Od dłuższego czasu obserwujmy trend spadkowy, jeśli chodzi o transfery z Ekstraklasy — piłkarzy z naszej ligi nie skupują już ligi najlepsze, lecz coraz słabsze. I tak najbardziej aktywnym klubem w Polsce, który próbuje wyciągnąć stąd w zasadzie kogokolwiek, jest węgierski Ujpest FC. Podążyliśmy tym śladem, żeby sprawdzić, dlaczego dwudziestokrotny mistrz kraju zaczął interesować się polskim rynkiem.
Dwudziestokrotny mistrz, ale dodajmy, że od dawna niewidziany na ligowym tronie. Ujpest FC to jeden z najbardziej zasłużonych węgierskich klubów, jednak ostatni tytuł zdobył w 1998 roku. Największy sukces z ostatnich lat dotyczy Pucharu Węgier. Nawet od poprzedniego medalu mistrzostw kraju minęło siedem lat. To właśnie chęć powrotu do regularnego goszczenia na podium stoi za transferową ofensywą Ujpestu.
Zespół zwany Lilak chce wydawać pieniądze w Polsce i ma ich sporo. Co się z tego urodzi?
Ujpest FC szuka piłkarzy w Ekstraklasie. Rondić, Rasak, Repka — duże oferty za polskich ligowców
Imad Rondić, Oskar Repka, Damian Rasak. Trzech piłkarzy Ekstraklasy, każdy z nich raczej wyróżniający się na swojej pozycji, otrzymało tej zimy oferty z węgierskiego Ujpestu. Pieniądze, jakie byli gotowi zapłacić Węgrzy, mogły zaskakiwać polskiego kibica.
- Rondić – 1,5 mln euro łącznie z bonusami
- Rasak – 0,6 mln euro; klauzula odstępnego
- Repka – 0,5 mln euro; klauzula odstępnego
W Ekstraklasie podobne pieniądze wydają tylko Lech Poznań, Legia Warszawa oraz Raków Częstochowa. Transfermarkt sufluje jeszcze Puszczę Niepołomice czy Lechię Gdańsk, ale w tym przypadku stawki są błędne. Sporadycznie podobną kasę wydają kluby aspirujące do czołówki, jak Pogoń Szczecin, która przed rokiem kupiła Efthymiosa Koulourisa za 900 tysięcy euro, czy Zagłębie Lubin, które wykupiło Dawida Kurminowskiego za 600 tysięcy euro, widząc w tym szansę na zarobek w przyszłości. W tym przypadku portal także jednak zawyża rzeczywistą kwotę transferu.
Przypadek Ujpestu nie jest jednak przypadkowym wyskokiem. Latem do Budapesztu trafił napastnik za półtora miliona euro; za milion euro wyciągnięto ocierającego się o kadrę Krisztofera Horvatha z Torino; czterysta tysięcy euro wydano na Andre Duarte, wyróżniającego się stopera w Rumunii czy Chorwacji. Zakładając więc, że celowali w dwa transfery z Polski o wartości ok. 2 milionów euro, w rok byliby w stanie wydać około pięć milionów w europejskiej walucie.
Blisko dziesięć razy więcej niż Ujpest zarobił w ostatnich pięciu latach w Europie. I więcej, niż Ujpest dotychczas wydał. W całej swojej historii.
Ujpest chce być Ferencvarosem 2.0. W klub zainwestował MOL, paliwowy potentat
Od menedżerów, nie tylko polskich, słyszymy, że Ujpest jest klubem bogatym, który może zapłacić naprawdę dobre pieniądze. Inwestuje w transfery, ale też w pensje, które są ponadprzeciętne. W naszym środowisku można usłyszeć, że zawodnikom, którymi Węgrzy się zainteresowali, oferowane są pieniądze lepsze niż te, które zarobią w Ekstraklasie. Ważniejsze jest jednak to, że są to pieniądze pewne. Zero szarpania się o wypłaty, bonusy, żadnych odroczonych płatności. Wszystko spływa na czas, obietnica uczestniczenia w ciekawym projekcie też nie wygląda na pisaną palcem po wodzie.
Rozwikłanie zagadki bogactwa Ujpestu znajdziemy na fioletowych trykotach zawodników. Dwa lata temu, gdy Śląsk Wrocław grał z tym zespołem sparing na tureckiej ziemi, widniała na nich reklama Tippmix, węgierskiego potentata z branży hazardowej. Teraz, gdy Ujpest rywalizował z WKS na obozie w Hiszpanii, Tippmix „spadł” półkę niżej. Główne miejsce na przodzie koszulki zajmuje MOL, paliwowy hegemon, którego stacje znajdziemy także w Polsce.
