Reklama

Siedem godzin walki i odśpiewane “Sto lat”. Polki pokonały Czeszki w ćwierćfinale BJK Cup!

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

17 listopada 2024, 01:45 • 11 min czytania 8 komentarzy

Po wczorajszej wielogodzinnej batalii z Hiszpankami, dziś w ćwierćfinale Billie Jean King Cup reprezentantki Polski stoczyły kolejne trzysetowe boje. Tym razem naprzeciwko nich stanęły Czeszki, które na Półwysep Iberyjski nie przyjechały jednak w najsilniejszym składzie. I choć zaczęło się kiepsko – od porażki Magdy Fręch – to skończyło się wielką radością. A bohaterką dnia obok Igi Świątek okazała się… Katarzyna Kawa! 

Siedem godzin walki i odśpiewane “Sto lat”. Polki pokonały Czeszki w ćwierćfinale BJK Cup!

POLKI WALCZYŁY O HISTORYCZNY SUKCES

Wczorajsze spotkanie Polski z Hiszpanią przejdzie do historii występów naszej tenisowej kadry kobiet. W rywalizacji rozgrywanej w hali Palacio de Deportes José María Martín Carpena, Biało-Czerwone po blisko siedmiu i pół godziny (!) rywalizacji na korcie z gospodyniami awansowały do ćwierćfinału zawodów. Na ten sukces złożyło się zwycięstwo Igi Świątek 2:1 z Paulą Badosą, lecz godny zapamiętania był wcześniejszy mecz Magdy Linette z Sarą Sorribes Tormo. Starsza z Polek wręcz wyszarpała pierwszego seta po półtorej godziny gry. Z kolei w trzeciej partii przegrywała już 0:3 w gemach, by ostatecznie wygrać 6:4. To był istny thriller, który z pewnością kosztował 32-latkę mnóstwo sił.

Podczas dzisiejszej konferencji prasowej Świątek zasugerowała, że skład na dziś nie ulegnie zmianie. Okazało się jednak, że poza najlepszą polską tenisistką w historii, w akcji przeciwko Czeszkom, które były naszymi dzisiejszymi rywalkami, ujrzymy inną Magdę. Linette zastąpiła bowiem Magdalena Fręch.

Pomimo zmęczenia, Polki w rywalizacji z sąsiadkami zza południowej granicy były faworytkami. Wprawdzie Czeszki od 2011 roku aż siedem razy triumfowały w Billie Jean King Cup, jednak w ostatnich czterech latach nie szło im już tak dobrze. W dodatku podczas obecnej edycji nie wystawiły najsilniejszego składu. W Hiszpanii na kortach zabrakło bowiem Barbory Krejcikovej (numer 10. rankingu WTA) oraz Karoliny Muchovej (22. WTA). Marketa Vondrousova i Karolina Pliskova także nie pojawiły się na turnieju. To wszystko sprawiło, że nasze reprezentantki miały ogromną szansę na sukces, jakim byłby pierwszy w historii awans Polek do półfinału Billie Jean King Cup.

NIEUDANY POWRÓT

W pierwszym meczu ćwierćfinału Magdalena Fręch mierzyła się z Marie Bouzkovą. Czeszka obecnie zajmuje 45. lokatę w rankingu WTA – równo o dwadzieścia pozycji niżej od Polki. Z kolei w tourze spotkały się dwa razy. Zaraz na początku sezonu w nowozelandzkim Auckland lepsza okazała się Bouzkova. Jednak w sierpniu w Cincinnati górą była Fręch, która w trakcie tego roku zyskała dużo pewności siebie i zaczęła grać najlepszy tenis w swoim życiu. Pozostawało więc mieć nadzieję na to, że dobra forma 26-latki w ostatnich miesiącach przełoży się też na dzisiejsze spotkanie.

Reklama

Niestety, Fręch okropnie w nie weszła. Pomimo, że zaczynała od własnego podania, to w pierwszym gemie nie ugrała nawet punktu. W drugim ta sztuka udała jej się raz. Gem numer trzy to kolejne przełamanie, które zdobyła Bouzkova.

Wiele rzeczy jesteśmy w stanie zrozumieć. To, że Fręch miała komfort psychiczny w postaci Igi Świątek, grającej drugi mecz, co mogło uśpić jej czujność. Że te dwadzieścia miejsc różnicy w rankingu WTA to tak naprawdę niewiele, więc można było spodziewać się wyrównanego spotkania. Ale na litość boską, Fręch nawet nie wyszła na początek tego spotkania. Ugranie trzech gemów (w tym dwóch na returnie) zajęło Czeszce dziesięć minut. Po kwadransie było już 4:0 dla Bouzkovej i tylko cud mógł sprawić, że Magda odwróci losy pierwszego seta. Ale nic takiego nie miało miejsca, a Polka przegrała aż 1:6. Pozostawało liczyć na to, że Fręch obudzi się w drugiej partii. I przede wszystkim, że przestanie popełniać tyle niewymuszonych błędów. W pierwszym secie zrobiła takich aż 12!

Na całe szczęście – tak właśnie było. Magda w drugiej partii przede wszystkim była szalenie cierpliwa. A kiedy już dochodziło do długich wymian, to 26-latka potrafiła je wygrywać. Siła fizyczna Bouzkovej, z którą Magda miała ogromne problemy w pierwszym secie, w tej części meczu przestała mieć znaczenie. Ponadto Magda prawie nie popełniała błędów. I tak w dziewiątym gemie nasza reprezentantka zdołała wreszcie przełamać rywalkę, a w następnym zamknęła partię. To był wielki powrót Magdy Fręch!

Reklama

Marie mogło się natomiast przypomnieć spotkanie z Cincinnati, kiedy też wygrała pierwszego seta, by w kolejnych dwóch ulec Polce. Bo cóż z tego, że Czeszka rozgromiła naszą rodaczkę w pierwszym secie? Byliśmy przekonani, że przed decydującym setem to Fręch posiada lepszy komfort psychiczny.

No ale w trzecim secie Magda ponownie zaspała na początku partii. Następnie po szalenie wyrównanym gemie dała się przełamać… lecz zaraz po tym sama zaliczyła przełamanie powrotne! I to po returnie tak mocnym oraz celnym, że sam Rafa Nadal mógłby z uznaniem pokiwać głową. Doprawdy, mając w pamięci pierwszy set Fręch i oglądając, jak ta sama tenisistka zalicza spektakularny comeback, szkoda byłoby, gdyby cały ten wysiłek nie dał jej zwycięstwa.

Tak jak w drugim secie, kluczowy okazał się dziewiąty gem, w którym serwowała Bouzkova. Magda nie doprowadziła w nim nawet do break pointa, ale miała tam do zdobycia kilka punktów z łatwych zagrań. Jednak żadnego z nich nie wykorzystała. Ten mały sukces napędził oponentkę Polki. Po chwili Bouzkova zagrała bowiem fenomenalnie na returnie. Wygrała go do zera, zamykając mecz.

Magdalena Fręch – Marie Bouzkova 1:6, 6:4, 4:6

IGA, MUSISZ!

Ponownie okazało się więc, że jak trwoga, to do Igi Świątek. Bowiem tylko wygrana drugiej rakiety kobiecego tenisa utrzymywała Biało-Czerwone w grze o awans. Rywalką liderki polskiego zespołu była Linda Noskova – numer 26 rankingu WTA. 19-latka (choć tak naprawdę 20-latka… bo ostatni punkt całego meczu z Czeszkami rozegrany został dobrze po północy, czyli w jej urodziny) w tym roku potrafiła sprawić Idze kłopoty. W tym sezonie wyeliminowała Świątek z Australian Open, a podczas turnieju w Miami tenisistka z Raszyna potrzebowała trzech setów na to, by się z nią uporać.

Jednak Noskova zaliczyła jeszcze dłuższą przerwę od startów, niż Świątek. Dzisiejszy mecz był jej pierwszym spotkaniem od momentu przegranej w pierwszej rundzie US Open. Iga miała zadbać o to, by jej młodsza rywalka niemile wspominała powrót na kort.

23-latka już w pierwszym gemie spotkania przełamała Czeszkę. Jednak później ta sztuka długo jej się nie udawała, a grająca szybko i na ogromnym ryzyku Noskova potrafiła postawić się naszej mistrzyni. To ryzyko odpłaciło się jej w ósmym gemie, kiedy Linda w końcu dopięła swego i zaliczyła przełamanie powrotne. Nastolatka najzwyczajniej w świecie poczuła wówczas krew. Chwilę później błyskawicznie wygrała swojego gema i wyszła na prowadzenie 5:4, stawiając Świątek pod ścianą.

Ostatecznie Iga wygrała seta po tie-breaku, ale też jasnym stało się, że w tym spotkaniu ani na moment nie będzie mogła odpuścić. A była to o tyle niepokojąca informacja, że potencjalna wygrana naszej liderki doprowadziłaby do decydującego o awansie meczu deblowego. Pozostawało więc tylko liczyć na to, że Świątek z Noskovą rozegra intensywne dwa, nie trzy sety. Wystarczy, że sama pierwsza partia trwała godzinę i 10 minut.

Druga zapowiadała się na seta, który rozstrzygnie się znacznie szybciej. Wszystko dlatego, że obie tenisistki bardzo pewnie i bez wielkiej walki z drugiej strony wygrywały swoje gemy. Wystarczy napisać, że w pierwszych czterech zawodniczki grające na returnie zdobyły… zaledwie trzy punkty.

I znów mieliśmy powtórkę z wątpliwej rozrywki. Kiedy bowiem niewiele zapowiadało na to, by któraś z tenisistek przełamała rywalkę… dokonała tego Noskova. Ponownie, tak jak w poprzednim secie, było więc 5:4 dla niej. Z tą różnicą, że tym razem to Czeszka serwowała. I przedłużyła swoje szanse na zwycięstwo w tym meczu do trzeciego seta, bowiem tym razem to ona przechyliła szalę zwycięstwa na swoją korzyść.

Wreszcie, w czwartym gemie trzeciego seta, Świątek udało się przełamać rywalkę. Mieliśmy nadzieję, że ten jeden break zakończy temat wygranej w tym spotkaniu, bo doprawdy drogie panie, ileż można? To był czwarty kolejny mecz polskich tenisistek na tym turnieju, który kończył się w trzecim secie. Najkrótszy z nich – ten dzisiejszy Magdy Fręch – trwał 2 godziny i 24 minuty. Polska mistrzyni wielkoszlemowa miała szansę poprawić ten rezultat.

No i nie zgadniecie, co się wtedy wydarzyło… oczywiście, że Noskova zaliczyła przełamanie powrotne – i to ogrywając Polkę do punktowego zera! Potem łatwo wygrała też własne podanie i Iga znów znajdowała się pod presją, bo młodsza rywalka wydawała się napędzona. Na szczęście jednak Świątek zdołała wrócić do lepszej dyspozycji, dwukrotnie utrzymała własne podanie, po czym zaatakowała przeciwniczkę przy stanie 6:5. Kilkoma dobrymi akcjami wywalczyła dwie piłki meczowe. Pierwszej nie wykorzystała, a przy drugiej… w prostej sytuacji fatalny błąd popełniła sama Czeszka. Wyrzuciła piłkę minimalnie poza linię i tak się to skończyło.

Było 1:1. Został jeszcze debel.

Iga Świątek – Linda Noskova 7:6 (4), 4:6, 7:5

Kawa wszystkich pobudziła

Na kort w decydującym o wyniku całego starcia Polski z Czechami wyszły dwie zawodniczki, które już tego dnia grały – Iga Świątek i Marie Bouzkova. Poza nimi znalazły się tam też liderka rankingu deblistek, Katerina Siniakova, oraz Katarzyna Kawa. Co ciekawe ta ostatnia skończyła 32 lata… w trakcie trwania swojego meczu. Bo ten zaczął się tuż przed północą, a Kasia – tak jak Linda Noskova – urodziny ma 17 listopada. Pozostawało więc tylko pytaniem: która z nich otrzyma na tę okazję świetny prezent, a która będzie musiała pogodzić się z porażką jej reprezentacji?

