Jesteśmy przekonani, że w Warszawie doszło do nieporozumienia. Władze Legii zapowiadały odwołanie pokazu świateł i świecidełek, tymczasem przy Łazienkowskiej 3 błyskało co chwilę i fajerwerków nie zabrakło. Tłem dla tego widowiska było jedenastu gości w niebieskich koszulkach, którzy mieli w nim uczestniczyć, tymczasem wcielili się raczej w role widzów.
W pierwszym kwadransie piłkarze Puszczy Niepołomice ewidentnie poszli za głosem trybun. Żyleta przy pomocy transparentu ogłosiła, że ci, którzy mają dość indolencji w wykonaniu zarządu Legii, powinni na piętnaście minut ostentacyjnie opuścić swoje miejsca i na znak protestu spędzić część meczu poza swoimi sektorami. Goście najwidoczniej też odczuwali rozczarowanie trwonieniem potencjału warszawskiego klubu, bo niby na boisku byli, ale jednak wyglądali na nieobecnych.
Kilka zespołów kiepsko weszło w rundę, niektórzy zaliczyli bardziej kompromitujące wyniki, ale tak bezradnej i roztrzepanej drużyny tej wiosny jeszcze nie widzieliśmy. Puszczy problemy sprawiało wymienienie dwóch, trzech podań do przodu, upilnowanie rywala czy nawet dotrzymanie mu kroku. Banda Goncalo Feio raz za razem sunęła na bramkę Kewina Komara, korzystała z hektarów wolnych przestrzeni i bawiła się tak, że momentami serwowała nam futbol rodem z FIFA Street.
Legia Warszawa — Puszcza Niepołomice 2:0. Kibice wyszli ze stadionu, rywale chyba też
Czepialscy mogą tylko dopytywać: czemu to się nie skończyło piątką w bagażniku? Bo, zupełnie szczerze, mogliśmy przeżyć deja vu z meczu Jagiellonii z Radomiakiem, gdy w kilkanaście minut padły trzy bramki. Puszczy się upiekło, po części szczęśliwie. Ofiarność Antoniego Klimka, który rzucił się pod nogi Marca Guala i zatrzymał pierwszą próbę, doceniamy, ale Maxi Oyedele spokojnie mógł zmieścić dobitkę w siatce. Podobnie Juergen Elitim, który obsłużony długim podaniem przez Jana Ziółkowskiego huknął w słupek. Obramowanie ustrzelił też Gual, który stanął przed szansą po absurdalnym dryblingu Jakova Blagaicia wzdłuż pola karnego, a przecież w międzyczasie do niezłej szansy doszedł jeszcze Ruben Vinagre.
Sami widzicie, jak to wyglądało. Niespodzianką było to, że na gola czekaliśmy aż kwadrans, a nie to, że bramka w końcu padła. Bartosz Kapustka zachował się przytomnie, gdy piłka trochę nieoczekiwanie spadła mu pod nogi — nie ładował z pierwszej, lecz opanował futbolówkę i z dużym spokojem wpakował ją do siatki.
Legia szybko wychodzi na prowadzenie! Bartosz Kapustka trafia do bramki z piątego metra
Mecz trwa w CANAL+ SPORT 3 i w serwisie CANAL+: https://t.co/zr8n1cU2RX pic.twitter.com/0Xty6GTe8T
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) February 15, 2025
Więcej o grze Puszczy mówi jednak to, co stało się ledwie kilkadziesiąt sekund po straconej bramce: otóż Kapustka wraz z Wahanem Biczachczjanem przejęli piłkę w strefie obronnej gości i wypracowali kolejną dogodną szansę, której nie wykorzystał Ryoya Morishita.
Wybaczcie wtórność, ale musimy kontynuować ten sposób narracji z prostego powodu: Puszcza naprawdę nie kiwnęła nawet palcem, żeby chociaż na chwilę odsunąć grę od własnego pola karnego. Gdy do Warszawy przyjechała Korona Kielce, to jeszcze przed czerwoną kartką widać było, że zabrała ze sobą notes taktyczny z jakimś pomysłem. W przypadku wycieczkowiczów z Niepołomic plan ograniczył się chyba do zdjęcia pod Pałacem Kultury, chociaż Tomasz Tułacz był bliski dorzucenia do kupki pamiątek zdjęcie dwóch piłkarzy z boiska po jakichś trzydziestu minutach gry.