Bartosz Grzelak, trener Ujpest FC, karierę rozwinął w Szwecji, ale pochodzi z Polski
Nie tak dawno temu MOL był sponsorem tytularnym Fehervaru, co przełożyło się na spore sukcesy zespołu z Szekesfehervaru, historycznej stolicy kraju. Węgrom zamarzyło się jednak coś więcej. Futbol w tym zakątku świata jest mocno powiązany z polityką; mile widziane jest, gdy największe węgierskie biznesy angażują się w sport. W ten sposób urósł Ferencvaros, który stał się lokalnym rodzynkiem, jedynym klubem występującym regularnie w Europie, funkcjonującym na zupełnie innym poziomie finansowym.
Nadeszła jednak pora, żeby sukces Ferencvarosu podbudować drugim węgierskim pucharowiczem. Bo co z tego, że Fradi grają w Lidze Mistrzów czy Lidze Europy, skoro w krajowym rankingu UEFA Nemzeti Bajnoksag plasuje się na 24. miejscu? Ujpest ma więc na stałe dołączyć do czołówki ligi i zacząć grać w Europie, o co dba nowy właściciel klubu, MOL. Koncern zainwestował w kupno Ujpestu piętnaście milionów euro, więc piątka na transfery brzmi przy tym jak drobne.
Zalety Ujpestu, atuty polskich ligowców. Dlaczego Węgrzy polują na transfery z Ekstraklasy?
Wybór Ujpestu na drugi klub-wizytówkę węgierskiej piłki nie jest przypadkowy. Raz, że zasługi historyczne są naprawdę spore — to trzecia najbardziej utytułowana marka w kraju. Dwa, że Lilak ma za sobą spore zaplecze kibicowskie. Na Węgrzech problemem jest otoczka futbolu. Kluby są wypłacalne, mają znakomite bazy treningowe, jednak na końcu grają dla nikogo. To pewna hiperbola, lecz wystarczy spojrzeć na średnią frekwencję w ostatnich latach, żeby zrozumieć, że klimatu naprawdę brakuje.
- 23/24 – średnio 4181 kibiców na stadionach
- 22/23 – 3539
- 21/22 – 2781
Przed pandemią i zamknięciem trybun średnia liczba sprzedanych biletów też oscylowała wokół trzech tysięcy. Kiepsko, mizernie. Na tle stawki wyróżnia się tylko Ferencvaros, który od trzech lat regularnie przekracza średnią 10000 widzów na sezon. Większą liczbę fanów przyciąga DVTK, sporo osób chodzi na Debreczyn, ale obecny sezon pokazuje, że Ujpest ma ogromną bazę kibiców, która z powodu braku sukcesów, była uśpiona.
W 2022 roku na Ujpest chodziło 2500 kibiców. Sezon później – 3700. Rok temu – 5000. Obecnie – 7200. Żaden inny węgierski zespół — poza Ferencvarosem — w ostatnich latach nie wykręcił takiego wyniku. Lilak to drugi największy klub Budapesztu, stolicy kraju. Właśnie dlatego Węgrzy uznali, że nie ma sensu budowanie Fradim rywala na prowincji, gdzie podobnych możliwości nie ma. Stolica oferuje potencjał kibicowski, ale też lepsze warunki życia dla piłkarzy, których kusi życie w dużym mieście.
MOL poszedł więc po zarządcę znanego z największych biznesów w kraju, trenera Bartosza Grzelaka, którego sprawdzono w Fehervarze, a teraz szuka piłkarzy, którzy zrealizują zawartą w sprawozdaniu firmy obietnicę: budowę przyszłości klubu godnej znakomitej przeszłości. Szuka ich akurat w Polsce z prostego powodu. Wciąż jesteśmy ligą tanią, w dodatku też jesteśmy ligą twardą, wymagającą fizycznie. Nemzeti Bajnoksag taka nie jest, gra się tam łagodniej, więc najlepsi atleci Ekstraklasy brzmią jak łakomy kąsek dla Węgrów.
Oskar Repka i Damian Rasak biegają średnio ponad dziesięć kilometrów na mecz, są pod tym względem w czołówce ligi. Repkę znajdziemy w czołówce najczęściej odzyskujących piłkę środkowych pomocników. Imad Rondić to topka stawki wśród najlepiej pressujących napastników. Może i Ekstraklasa nie jest bazarkiem, na który zaglądają najwięksi, ale wyciągnięcie z niej fizycznych potworów na pewno pomogłoby Ujpestowi zostać nową siłą węgierskiej piłki.
WIĘCEJ O WĘGIERSKIEJ PIŁCE:
- Węgry i Serbia to nowi bracia. TSC Baćka Topola — serbskie dziecko Orbana
- Czternaście boisk beniaminka. Węgierskie warunki robią wrażenie, ale piłka jest lepsza w Polsce
- Niechciany pucharowicz. Sepsi OSK, węgierski klub, który podbija Rumunię
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix