Jesteśmy krajem wybitnym sportowo, skoro Iga Świątek nie łapie się nawet na podium plebiscytu Przeglądu Sportowego. Jeśli wyjdziecie dzisiaj z domu, nie dacie rady wziąć nawet dwóch zakrętów, by nie napatoczyć się na wybitnego atletę. Po prostu rosną jak grzyby po deszczu i nie ma ich gdzie upchać – na poczcie pracują wielcy sportowcy, w sklepach spożywczych również, samochody w warsztatach też wam naprawiają.
Minęło trochę czasu od tego konkursu, ale co poradzę, że mam felietony w piątki. Jakbym miał w niedzielę, to bym napisał od razu, ale że mam w piątek, to piszę w piątek.
Nasz naród jest jakiś otumaniony. Gdyby Iga Świątek to, co osiągnęła w zeszłym roku, osiągnęła w pierwszym roku swoich startów, byłaby pierwsza z przewagą setki tysięcy głosów. No, ale że robi wyniki co roku, to one już spowszedniały i Polak ma na nie wywalone, bo co to za sztuka być co roku najlepszym.
Raz w życiu – klasa, ale co roku – prościzna.
A dla mnie właśnie nie, dla mnie powtarzalność w sporcie jest czymś wyjątkowym, a Iga jest cholernie powtarzalna i jest w ścisłym topie dyscypliny, którą uprawia więcej osób niż pomieściłby jeden wagon tramwaju. No a my lubimy doceniać zupełnie niszowe historie. Dlaczego? Bo tak. Jak kiedyś wymyślą rzut żelazkiem i tam będzie złoto, to rzucający żelazkiem stanie na podium.
Świątek w zeszłym roku przywiozła medal olimpijski, wygrała French Open i do października była liderem rankingu WTA. Jeśli ktoś myśli, że to słaby sezon, niech weźmie długi rozbieg, skieruje się na ścianę i wiadomo, nie zatrzymuje się tuż przed nią. W tę ścianę należy solidnie – cóż – pierdolnąć, żeby rozum wrócił na swoje miejsce.
Iga Świątek to najlepszy sportowiec w tym kraju. Rywalizuje w trudnej, rozpowszechnionej dyscyplinie, jest w niej na topie od lat. Że komuś się znudziło, to jego sprawa, ale niech mu się najlepiej też znudzi głosowanie w plebiscytach, bo o sporcie nie ma pojęcia.
Fajnie, że Ola Mirosław szybko wspina się po ścianach, ale jednak jest to wspinanie się po ścianach. Sport – delikatnie mówiąc – nie dla mas. I warto docenić, ale pierwsze miejsce? Ludzie kochani…
Wy, jako Argentyńczycy, byście Messiego nie docenili, bo w jednym roku strzelił 50 goli, a w drugim już tylko 49.
Wstyd.
WIĘCEJ NA WESZŁO: