Lech Poznań wyglądał dziś jak drużyna, która przez całe dwa tygodnie przerwy reprezentacyjnej skreślała dni do kolejnego wyjścia na boisko. Jak jesteś w formie, to chcesz grać jak najczęściej, a „Kolejorz” jest w znakomitej – dziś znów bawił się na boisku i nie pozostawił GKS-owi żadnych złudzeń.
Tęskota lechitów za boiskiem była tak duża, że ci już w trzeciej minucie otworzyli wynik, a później ani przez moment nie stracili kontroli nad meczem. GKS był nieustannie tłamszony, nękany, punktowany i dominowany. Słowem – nie miał żadnej przestrzeni do tego, by dojść do głosu. Zazwyczaj w takich przypadkach trenerzy zastanawiają się – jakby ułożyło się spotkanie, gdyby nie tak szybko stracony gol? Rafał Górak nie musi zaprzątać sobie głowy takimi myślami. Nawet, gdyby w trzeciej minucie do siatki trafili przyjezdni z Katowic, Lech nie pozwoliłby im podnieść punktów z boiska. Nie w tej formie. Nie z takim głodem gry.
„Kolejorz” jest po prostu w gazie. Jedyne, do czego może mieć dziś do siebie pretensje, to skuteczność. Skończyło się dwubramkowym zwycięstwem, które samo w sobie wielkiego wrażenia nie robi, ale to naprawdę minimalny wymiar kary dla dzielnego beniaminka. Pluł w brodę będzie sobie zwłaszcza Ishak, mimo że to on otworzył wynik i doskoczył do Kallmana, Koulourisa i Rochy w liczbie strzelonych goli. Wszyscy z nich mają po dziesięć trafień, a Szwed spokojnie mógł myśleć o dwunastu.
Miał rzut karny – trafił w słupek.
Posłał dobrą główkę z kilku metrów – Kudła wyjął strzał dosłownie z linii.
Trafił raz, głową, we wspomnianej trzeciej minucie. Ta akcja to niemalże piłkarska perfekcja. Pereira doskonale przerzucił, Walemark idealnie dośrodkował, a napastnik wzorowo uciekł obrońcom i dopełnił formalności. Błyskotliwy skrzydłowy to kolejny zawodnik, który wróci do domu z poczuciem, że jego nazwisko mogło częściej zagościć w protokole meczowym. Najbliżej był wtedy, gdy wykańczał kontrę uderzeniem na krótki róg i trafił dokładnie w słupek. Innym razem posłał kapitalną wrzutkę do Gholizadeha, lecz ten zachował się tak, jakby nigdy nie skakał do głowy (a to też spokojnie mogła być bramka). W doliczonym czasie gry – było go aż dziesięć minut przez przerwę spowodowaną odpaleniem piro – na czystą sytuację wybiegł Szymczak, ale i jego przeczytał Kudła.
Lekko licząc – sytuacji tyle, że gdyby GieKSa dostała piątkę, nie mogłaby mówić o dziejowej niesprawiedliwości. Do jej siatki trafił jeszcze Gholizadeh, trochę w szczęśliwych okolicznościach – płaska wrzutka odbiła się od obrońcy z Katowic i trafiła prosto pod jego nogi, więc Irańczyk jedynie skorzystał z prezentu.
Mimo że starcie było dość jednostronne, obejrzeliśmy przy Bułgarskiej całkiem niezłe zawody, także ze względu na drużynę gości, która przez dziewięćdziesiąt minut – niezależnie od wyniku i sytuacji na boisku – próbowała atakować. Pewnie inaczej ocenialibyśmy takie podejście do meczu, gdyby nie wspomniane wyżej kłopoty Lecha ze skutecznością, ale jako postronni widzowie nie mamy nic przeciwko, żeby wszyscy beniaminkowie wychodzili z takiego założenia. Zresztą, akurat w przypadku zespołu ze Śląska to nie jest wcale żadne naiwne marzycielstwo. Potrafią się postawić, przed przerwą na kadrę wygrali w Krakowie, wcześniej ogrywali Pogoń czy Jagiellonię, to nie są chłopcy do bicia. Ale dziś, z tak dysponowanym Lechem, każda polska drużyna byłaby właśnie chłopcami do bicia.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Asystent Dawida Kroczka: Cracovia ma czołowy sztab szkoleniowy w Ekstraklasie
- Mocny transfer wewnętrzny w Ekstraklasie? Legia zainteresowana młodym obrońcą
- Chciała go Legia, on w końcu błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”
Fot. FotoPyK