Dziwi to, czemu tego nie zrobił, bo zespół zasługiwał na taki wstrząs. Drugi gol dla Legii doszczętnie skompromitował defensywę Puszczy. Jeśli Steve Kapuadi zabiera na plecy Łukasza Sołowieja i obraca się z nim, strzelając w stylu rasowej dziewiątki, to nie ma nad czym dywagować. Jeszcze kilka takich zagrań i Goncalo Feio przestanie się drapać po głowie w temacie napastnika — po prostu wystawi na szpicy Francuza.
Kapuadi na 2:0! Francuz wzorowo zachował się w polu karnym i pewnie pokonał Komara
Mecz trwa w CANAL+ SPORT 3 i w serwisie CANAL+: https://t.co/zr8n1cU2RX pic.twitter.com/b20pCcagAe
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) February 15, 2025
Inna sprawa, że do Guala tym razem wielkich pretensji nie będzie. Fakt, skuteczność to nie jest jego domena, lecz w rolę schodzącego nisko, odgrywającego napastnika, wcielił się w sposób wyśmienity. Kilka scenek, w których odrywa się od rywala i dostarcza ją koledze szybkim zgraniem, prosto w punkt, zasługuje na wycięcie i prezentowanie na szkoleniach. Zapisał dzięki temu udział przy bramce (choć w dogrywaną w pole karne piłkę nie trafił), a mógł i przy dwóch, gdyby po jego odegraniu i prostopadłym podaniu Elitima lepiej przymierzył Morishita.
Trybuny na Legii mają rację — w Warszawie potrzeba więcej jakości
Na tym zakończył się ten wyśmienity koncercik, niestety — nie tylko na kwadrans. Tomasz Tułacz na tyle trafnie i skutecznie nauczał futbolu w przerwie, że po zmianie stron Puszczę stać było nawet na ekwilibrystyczny strzał z powietrza Dawida Szymonowicza oraz zdradliwy centrostrzał Artura Craciuna, który zostawi trwały ślad na plecach Vladana Kovacevicia. Tak, goście ewidentnie się ogarnęli. Może nie na tyle, żeby realnie powalczyć o remis w Warszawie, ale w wystarczającym stopniu, żeby nie oddawać gospodarzom piłki średnio co dwadzieścia pięć sekund.
Tak czy inaczej, Legia powinna jeszcze nakłaść rywalowi, bo choć nie z takim impetem jak wcześniej, to wciąż atakowała, przeważała, kreowała. Weźmy sam start drugiej części gry — minęło kilka minut, a już Gual odnalazł się na dalszym słupku, lecz został zablokowany. Parę chwil później to Guala okradziono z asysty, bo Morishita po doskonałym podaniu na dobieg postanowił szukać rzutu karnego zamiast strzału, co skończyło się naprawieniem błędu Wojciecha Mycia przez VAR.

Fontannę bramek skutecznie wstrzymywał też swoimi decyzjami Kacper Chodyna, który dwukrotnie spartolił wzorowe wręcz kontrataki. Gdy piłkę wypuścił mu Wszołek, mógł wybrać nawet jakiś trick, który wykona, mijając Komara. Niestety, wachlarz efektownych zagrań skrzydłowego Legii ogranicza się chyba tylko do trafienia w rywala. We wspomnianej sytuacji obił bramkarza, kilkanaście minut później przy równie dobrym szybkim wypadzie ustrzelił nogę obrońcy, zamiast wypuścić obiegającego go kolegę.
Co tu dużo gadać, takie sytuacje i wynik, który był dobry, lecz nie tak spektakularny, jak wskazałyby wszystkie opisane wyżej sytuacje, potwierdza tylko słuszność przekazu płynącego z trybun. Gdyby Legia miała więcej jakości, gdyby nie opierała się na wąskiej grupie piłkarzy, spośród której spora część miała być uzupełnieniem kadry, a nie aktorami pierwszoplanowymi, ten wieczór przy Łazienkowskiej byłby znacznie piękniejszy.
I nawet pokazu światełek nie trzeba byłoby odwoływać…
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:
- Łabojko: Prezes Brescii nie lubił liczby 17, więc trening zaczynał się o 16:59 [WYWIAD]
- Ruch gra twardo, Lechia wkurza wszystkich. “Albo jest się fair, albo Urfer”
fot. FotoPyK