czekał na końcowy gwizdek, by… wbiec na murawę. – Robiłem to po każdym meczu. Zawsze dokładnie w tym samym celu – żeby poklepać Petera McParlanda, kapitana zespołu, po plecach.

„Ludzie pytali: Co to było?”

Ani Geezer, ani żaden z pozostałych późniejszych członków Sabbath, nie marzył jednak przesadnie o tym, że zrobi karierę w piłce. Wszyscy raczej dość szybko zaczęli myśleć o tym, by zostać muzykami. Butler, ku rozpaczy rodziców, nie chciał kontynuować edukacji po skończeniu szkoły średniej i postawił wszystko na muzykę. Iommi, choć był przekonany, że po wspomnianym już wypadku, nie będzie w stanie grać na gitarze, to ostatecznie powrócił do instrumentu.

Ozzy, jak już wspomnieliśmy, postanowił, że muzyka to coś dla niego, gdy usłyszał Beatlesów. Ale droga późniejszego Księcia Ciemności na scenę była naprawdę kręta.

Wychowanie w biednej dzielnicy i w domu, w którym się nie przelewało, to jedno. Drugie – dysleksja i ADHD, których w tamtych czasach po prostu nie diagnozowano, a utrudniały mu znacząco życie i sprawiały, że stawał się celem ataków nauczycieli oraz innych uczniów. Bronił się przed tym humorem, został klasowym „klaunem”. Zadziałało, choć nie w pełni. Dlatego opuścił szkołę w wieku 15 lat.

Pracował w wielu miejscach. Był uczniem hydraulika, potem znalazł zatrudnienie w fabryce części samochodowych (dostrajał klaksony, a kolegom chwalił się, że „pracuje w przemyśle muzycznym”), w końcu wylądował nawet w rzeźni – potem został przez to wegetarianinem – czy kostnicy. Poza pracą często rozrabiał. W 1965 roku złapano go na podkradaniu rzeczy z okolicznych sklepów i domów, czym chciał się wkraść w łaski okolicznej bandyterki. Wylądował na kilka tygodni w areszcie, jego ojciec stwierdził, że nie zapłaci kaucji. Po latach Ozzy stwierdził, że miał rację, bo była to dla niego cenna lekcja.

W tym samym czasie Geezer grał już w pierwszej kapeli, ale ta szybko się rozpadła. Grać uczył się na gitarze, która miała dwie struny – na dokupienie dodatkowych po prostu nie było go stać. Podobnie jak na futerał, dlatego nosił ją w plastikowej torbie. Z czasem okazało się, że dzięki temu łatwo „przesiadł” się na bas, gdy zespół potrzebował kogoś, kto grałby na tym instrumencie.

Iommi w swojej gitarze miał wszystkie struny, ale brakowało mu palców. Dopiero gdy znajomy wspomniał o historii Django Reinhardta, gitarzysty, który był w podobnej sytuacji, ale i tak grał z sukcesami, Tony stwierdził, że się nie podda. Wrócił do gry, a ubytki w palcach uzupełniał plastikowymi „nakładkami”. Jakiś czas później Geezer spotkał w Penthouse, jednym ze słynnych wówczas klubów muzycznych, Tony’ego i Billa Warda. On grał w zespole zwanym Rumms, oni – Mythology. Geezer przeskoczył jeszcze później do kapeli, która nazwał Rare Breed, ale ją szybko opuścił wokalista.

I wtedy Butler trafił na notatkę przyczepioną do ściany. Napisano na niej: „Ozzy Zig needs a gig”, a dalej widniała informacja o tym, że Ozzy to wokalista i pod jakim adresem go znaleźć. Geezer wybrał się tam następnego dnia, otworzyła mu siostra Osbourne’a. Zostawił jej swoje dane i wkrótce, po przesłuchaniu, Ozzy dołączył do Rare Breed. Obaj szybko jednak mieli dość tej kapeli i niedługo potem połączyli siły z Tonym oraz Billem, zakładając tym samym zupełnie nowy zespół.

Choć sprawę utrudnił fakt, że Osbourne i Iommi znali się ze szkoły i niespecjalnie lubili. Gdy Tony zobaczył, kto przyszedł na ich pierwsze spotkanie razem z Geezerem (którego znał już wcześniej), miał powiedzieć: „O nie, nie Osbourne. Czego chcesz?”. W wielu relacjach o Black Sabbath powtarza się też, że Iommi miał w szkole często spuszczać Ozzy’emu łomot. Ten ostatni jednak regularnie temu zaprzeczał.

Ludzie mówią, że mnie bił. Nigdy tego nie zrobił – wspominał Osbourne. Dzieliło ich jednak sporo, ale na potrzeby zespołu potrafili się pogodzić. Kapelę najpierw nazwali Polka Tulk Blues Band, potem zmienili nazwę na Earth. Okazało się jednak, że w okolicy jest już jeden taki zespół, stąd potrzeba było innej, zapadającej w pamięć nazwy. Padło na Black Sabbath – od tytułu filmu w reżyserii Mario Bavy z 1963 roku. Wraz z tą zmianą, przyszły też zupełnie inne brzmienia.

To Geezer – zapalony miłośnik horrorów i główny tekściarz zespołu – zaproponował, by zacząć grać „straszną muzykę”. – Graliśmy w klubach bluesowych, gdzie wszyscy siedzieli na podłodze i kiwali głowami. Gdy jednak wchodziliśmy na scenę, ludzie byli w szoku, podchodzili do nas potem i pytali: „Co to było?” – wspominał basista. A był to, jak się potem okazało, początek nowego gatunku, który oprócz Sabbath wyznaczyli też Deep Purple czy Led Zeppelin.

W Aston właśnie zaczęła się rewolucja. I choć Sabbath grali rocka – nawet jeśli w niezwykle, jak na tamte czasy, ciężkiej oprawie – to zainspirowane ich twórczością kolejne zespoły stworzą już metal. A kapelę z Birmingham już zawsze będzie się uważać za pionierów.

Ozzy na oprawie

Styczeń tego roku. Aston Villa gra u siebie z Celtikiem Glasgow w ramach Ligi Mistrzów. The Villans wrócili do tych rozgrywek po 41 latach. Mecz ze szkocką ekipą to ostatnie spotkanie w ramach fazy ligowej, wygrana może dać gospodarzom bezpośredni awans do 1/8 finału, bez konieczności przedzierania się przez play-offy.

Villa wygrała ostatecznie 4:2 i zajęła ósme miejsce, ostatnie premiowane grą w 1/8. Ale poza samym zwycięstwem i awansem, wspominano po tym spotkaniu jeszcze jedną rzecz – wielką oprawę z twarzą Ozzy’ego Osbourne’a i hasłem „Up the Villa”, rozwiniętą na stadionie.

Książę Ciemności uosabia astońskie korzenie Villi, łącząc świat rocka, metalu i futbolu. To żywa legenda, która, podobnie jak inni fani Villi, niesie swoją niebiesko-bordową dumę przez granice. Razem celebrujemy nasze korzenie, naszą pasję i nieustanne dążenie do chwały – można było przeczytać potem na stronie klubu.

To nie pierwszy raz, gdy któregoś z członków Black Sabbath celebrowano na stadionie.

Od lat jedną z piosenek grających przed spotkaniami i towarzyszącą fanom było „Paranoid”, jeden z największych hitów zespołu. Potem w tej roli sprawował się też „Crazy Train” Ozzy’ego. W 2018 roku za to swoją gwiazdę do lokalnej Alei Sław, otrzymał Geezer. Miało to miejsce na stadionie, w przerwie meczu Villi z Burton Albion (w Championship).

Nie przegapiłbym tego – mówił potem Tony Iommi, obecny na ceremonii. – Jestem niezwykle szczęśliwy z powodu Geezera i tego, że to wszystko odbyło się właśnie tutaj. Aston Villa jest wielką częścią jego życia. Normalnie jest bardzo nieśmiały i nie lubi takich ceremonii, ale że ta konkretna odbyła się na stadionie, to udało im się go ściągnąć. Jestem zadowolony, że w końcu otrzymał swoją gwiazdę, bo w pełni na nią zasłużył.

Birmingham trochę bowiem zajęło zrozumienie, że Black Sabbath to dla miasta prawdziwy powód do dumy.

Przez lata, z nie do końca wiadomych powodów, władze w pewnym sensie broniły się przed statusem „kolebki metalu”. Podobnie jak i cały region, West Midlands, z którego poza Sabbath wywodziło się też sporo innych kapeli. Z samego Birmingham pochodzą między innymi Judas Priest (na ogół uznawani za pierwszy w pełni heavymetalowy zespół), Napalm Death czy Godflesh. W mieście istniało też kilka uznanych klubów muzycznych, w których grywały największe brytyjskie zespoły, często na długo przed tym, jak zyskały one wielką sławę.

Ale w mieście jakoś niechętnie z tej historii korzystano. Mówiono głównie o Ozzym, który – zwłaszcza po sukcesie swojego reality show w pierwszej dekadzie XXI wieku – stał się wręcz słynniejszy od swojego pierwszego zespołu. Ale Black Sabbath czy Judas Priest nie wykorzystywano tak, jak Beatlesów w Liverpoolu. Dopiero w ostatnich latach zaczęło się to zmieniać. W mieście zorganizowano kilka wystaw o historii metalu i Sabbath, pojawiły się pomysły stworzenia specjalnego muzeum, poświęconego heavy metalowi. Członkom zespołu przyznawano kolejne wyróżnienia. Z dumą zaczęto opowiadać o tym, że to „lokalny produkt”.

Rola Aston Villi też jest tu niezwykle istotna.

Na stadionie od lat grano już bowiem wspomniane „Paranoid”. Kilkukrotnie przeprowadzano też wywiady z członkami zespołu, opowiadającymi o Aston, dzielnicy, i Aston, klubie. Pytano ich o młodość, o muzykę, ale też o wspomnienia związane z meczami właśnie. Geezera najczęściej, co naturalne. Tym, że klubowi kibicują „twórcy metalu” chwalono się też – i robi się to nadal – na stronie internetowej, gdzie są oni wypisani obok innych znanych fanów The Villans – w tym Toma Hanksa czy księcia Williama.

W ostatnich latach stworzono też specjalną linię strojów klubu, w limitowanej edycji, z logiem zespołu na plecach, a piłkarze Villi zagrali w nich z Crystal Palace w Carabao Cup. We współpracy z adidasem stworzono też specjalną linię butów, z ręcznie malowanymi wzorami, które stworzył Jordan Dawson, a nawiązywały do albumów i koncertów Black Sabbath. One jednak nie weszły do sprzedaży, ale grali w nich niektórzy piłkarze, w tym Emiliano Martinez.

Całą współpracę zainaugurowano filmem, w którym wystąpili Ozzy i Geezer, a w tle przygrywało – nie mogło być inaczej – przywoływane już „Paranoid”. Przy okazji był on prezentacją nowych strojów The Villans.

To było wspaniałe. Pojechaliśmy do Hollywood, zobaczyć się z Ozzym i był świetny. Nie jest tak wielkim fanem Villi, jak Geezer, ale opowiadał nam, że mieszkał bliżej stadionu od niego. Wspominał, jak mył auta przy Villa Park, gdy był dzieckiem. Myślę, że chciał wziąć udział w tej reklamie w dużej mierze dla Geezera. Wiedział, ile to dla niego znaczy – wspominał jeden z twórców reklamy.

Geezer, gdy tylko usłyszał o całym przedsięwzięciu, od razu chciał wziąć w nim udział. Początkowo twórcy skontaktowali się bowiem z członkami zespołu tylko po to, by zapytać o zgodę na skorzystanie z „Paranoid”. Skończyło się Ozzym i Butlerem rozmawiającymi przez telefon. Ale nic dziwnego. Osbourne w rozmowie z twórcami przywołał jedną anegdotę, która idealnie oddawała nastawienie Butlera do klubu.

