Reklama

Trela: Baronowie, szable i książęta. Jak wybierają prezesów federacji w innych krajach?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

06 stycznia 2025, 17:35 • 9 min czytania 2 komentarze

Na czele angielskiej federacji przez dekady zawsze stał członek rodziny królewskiej. W Niemczech trzech kolejnych prezesów odchodziło przedwcześnie w wyniku skandali. W Hiszpanii kryzys na szczytach piłkarskiej władzy trwa już półtora roku. We Francji wprowadzono zaś głosowanie korespondencyjne. Jak wygląda spektakl wyborczy w PZPN na tle innych krajów?

Trela: Baronowie, szable i książęta. Jak wybierają prezesów federacji w innych krajach?

„Mam przynajmniej jedenaście szabel” – triumfalnie stwierdził Andrzej Padewski w rozmowie z Weszło, zapowiadając start w tegorocznych wyborach na prezesa PZPN jako kontrkandydat Cezarego Kuleszy. Najbliższe miesiące w mediach sportowych to znów będzie czas doniesień, kogo planują poprzeć kluby, a kto ma za sobą większość „baronów”. Już sama retoryka towarzysząca wyborom w piłkarskiej federacji rodzi skojarzenia z demokracją szlachecką. Sposób, w jaki zyskuje się przychylność „terenu”, a potem ogólna przaśność towarzysząca walnemu zgromadzeniu, od początku nie pozostawia wątpliwości, że na stanowisku prezesa nie ma co się spodziewać prężnego i skutecznego menedżera z głową pełną pomysłów na zreformowanie polskiego futbolu. Czy tak jest wszędzie? Czy piłkarska polityka musi przypominać niepiłkarską? Czy piłkarskiego systemu nie da się zorganizować inaczej? Oto jak wygląda ordynacja wyborcza w wybranych europejskich federacjach.

Nawet jeśli poziom ogólnego zadowolenia ze sposobu, w jaki Cezary Kulesza rządzi polską piłką, pewnie nie jest największy, od razu trzeba zaznaczyć, że inni mają gorzej. Świat futbolu śledził w ostatnich latach namiętnie wydarzenia z hiszpańskiej federacji. Najpierw w atmosferze skandalu stanowisko prezesa opuścił Luis Rubiales, po tym, jak po finale kobiecych mistrzostw świata pocałował piłkarkę Jennifer Hermoso. Kilka miesięcy później został zatrzymany w ramach śledztwa badającego potencjalną korupcję przy przenosinach hiszpańskiego Superpucharu do Arabii Saudyjskiej.

Pedro Rocha, jego następca, w lipcu 2024 roku został zawieszony na dwa lata za trzy poważne nadużycia, których miał się dopuścić, stojąc na czele Komisji ds. Gospodarczych w federacji. W grudniu odbyły się więc nowe wybory. Rafael Louzan, ich zwycięzca, wkrótce może jednak zostać zmuszony do ustąpienia z funkcji. W 2022 uznano go za winnego defraudacji publicznych środków podczas przebudowy stadionu w galicyjskiej prowincji Pontevedra. Zasądzono mu wówczas siedmioletni zakaz sprawowania funkcji publicznych. Jako że wyrok nie był prawomocny, a były polityk się od niego odwołał, mógł wystartować w wyborach. Ale jeśli apelacja się nie powiedzie, mistrz Europy i współgospodarz mundialu z 2030 roku znów będzie musiał wybierać nowego szefa.

Reklama

Niemiecki bałagan

W Polsce panuje również sielanka w porównaniu do niemieckiej federacji. O ile stabilnością na stanowisku selekcjonera DFB bije PZPN na głowę, bo w całej historii zatrudnił dla męskiej kadry narodowej tylu trenerów, ilu Polska miała w samym XXI wieku, o tyle na szczytach władzy w niemieckim futbolu stołek jest wyjątkowo chybotliwy. Od 2012 roku największy sportowy związek na świecie miał czterech prezesów stałych, a pomiędzy nimi jeszcze trzech tymczasowych. W 2015 roku kadencji nie dokończył Wolfgang Niersbach, po tym, jak na jaw wyszło jego zamieszanie w nieprawidłowości związane z przyznaniem Niemcom organizacji mundialu w 2006 roku.

Reinharda Grindela, jego następcę, wymiotła ze stanowiska afera zegarkowa. „Der Spiegel” ujawnił, że prezes nie uwzględnił w oświadczeniu majątkowym wartego sześć tysięcy euro prezentu, jaki otrzymał od szefa ukraińskiej federacji. Fritz Keller z kolei podał się do dymisji po burzy, jaką wywołało porównanie Rainera Kocha, jego zastępcy, do Rolanda Freislera, nazistowskiego sędziego. W okresie, w którym PZPN miał ledwie dwóch prezesów, w Niemczech żaden nie zdołał przepracować jednej pełnej kadencji. Bernd Neundorf, rządzący obecnie, piastuje stanowisko od niespełna dwóch lat. By znaleźć w Niemczech kogoś, kto prowadził federację równie długo, jak do niedawna Zbigniew Boniek, trzeba się cofnąć do ostatniej dekady XX wieku. Dość powiedzieć, że między 1900 a 2001 DFB miał tyle samo prezesów, ile między 2001 a 2025 rokiem.