Nominacja Kawy na taki mecz mogła nieco zaskoczyć, ale to jednak zawodniczka, która była wypoczęta – w przeciwieństwie do Magdy Linette oraz Magdy Fręch – a do tego w debla grać potrafi. Aktualnie zajmuje miejsce w czołowej setce rankingu deblistek. Jasne, do Siniakovej jej na papierze daleko. Ba, nawet Bouzkova jest w tym zestawieniu notowana znacznie wyżej – na 45. miejscu. A Igi Świątek w ogóle w nim nie ma, bo – poza współpracą z Hubertem Hurkaczem w czasie United Cup – ta najzwyczajniej w świecie w ostatnich latach debla nie grała.

Ale na korcie okazało się, że to absolutnie bez znaczenia. Podobnie jak fakt, że Iga i Kasia właściwie nigdy ze sobą nie współpracowały.

Bo gdy przyszło do grania meczu, to Polki były absolutnie znakomite. Już w pierwszym secie odebrały jakąkolwiek chęć do gry wyżej notowanym rywalkom. Przełamały je dwukrotnie, a ich współpraca wyglądała doskonale. Świetnie się bowiem uzupełniały – Iga Świątek doskonale grała z głębi kortu, ale potrafiła też podejść do siatki i skończyć akcję tam. Kasia świetnie czuła się bliżej siatki, ale i z głębi kortu wcale nie odstawała. Do tego obie znakomicie returnowały, a i ich serwisy prezentowały się znakomicie. Efekt? Set wygrany do dwóch.

A w kolejnym było już 4:0, gdy przyszedł pierwszy – i jedyny – moment słabości. Czeszki bowiem wygrały cztery kolejne gemy. I gdy wydawało się, że zagrożony może być nawet cały mecz (bo w opcjonalnym ostatnim secie grany byłby super tie-break, nie normalna partia, a to spora loteria), Polki znów wzięły się do roboty. Zgarnęły swojego gema serwisowego, a w kolejnym dwukrotnie świetne akcje zagrała Kawa, raz pomyliły się Czeszki, a na końcu niezły return Igi Świątek to wszystko zamknął. I nastąpił wybuch radości, bo nasza kadra osiągnęła historyczny sukces.

Iga wyściskała się z Kasią. A potem Kasia z Magdą. I Iga z drugą Magdą. I Magda z Magdą. I… no, rozumiecie, wszyscy ściskali wszystkich, wszyscy się cieszyli, wszyscy też śpiewali “Sto lat” Kasi Kawie, która – jak sama przyznała – nie potrzebuje już żadnych dodatkowych podarunków. – Nie mogłabym wymarzyć lepszego prezentu. Byłam podekscytowana tym meczem i szczęśliwa, że mogę zagrać razem z Igą. To początek wspaniałego dnia – powiedziała. A my w sumie nie wiemy, co tu napisać – bo z jednej strony życzylibyśmy jej, by mogła jeszcze wyjść na kort w tym turnieju. Z drugiej – wiadomo, że najpewniej nie zrobi tego w singlu. A nie mielibyśmy jednak nic przeciwko, by po dwóch tak długich dniach z Polkami, te w półfinale, a także finale (w którym wierzymy, że zagrają) rozstrzygały sprawę już po dwóch meczach singlowych.

Z drugiej strony jeśli Kasia ma grać tak, jak dziś, to o wyniki debla będziemy spokojni. Bo to był mecz znakomity, być może najlepszy w jej karierze, która przecież trochę już trwa. Choć ona sama pewnie z tym stwierdzeniem by się zgodziła.

W końcu nie co dzień wchodzi się do półfinału Billie Jean King Cup. Zwłaszcza grając dla Polski. Przed Kasią i resztą dziewczyn nie dokonał tego przecież nikt z naszego kraju.

I gorąco wierzymy w to, że to jeszcze nie jest ich ostatnie słowo.

Kawa/Świątek – Siniakova/Bouzkova 6:2, 6:4 

POLSKA – CZECHY 2:1

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie: 

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Boks

Pięściarz kompletny kontra król rewanżów. Czas na Usyk – Fury 2!

Szymon Szczepanik
1
Pięściarz kompletny kontra król rewanżów. Czas na Usyk – Fury 2!

Komentarze

8 komentarzy

Loading...