Ojciec Sharon, jego żony, był menadżerem Electric Light Orchestra. Ozzy słuchał kiedyś ich winyla, akurat wszedł Geezer i niemal oszalał. Powiedział: „Nie możesz ich słuchać! To Blue Noses, fani Birmingham!”.

Jeszcze jeden koncert

Ozzy Osbourne od dłuższego czasu nie koncertuje, a Black Sabbath – po wielu perturbacjach i zmianach wśród członków – żyje w pewnym sensie „w zawieszeniu”. Po pożegnalnej trasie, granej niemal w oryginalnym składzie (zabrakło Billa Warda) z 2017 roku, wielokrotnie napomykano o tym, że warto byłoby zagrać jeszcze jeden, może dwa koncerty. W Birmingham, by tam móc pożegnać się z fanami na dobre. U siebie, na swojej ziemi.

Mówił o tym Tony Iommi już w 2017 roku. Ozzy Osbourne też wielokrotnie wspominał, że chciałby móc to zrobić, ale w początkowych latach jeszcze grał solowe koncerty, a potem pojawiło się wiele problemów zdrowotnych, w tym ten najgorszy – choroba Parkinsona, która mocno utrudniła mu funkcjonowanie. Sharon, pełniąca też rolę jego menadżerki, w styczniu zeszłego roku, mówiła, że plan jest taki, by zagrać jeszcze dwa koncerty, gdy „tylko Ozzy będzie się czuć na siłach”.

Kolejne pomysły brały jednak w łeb, a występy Osbourne’a przekładano. Aż wreszcie on sam poinformował fanów, że niestety, ale na scenę może już nie wrócić. A na pewno nie na pełnowymiarowe koncerty.

Jak się jednak okazało – zrobi to jeszcze jeden, ostatni raz.

5 lipca w Birmingham – na Villa Park, no bo gdzie? – zorganizowana zostanie wielka celebracja muzyki Ozzy’ego i Black Sabbath. Na scenie pojawią się wszyscy oryginalni członkowie zespołu, ale też wiele innych kapel. Metallica, Slayer, Pantera, Gojira, Slash, Alice In Chains i inni. Wszyscy zawitają tam, by móc wystąpić na jednej scenie razem z Sabbath. Koncerty mają rozpocząć się już w południe i trwać do wieczora.

Bilety na całe wydarzenie, co nie dziwi, rozeszły się w kilkanaście minut.

To coś wspaniałego. Niesamowity pomysł i świetna rzecz do zrobienia. Nieprawdopodobne, ile zespołów z miejsca zgodziło się to wesprzeć – mówił Iommi. Dodawał też, że takie wydarzenie powinno dobrze zrobić Ozzy’emu. A Sharon, która udzielała wywiadu promocyjnego razem z Tonym, dodała, że Osbourne owszem, ma Parkinsona, ale jest w dobrej formie i nie wpłynęło to na jego możliwości wokalne.

Jednak nawet gdyby Ozzy miał fałszować, to dla Black Sabbath najważniejsze jest jedno – że zagrają jeszcze raz w Birmingham. I to w swojej dzielnicy, na stadionie klubu, z którym każdy z nich ma prawo czuć się związany. W dodatku w oryginalnym składzie, takim, w jakim nie grali od dwóch dekad.

Cóż, powrotu Aston Villi do Ligi Mistrzów po ponad czterdziestu latach w sercach miejscowych fanów może to nie przebije. Ale będzie blisko.

SEBASTIAN WARZECHA

WIĘCEJ O ANGIELSKIM FUTBOLU NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Feio wywiera presję na Legię. I chwali się znajomością ze słynnym agentem

Jakub Radomski
9
Feio wywiera presję na Legię. I chwali się znajomością ze słynnym agentem

Anglia

Ekstraklasa

Feio wywiera presję na Legię. I chwali się znajomością ze słynnym agentem

Jakub Radomski
9
Feio wywiera presję na Legię. I chwali się znajomością ze słynnym agentem