Puszcza Niepołomice ma swoje pięć minut, ale chyba nawet ona sama nie spodziewała się, jakie problemy będzie w stanie sprawić Jagiellonii. Mistrz Polski musiał się napocić, żeby uratować remis z będącej w zwyżkowej formie drużyną Tomasza Tułacza. Jeśli jest to podział punktów ze wskazaniem, to na… drużynę spod Krakowa.
Optymista powie, że Jagiellonia nie przegrała od połowy września. Pesymista zauważy, że to piąty mecz tej ekipy bez zwycięstwa. Dzisiaj komplet punktów się jej absolutnie nie należał. To Puszczę należy chwalić – za walkę, ambicję, nieustępliwość, wybieganie, pomysł i żelazne płuca zawodników przy kontratakach. „Żubry” kończą jesień w bardzo podobnym stylu, co w zeszłym roku. Dzięki siedmiu punktom w trzech ostatnich spotkaniach będą zimować na spokojnym miejscu.
Ten mecz wyglądał dokładnie tak, jak każde inne stereotypowe starcie kopciuszka z gigantem. Zwłaszcza pierwsza połowa – gdzieś tak od dwudziestej minuty mistrz Polski zamykał Puszczę nie tyle na jej połowie, co w jej polu karnym. Sacek próbował wrzutek, Nene w kilku akcjach nawiązał do formy z zeszłego sezonu, Dieguez praktycznie za każdym razem próbował otwierających podań, co w pewnym momencie musiało już irytować. Jaga atakowała, atakowała, atakowała, atakowała, atakowała, atakowała i atakowała, lecz nic konkretnego nie potrafiła sobie stworzyć. A kiedy już to zrobiła, piłkę z linii bramkowej wybił Sołowiej.
Puszcza z kolei wyprowadziła jedną kontrę.
Trudno po tej akcji o inny wniosek niż ten, że Jaga zbyt miękko chciała załatwić ten mecz. Trzeba się zgodzić z tym, że Puszcza bez stałych fragmentów traci kilkadziesiąt procent swojej siły ognia, ale… żeby przez całą połowę nie sfaulować jej ani razu? Dokładnie taka była statystyka po 45 minutach – zero fauli ze strony Jagi, zupełnie tak, jakby każdy z nich miał stanowić potencjalną akcję bramkową. Mówimy o tym nieprzypadkowo – przy bramkowej kontrze niepołomiczan aż prosiło się, żeby Hansen skasował akcję w środku pola i miał spokój. Wystarczyło pociągnąć szarżującego Lee za koszulkę, zobaczyć żółtko i przejść do kolejnego ataku.
Ale Norweg nie zdecydował się na faul, odpuścił rywala, a ten w efekcie zyskał dużą przewagę w środku pola. Jego koledzy pędzili ile sił w nogach, więc dalej już poszło – Mateusz Stępień wygrał pojedynek, wbiegł przed Kubickiego, ten też nie chciał faulować (ale jemu groziłaby czerwona kartka), strzał skrzydłowego Stryjek odbił do boku, czyli prosto pod nogi Cholewiaka, który wpakował futbolówkę do pustaka. Fenomenalne dni ma były zawodnik Legii czy Śląska – to jego trzecia bramka w ciągu… ośmiu dni. Zanim sędzia Sylwestrzak uznał to trafienie, gospodarze najedli się trochę stresu – sędziowie na VAR przez prawie pięć minut próbowali doszukać się centymetrowego spalonego. Szkoda, że nie są tak skrupulatni przy niektórych oczywistych błędach.
Kiedy w drugiej połowie Jaga wreszcie coś strzeliła – trochę pomogło szczęście, rykoszet od Szymonowicza, po którym Nene dopadł do bezpańskiej piłki – wydawało nam się, że dalej już pójdzie, trochę na podobnej zasadzie, co w meczu z Petrocubem. Ale nie, białostoczanie nadal nie mieli pomysłu na Puszczę. Ba! To drużyna Tułacza stworzyła sobie groźniejsze okazje – Lee zmarnował setkę, później była poprzeczka po stałym fragmencie… Jaga nie stworzyła sobie wystarczającej liczby sytuacji, by mówić po meczu, że zawiodła ją skuteczność. Nie, zawiodły inne aspekty. Mamy wrażenie, że białostoczanie nastawili się na łatwy mecz, a Puszcza przypomniała, że nigdy nie można jej lekceważyć.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Najgorszy mecz w karierze Iviego Lopeza
- Piast – Cracovia? Nie ma o czym gadać
- Śląsk Wrocław – największe dziady rundy jesiennej
Fot. newspix.pl