Wciąż wydaje się mało prawdopodobne, by Arsenal miał sięgnąć w tym sezonie po mistrzostwo Anglii. Liverpool w tym momencie wydaje się po prostu za mocny dla całej ligowej konkurencji, włącznie z Kanonierami. I to z pewnością może martwić fanów ekipy z Londynu, ale… akurat nie dziś. Dzisiaj liczy się wyłącznie to, co wydarzyło się w konfrontacji Arsenalu z Manchesterem City, a więc z zespołem, który w ostatnich latach triumfował nad Kanonierami w wyścigu o prymat w Premier League. Nadszedł bowiem dzień zemsty. Ekipa Mikela Artety z laserową precyzją namierzyła, obnażyła i wreszcie wykorzystała słabości w grze Obywateli, bezlitośnie ich deklasując.
Fatalne błędy Manchesteru City
Efektowne zwycięstwo nad Ipswich Town, odwrócenie losów starcia z Chelsea, ważna wygrana z Club Brugge w Lidze Mistrzów, gwarantująca miejsce w TOP24… Mogło się wydawać, że Manchester City w ostatnich tygodniach powraca do optymalnej dyspozycji. Powoli, bo powoli, ale jednak powraca.
Pogłoski o odrodzeniu Obywateli okazały się jednak przesadzone. Arsenal dobitnie tego dowiódł.
Już w pierwszej połowie dzisiejszego starcia Kanonierzy zademonstrowali wyższość nad City właściwie pod każdym względem. Również na tej najważniejszej płaszczyźnie udało im się wypracować przewagę, bo już w drugiej minucie gry do siatki trafił Martin Odegaard, zapewniając gospodarzom prowadzenie 1:0. Ale jednobramkowa zaliczka zupełnie nie oddawała różnicy klas, jaka dzieliła dziś obie ekipy. O ile bowiem w ofensywie podopieczni Pepa Guardioli bywali jeszcze od czasu do czasu niebezpieczni, mieli cokolwiek do powiedzenia, tak w środku pola i w obronie popełniali błędy, dla których trudno nawet znaleźć właściwe określenie. Kompromitujące, katastrofalne, zawstydzające? Serio, The Citizens gubili się w defensywie do tego stopnia, że przypominali w tym raczej drużynę ze strefy spadkowej.
I to strefy spadkowej League One, a nie Premier League.
Jakakolwiek presja nakładana przez londyńczyków doprowadzała w trybie ekspresowym do prostych pomyłek City w rozegraniu piłki. Aczkolwiek Arsenal nie w pełni to dziadostwo w wykonaniu swoich oponentów wykorzystał. Brakowało, tak po prostu, skuteczności. Jak zwykle zawiódł w tym elemencie Kai Havertz, któremu udało się spartolić nawet sytuację, gdzie współczynnik oczekiwanej bramki wynosił 0,77. Typowy Havertz, chciałoby się napisać.
Deklasacja po przerwie
Tak czy owak, obrońcy mistrzowskiego tytułu prosili się dzisiaj o tęgie lanie. Wręcz prowokowali do tego swoich przeciwników poprzez kolejne fatalne wpadki w ustawieniu i rozegraniu, także na własnej połowie. No i Arsenal w końcu dał się sprowokować. Po przerwie Kanonierzy odpięli już całkowicie wrotki w ofensywie, jeszcze mocniej podkręcili intensywność w pressingu i dopięli na ostatni guzik dynamiczne kontrataki. W efekcie – roznieśli przyjezdnych w drobny mak.
City – kolejny raz w tym sezonie – pękło. Przede wszystkim pod względem mentalnym.
Choć, jak na ironię, to goście zaczęli strzelanie po zmianie stron, bo w 55. minucie wyrównujące trafienie zapisał na swoim koncie Erling Haaland. No ale potem rozpoczął się już koncert w wykonaniu Kanonierów. Thomas Partey, Myles Lewis-Skelly, Kai Havertz i Ethan Nwaneri kolejno pokonywali Stefana Ortegę, ustalając wynik spotkania na 5:1. Ale widać było, że Arsenal wcale nie ma dość. Że nie nasycił się tą demolką. Że chciałby, aby dzisiejsze spotkanie potrwało dłużej, najlepiej przez kolejne 90 minut. Ekipa Mikela Artety chciała strzelać Manchesterowi City kolejne bramki, wcierać sól w rany cierpiących Obywateli.
Rzadko się widuje Arsenal w trybie bestii, to jednak dość wyrachowana drużyna. No ale dziś Kanonierzy po prostu poczuli krew. Spostrzegli, że mogą upokorzyć przeciwnika, który w ostatnich latach przekreślał ich marzenia o mistrzostwie Anglii, nie stroniąc od prowokacji pod ich adresem.
I bezlitośnie wykorzystali tę okazję.
***
Cholera, no nawet Havertz wpisał się na listę strzelców w końcówce, a to oznacza, że City zostało już w pełni rzucone na kolana. Kanonierów może więc martwić wyłącznie fakt, że ich strata do liderującego Liverpoolu wciąż jest znacząca, a więc o mistrzowski tytuł mimo wszystko będzie w tym sezonie trudno. Ale pewnie dzisiaj na Emirates Stadium nikt się tym nie przejmuje. Liczy się tylko zemsta na Guardioli, Haalandzie i spółce. Zemsta, która z pewności smakuje słodko.
ARSENAL FC – MANCHESTER CITY 5:1 (1:0)
- 1:0 – Odegaard 2′
- 1:1 – Haaland 55′
- 2:1 – Partey 56′
- 3:1 – Lewis-Skelly 62′
- 4:1 – Havertz 76′
- 5:1 – Nwaneri 90+3′
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- 30 milionów euro za 20-latka. Manchester United wzmocnił defensywę
- Salah przeskoczył Lamparda. Egipcjanin wśród najlepszych strzelców w historii Premier League
- Bednarek z drugą ligową wygraną. Święci jeszcze walczą o ligowy byt
fot. NewsPix.pl