We Francji Noel Le Graet w 2023 zrezygnował z funkcji, po tym, jak magazyn „So Foot” ujawnił rzekome molestowanie seksualne przez prezesa kilku pracownic związku. Prokuratura wszczęła postępowanie w tej sprawie. Z kolei w Anglii Greg Clarke w 2020 roku przestał szefować związkowi po wystąpieniu przed komisją parlamentarną, w którym opowiadał o „kolorowych piłkarzach” (mając na myśli zawodników rasy innej niż biała), homoseksualizm nazywał „życiowym wyborem” i jeszcze w kilku miejscach użył dalece nietaktownych określeń. A to wyliczenia ledwie z ostatnich kilku lat, dotyczące największych zachodnich federacji krajów odnoszących wielkie piłkarskie sukcesy. PZPN nie tylko na tle innych polskich związków sportowych, ale i zagranicznych odpowiedników jawi się, jeśli nie jako oaza stabilności, to przynajmniej jako organizacja, która niczym szczególnym się nie wyróżnia.

Kim jest Andrzej Padewski, rywal Kuleszy? “Uważałem, że Czarek sobie nie poradzi”

Hiszpańscy baronowie

Nawet wyborczą retoryką. Wprawdzie nazywanie głosów elektorskich „szablami” raczej jest wyłącznie polską specyfiką, ale już „baronowie” są określeniem funkcjonującym także w innych krajach. Opisując sytuację w hiszpańskiej federacji, „New York Times” określił Louzana jako kandydata terytorialnych „baronów”, którzy wybierając go, zagrali na nosie madryckim salonom. Tarcia pomiędzy przedstawicielami futbolu zawodowego i amatorskiego to zresztą coś bardzo powtarzalnego przy lekturze wyborczych doniesień z różnych miejsc Europy.

W Polsce wyboru prezesa PZPN dokonuje walne zgromadzenie, w którym bierze udział 118 delegatów. Do zwycięstwa w pierwszej turze potrzebne jest zgromadzenie ponad 50 procent głosów, czyli większość bezwzględna. W kolejnych turach decyduje już zwykła większość. Najważniejsze jest poparcie tzw. terenu, czyli regionalnych związków, które wysyłają do Warszawy sześćdziesięciu delegatów. Teoretycznie więc, mając wsparcie wyłącznie futbolu amatorskiego, można wygrywać w pierwszej turze, bo to ponad połowa wszystkich delegatów. Regiony różnią się jednak między sobą. Największe piłkarsko, jak Śląsk, Dolny Śląsk, Małopolska i Podkarpacie mają po pięć głosów. Najmniejsze Podlasie ledwie dwa.

Reklama

Drugim ważnym wyborczym komponentem są głosy futbolu zawodowego, któremu przypada 50 delegatów. Po dwóch wysyłają kluby Ekstraklasy z miejsc 1-14 ostatniego zakończonego sezonu. Drużyna z piętnastej pozycji oraz beniaminkowie mają po jednym głosie. Podobnie jak osiemnaście klubów I ligi. Wyborczą układankę uzupełniają głosy Stowarzyszenia Trenerów Piłki Nożnej (3 delegatów), futsalu (2), piłki nożnej kobiet (2) oraz Stowarzyszenia Sędziów Piłki Nożnej (1 delegat). Nie mając kompletnie żadnego poparcia wśród baronów, nie można więc wygrać w pierwszej turze. Bez nich da się bowiem zebrać tylko 58 głosów. To dlatego teren ma w polskiej ordynacji decydujący głos, a kolportowane w mediach niezadowolenie klubów zawodowych z rządów Kuleszy może dla niego nie mieć większego znaczenia. By jednak w ogóle móc wystartować, trzeba uzbierać piętnaście rekomendacji, które mogą wystawić kluby Ekstraklasy, I ligi i związki wojewódzkie. Każdy z nich może wystawić po dwie. Już samo to kryterium okazuje się zwykle silnym przesianiem potencjalnych chętnych do walki o władzę w polskim futbolu.

Tarcia między zawodowcami i amatorami

Przewaga futbolu amatorskiego nad zawodowym nie jest wyłącznie polską specyfiką. W Niemczech prezesa DFB wybiera 262 delegatów. Prezydium i zarząd DFB dysponują 47 głosami. 74 przypadają DFL, czyli klubom Bundesligi i 2. Bundesligi. Jeden przypada na prezydenta honorowego. Z kolei przedstawiciele terenu z poziomu regionów i krajów związkowych mają aż 140 głosów. Do zwycięstwa w pierwszej turze również potrzebna jest absolutna większość.

