Nie będzie to najbardziej popularna opinia na świecie i pewnie znajdą się tacy, którzy zaraz zaczną krzyczeć, że Raków znów zaczął rozdawać myszki, klawiatury, laptopy i inne elektrodyrdymały. Trzeba to sobie jednak jasno powiedzieć – drużyna Marka Papszuna nie gra źle w piłkę nożną. Jasne, gra obrzydliwie, zabija jakąkolwiek radość z obcowania z tym pięknym sportem i męczy bułę, ale wszystko to składa się na świetne rezultaty i nie można mówić, że jest złe. Wszystko tam do siebie pasuje, a dysonans poznawczy mamy dopiero wtedy, gdy ekipa spod Jasnej Góry schodzi z boiska z kolejnym dobrym wynikiem – po kolejnym meczu spod znaku morderstwa popełnionego na futbolu.
To w ogóle ciekawy temat do dyskusji. Rację miał w tym wszystkim Bartłomiej Pawłowski, który mówił, że Raków to mistrzowie w psuciu meczu. Rację miał Wojciech Cygan, który ripostował z uśmiechem i zaznaczał, że zabijanie spotkania daje wynik. Obaj też zgodzili się, że sensem zawodowej gry w piłkę jest wygrywanie, które w gruncie rzeczy sprzedaje się lepiej niż efektowny styl. Tu wjeżdża, cały na biało, Marek Papszun – trener uosabiający wszystko, z czego naigrywał się Pawłowski. I my, i wy, i wszyscy.
Czy ta gra daje dobre efekty?
Odpowiemy w ramach tego tekstu na parę prostych pytań, powyżej pierwsze z nich. Wszystko wskazuje na to, że przyjęta przez Raków taktyka przynosi całkiem smaczne owoce. Każdy rozsądny obserwator musi przyznać, że to nie jest normalne, żeby jakikolwiek zespół z Ekstraklasy tracił tak mało bramek. Świadomość swojej siły ma oczywiście trener Papszun, który wreszcie zaczął trochę pękać i w ostatnich wypowiedziach przemyca coraz więcej “mięska”:
– Najważniejsze jest, żeby mimo wszystko się rozwijać, żeby były możliwości finansowe. Bez wyniku nie będzie sponsorów, dopływu pieniędzy, bo nikt nie będzie chciał w to inwestować. Musicie o tym pamiętać, a często zapominacie i skupiacie się na krótkim okresie – przekonywał dziennikarzy podczas przedmeczowej konferencji. Esencja jego rozumowania – Raków potrzebuje wyniku, więc póki ten wynik osiąga, to wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nawet jeśli…
– Ten moment mamy rzeczywiście słabszy, ale nikt z was nie zwrócił uwagi na to, że w punkcie, w którym jesteśmy, nie przegraliśmy meczu – odniósł się Papszun do kiepskiego spotkania z Koroną. – Nie ma żadnego docenienia tego, że ta drużyna walczy i ciężko pracuje, żeby przegrać tylko dwa mecze z szesnastu i być najlepszą pod tym kątem, że nie daje się ogrywać. Nie można notorycznie grać słabo i w szesnastu meczach przegrać tylko dwa – stwierdził trener Rakowa. Z całą antypatią wobec stylu, który obrał, należy przyznać mu rację. Jeśli osiąganie dobrego wyniku jest na ten moment najwyższą wartością dla klubu z Częstochowy, to sztab szkoleniowy i drużyny wywiązują się ze swojego zadania naprawdę dobrze.
Czy możemy czuć się oszukiwani?
Marek Papszun nie powie nam raczej, że jego sposobem na rywala jest całkowita defragmentacja rozgrywki. Nie powinien też raczej przyznawać wprost tego, do czego odnosił się niedawno Bartłomiej Pawłowski. Piłkarz Widzewa stwierdził, że to normalne, że piłkarz będzie się chwytał każdego sposobu, by wygrać. Bo to, że się pośmiał trochę z Rakowa, to jedno – później kapitan łodzian wytłumaczył, że w trakcie meczu wszystko wygląda inaczej, niż mogłoby się wydawać z poziomu telewizora czy kanapy.
– Na boisku nie interesuje nas za bardzo, czy ktoś ten mecz ogląda – jesteśmy skupieni na osiągnięciu jak najlepszego efektu. Nie chcę tu być hipokrytą, więc powtórzę – to normalne, że gdy wygrywasz, to starasz się spowalniać grę – mówił piłkarz. Pawłowski odkrywa kolejną kartę w sportowej relacji klient-sprzedawca. Niektóre mecze kibice piłkarscy oglądają dla efektów i dla tak zwanej “dobrej” piłki. Zasiadamy przecież przed telewizorami, żeby sprawdzić, jak to wygląda w Lidze Mistrzów i jak kopią balona najwięksi piłkarze na świecie. Wtedy przyjmujemy od przemysłu futbolowego jeden typ produktu.
Drugi dostajemy wtedy, gdy idziemy na mecz naszej ukochanej drużyny. Rakowa, Widzewa, jakiegoś lokalnego klubiku z A-klasy. Wtedy liczy się to, że grają nasi i mają spuścić łomot tym drugim. Humor kibica po spotkaniu jest całkowicie zależny od tego, czy jego drużyna wygrała, czy jednak dostała w czapę. A że brzydko? Ale walczyli, biegali, pokazali ambicję.
Wobec tego żaden, ale to żaden kibic Rakowa nie będzie się czuł pokrzywdzony stylem gry Medalików. Odwiedzają stadion przy Limanowskiego z obietnicą dobrego wyniku i nie opuszczają go oszukani. Postronnym widzom klub z Częstochowy nie jest natomiast nic winien. Im niczego nie obiecywał, bo oni nie są, spłycimy to trochę, jego klientami.
Czy warto zabijać futbol?
Gdyby nie było warto, to w Częstochowie byłoby teraz bardzo gorąco. To akurat wątek stricte finansowy – Raków nie zarabia pieniędzy na tym, co napisze na jego temat jakiś dziennikarz ani na tym, co pomyśli sobie o nim ktokolwiek inny. Stałe przychody zapewnia lojalny kibic, który przychodzi na stadion, kupuje koszulki w klubowym sklepie i jest z drużyną tym chętniej, im lepsze wyniki ona osiąga. W tym kontekście tak – warto zabijać futbol. Bez względu na to, jak źle to wygląda i jak może to irytować wszystkich niezwiązanych emocjonalnie z Rakowem. Na nich nie ma co się oglądać.
Raków zabija futbol [CZYTAJ WIĘCEJ]
– Najlepszym wyznacznikiem tego, jak dana drużyna funkcjonuje, jest tabela. Po ostatnich sezonach mogę powiedzieć, że zachowanie niektórych zawodników w niektórych meczach było niestandardowe, ale cieszę się z tego, co ostatecznie osiągaliśmy – to już z kolei słowa Wojciecha Cygana, który brał udział w organizowanym przez Widzew panelu dyskusyjnym. Przewodniczący rady nadzorczej Rakowa doskonale wie, o co w tym biznesie – znów narażamy się futbolowym romantykom – chodzi.
Czy trener Papszun ryzykuje?
To też interesująca kwestia, bo ryzykuje więcej niż trenerzy chcący “grać w piłkę”. Przykładem przykrych efektów przyjętej przez niego strategii może być choćby to ostatnie, wyjątkowo nieudane starcie z Koroną, którego nie da się nijak wytłumaczyć. – Gramy słabo, ten mecz był słaby – komentował sam Papszun.
Nie zawsze będzie tak, że ofensywny i otwarty futbol będzie dawał lepsze efekty, tylko dlatego, że głęboko w to wierzymy. Będzie go jednak łatwo obronić i jeśli wyniki przestaną być satysfakcjonujące, to zawsze można powiedzieć, że chociaż coś się na boisku dzieje. Wiadomo, najlepszy model to ten, w którym zespół gra pięknie i wygrywa. Takich drużyn nie ma jednak za wiele, a już na pewno nie w Ekstraklasie i nie w wymiarze długofalowym.
Marek Papszun, podporządkowując wszystko wynikowi, pozbawia się tego wygodnego dla wielu jego kolegów po fachu dupochronu. Jeśli coś przestanie działać, jeśli wyniki przestaną się zgadzać, to w tym jego Rakowie przestanie się zgadzać wszystko. Mecz z Koroną był tylko małą próbką.
Mordercy futbolu tym razem przyłapani na gorącym uczynku [CZYTAJ WIĘCEJ]
Żeby było jasne – trudno uwierzyć, że trener Rakowa powinien obawiać się zwolnienia. Ma on w Częstochowie status ze wszech miar wyjątkowy i musiałoby się zadziać bardzo dużo złego, by ktokolwiek rozważył rozstanie ze szkoleniowcem Medalików. Takich cudów nie ma, ale każdy gorszy rezultat albo faktyczny dołek formy mogą skutkować zagęszczeniem atmosfery. I to jest na ten moment ryzyko Marka Papszuna, który na własne życzenie pozbawia się pewnego buforu bezpieczeństwa. Choć oczywiście może mu się udać.
Czy Raków marnuje potencjał?
Na tle będącego w wyraźnym dołku Widzewa będzie można dziś zobaczyć, jak bardzo ta brzydka gra Rakowa jest mimo wszystko rozsądna i skuteczna. Może ktoś tu późnym wieczorem będzie musiał połknąć swój język i uderzyć się w pierś, ale są w Ekstraklasie drużyny, które w różnych momentach sezonu wyglądały czy wyglądają o wiele gorzej niż ekipa Medalików i nawet postronnym widzom przynosiły z oglądania piłki jeszcze mniej radości niż ta obrzydliwa maszyna Papszuna. Jest w tym gronie aktualny Widzew, jest kilka ekip grających w sposób niezrozumiały dla nikogo i nieprzejawiających nawet przebłysków jakiegokolwiek stylu.
Raków Papszuna jest jakiś. Tak jak Lech Frederiksena, Jagiellonia Siemieńca, Cracovia Kroczka i może wkrótce Legia Feio. Do tego grona można jeszcze dorzucić Motor, ale tu akurat potencjał kadrowy nie pozwoli ekipie z Lublina na walkę o najwyższe cele. A teza jest taka – Ekstraklasa premiuje drużyny, które potrafią pokazać coś, z czego będziemy je zapamiętywać. Jeśli styl gry jest wyrazisty na tyle, że umiemy go dosyć dokładnie opisać, to znaczy, że mamy do czynienia z drużyną o potencjale na miejsce w czołowej trójce.
Pod tym względem trener Rakowa nie marnuje potencjału swoich zawodników. Raków jest ekipą, która śmiało może myśleć o awansie do pucharów i nawet walce o mistrzostwo. Dokładnie to robi.
A że dziś wieczorem znów strach włączyć telewizor czy odwiedzić stadion? Pewien facet w czapce i okularach kompletnie się tym nie przejmie, o ile jego drużyna powiezie Widzew i wróci do Częstochowy z kompletem punktów.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Błąd za błędem. Koszmarny miesiąc polskich arbitrów
- Ekstraklasa jest trudniejsza niż Liga Konferencji Europy
- Polskie piłkarki bliżej awansu na EURO! Wygrały, choć oszukał je VAR
Fot. Newspix