Siedem meczów z rzędu bez zwycięstwa we wszystkich rozgrywkach. Seria czterech klęsk w Premier League. Jedenaście punktów straty do lidera angielskiej ekstraklasy. Nie jest tak, że maszyna Pepa Guardioli po prostu się zacięła – to zbyt łagodne określenie. Manchester City na przestrzeni paru ostatnich tygodni rozleciał się w drzazgi, a Liverpool z dziką rozkoszą obnażył dziś wszystkie słabości Obywateli. Ostatecznie The Reds zwyciężyli 2:0, ale końcowy rezultat spokojnie mógł być dla nich ze dwa razy bardziej okazały.
Ekipa z Anfield umacnia się zatem na fotelu lidera i jak na razie pewnym krokiem zmierza po mistrzowski tytuł, a The Citizens pogrążają się w zapaści, z jaką Guardiola nie miał do czynienia jeszcze nigdy w całej swojej trenerskiej karierze.
Popis Liverpoolu
Liverpool wszedł w dzisiejsze spotkanie z takim nastawieniem, jakby zamierzał nie tylko pokonać, ale wręcz zdeklasować Manchester City. Widać było po gospodarzach, że czują krew i mają świadomość, w jak paskudnym położeniu znajdują się obecnie ich najwięksi ligowi rywale z ostatnich lat. Pierwszy kwadrans upłynął zatem na huraganowych atakach The Reds. Obywatele w żaden sposób nie potrafili się przeciwstawić maszynie Arne Slota – ich jedyną receptą na oddalenie futbolówki spod własnego pola karnego był daleki wykop na połowę przeciwnika albo na aut. To wciąż dziwne uczucie, widzieć ekipę City do tego stopnia rozbitą i bezradną.
Defensywa przyjezdnych pękła w trzynastej minucie, gdy Cody Gakpo dopadł do wspaniałego dogrania Mo Salaha i z najbliższej odległości wpakował futbolówkę do sieci. Ale ta akcja miała jeszcze jednego bohatera w osobie Trenta Alexandra-Arnolda. Liverpool najpierw poklepał bowiem spokojnie na własnej połowie, wyciągając rywali nieco wyżej, po czym wspomniany Trent fenomenalnym, długim zagraniem przeszył całe boisko, uruchamiając ustawionego szeroko Salaha.
Przepiękna akcja. Naprawdę przepiękna.
Trzeba oddać obrońcom tytułu, że po stracie bramki na 0:1 choć trochę się ogarnęli. Inna sprawa, że Liverpool również zredukował tempo, zadowolony z jednobramkowej zaliczki. Tak czy owak, końcowa faza pierwszej połowy nie była aż tak jednostronnym widowiskiem, jak otwierający kwadrans. Co nie zmienia faktu, że gdyby The Reds zeszli na przerwę z dwubramkowym prowadzeniem, to nikt w obozie City nie mógłby narzekać na niesprawiedliwy rezultat. Liverpool był po prostu ewidentnie lepszy – szybszy, lepiej zorganizowany, bardziej agresywny w doskoku, kreatywniejszy w ofensywie. Przyćmił gości na wszystkich płaszczyznach. Ten mecz nie wyglądał na starcie dwóch kandydatów do tytułu, tylko na konfrontację ekipy z czołówki z jakimiś leszczami z dolnych rejonów tabeli.
Mistrzowie na kolanach
Zastanawialiśmy się, co wykombinuje w przerwie Guardiola. W jaki sposób wstrząśnie swoimi podopiecznymi, czy zdoła ich wreszcie obudzić? Już przed meczem Hiszpan starał się narobić twórczego fermentu, odsyłając na ławkę Edersona i umieszczając między słupkami Stefana Ortegę. Na niewiele się to jednak zdało. Podobnie jak działania szkoleniowca Obywateli przed startem drugiej połowy. Po przerwie przebieg spotkania nie uległ bowiem zmianie. Okej, zawodnicy City dłużej utrzymywali się przy piłce, ale kompletnie nic z tego nie wynikało. Goście grali naprawdę źle, wręcz koszmarnie. Schematycznie i wolno, jak gdyby bez wiary w triumf. Liverpool mógł z czystym sumieniem oddać im futbolówkę, bo było przecież jasne, że tak dysponowany Manchester nie zdobędzie dzisiaj bramki.
Tymczasem The Reds regularnie kreowali sobie doskonałe strzeleckie szanse po kontratakach. Skuteczności brakowało jednak Gakpo i Salahowi. W końcu gospodarzom udało się jednak powalić Obywateli na deski po raz drugi. W 78. minucie gry defensywa przyjezdnych totalnie się już posypała, Ortega w akcie desperacji sfaulował szarżującego Luisa Diaza, a Salah wreszcie trafił do siatki, pewnie wykorzystując rzut karny.
Nie było wątpliwości, że jest to nokautujący cios.
The Citizens nawet nie spróbowali odwrócić losów spotkania. Nie mieli żadnych argumentów czysto piłkarskich ani nawet czegoś, co zwykło się nazywać “sportową złością”. Zostali oklepani, zwiesili głowy i podreptali do szatni. Chyba w duchu dziękując The Reds, że skończyło się dziś tylko na wyniku 2:0.
LIVERPOOL FC – MANCHESTER CITY 2:0 (1:0)
- 1:0 – Gakpo 12′
- 2:0 – Salah 78′ (karny)
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Manchester City cierpi bez Rodriego. Kto mógłby go zastąpić?
- Slotball lepszy niż heavy metal Kloppa? Futbolowy Verstappen rządzi w Liverpoolu
- Czy to początek końca wielkiego Manchesteru City Pepa Guardioli?
fot. NewsPix.pl