Dość skomplikowany system wyborczy ma włoska federacja. Jej prezesa wybiera 276 delegatów, ale ich głosy sumują się do 516. Poszczególne głosy nie są równe. Najwięcej ważą te oddawane przez przedstawicieli Serie A. Każdy z nich jest mnożony razy 3,1. Najmniej z kolei przypada na futbol amatorski – jeden głos ma wagę 1,93. Jako że jednak przedstawicieli terenu jest więcej, łącznie najwyższa liga ma tylko 62 głosy elektorskie, przy blisko 177 przypadających na futbol amatorski. Pozostałe 277 rozdzielanych jest proporcjonalnie między kluby Serie B, Serie C, przedstawicieli trenerów oraz sędziów. W Hiszpanii nie ma ważenia głosów, ale również występuje ich rozdzielenie między różne szczeble futbolu. Swoją reprezentację ma choćby futbol plażowy. By wystartować, trzeba uzbierać 21 rekomendacji. Liczba wszystkich głosów sumuje się do 141.

O równomierny podział zadbano we Francji, gdzie kluby profesjonalne, amatorskie oraz ligi regionalne mają łącznie po 33 procent głosów. Przeprowadzone niedawno wybory, w których triumfował Philippe Diallo, były najbardziej powszechnymi w historii tamtejszego futbolu. Po raz pierwszy w dziejach niemal trzynaście tysięcy prezesów klubów amatorskich głosowało korespondencyjnie, wybierając między dwoma kandydatami. Razem z nimi szefa francuskiej piłki wybierali prezesi klubów profesjonalnych, przedstawiciele 22 lig regionalnych oraz 91 dystryktów. Ich waga, podobnie jak we Włoszech, była zróżnicowana, ale pilnowano zasady trójpodziału władzy: żadna z trzech gałęzi francuskiego futbolu nie mogła być ważniejsza od innych. Łącznie w wyborach na prezesa federacji oddano blisko 20,5 tysiąca głosów, co daje Diallo mandat silniejszy niż któremukolwiek z poprzedników. Oraz odpowiedników w innych europejskich krajach.

Książę jako głowa federacji

Zupełnie nietypowo wygląda natomiast system wyborczy w angielskiej federacji. Od 1939 roku prezydentem tradycyjnie był któryś z członków rodziny królewskiej. Przez blisko 20 lat, do zeszłego roku, funkcję tę pełnił książę William, który w lipcu przejął po Elżbiecie II tytuł patrona brytyjskiego futbolu. To oczywiście władza czysto formalna, symboliczna, podczas gdy realną sprawuje Rada Federacji, 92-osobowe gremium, w którego skład wchodzi zarząd FA, przedstawiciele Premier League, Football League (zawodowe ligi od drugiej do czwartej) oraz regionalnych związków. To ono wybiera spośród siebie prezesa, którym od 2022 roku jest Debbie Hewitt, wybrana na to stanowisko jako pierwsza kobieta w historii.

Inaczej niż w większości krajów, angielskim futbolem rządzą niekoniecznie zawodowi działacze piłkarscy. Hewitt została zrekrutowana z rynku jako menedżerka z sukcesami i doświadczeniem. Podobnie jak Mark Bullingham, dyrektor zarządzający federacji, wcześniej działający w marketingu różnych globalnych marek. W najstarszej piłkarskiej federacji świata istnieje więc bardzo wyraźny podział między wiernością tradycji (honorowy prezes z rodziny królewskiej) a biznesowymi wymaganiami niezbędnymi do zarządzania przedsiębiorstwem obracającym milionami funtów i mającym sporą społeczną odpowiedzialność.

Mimo delikatnych różnic występujących w piłkarskim systemie wyborczym różnych krajów widać wyraźnie, że polski futbol nie jest samotną wyspą. Jeśli struktury FIFA i UEFA nie należą do najbardziej transparentnych i demokratycznych, jakie można sobie wyobrazić, tak samo dzieje się na szczeblach krajowych. Marzenia o profesjonalnych menedżerach, których wizja rozwoju futbolu w danym kraju sięga trochę dalej niż tylko zdobywanie szabel i przychylności terenu, tylko w nielicznych krajach mają szansę się ziścić. System wyborczy zazwyczaj sprawia, że wszelkie naciski ze strony niezadowolonych kibiców, polityków zaniepokojonych wydarzeniami w związku czy zawodowych klubów zmęczonych gnuśnością federacji, nie mają kompletnie żadnego przełożenia na rzeczywisty wynik wyborów na prezesa federacji. Liczą się szable, umiejętność prowadzenia kampanii, sprawność działania w terenie i poparcie baronów. Trzeba się więc nastawić na miesiące śledzenia często żenującej walki o głosy, godząc się z myślą, że to nieodzowna część piłkarskiego spektaklu. I pocieszać się, że są miejsca, w których wygląda on jeszcze gorzej niż w Polsce.

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Canizares: Na miejscu Barcelony nie zabierałbym Olmo do Arabii

Patryk Stec
0
Canizares: Na miejscu Barcelony nie zabierałbym Olmo do Arabii

Francja

Hiszpania

Canizares: Na miejscu Barcelony nie zabierałbym Olmo do Arabii

Patryk Stec
0
Canizares: Na miejscu Barcelony nie zabierałbym Olmo do Arabii

Komentarze

2 komentarze

Loading...