Ostatni wyścig sezonu. Mistrz? Wciąż niewyłoniony. Może się to zmienić po jutrzejszym sprincie, może też po niedzielnej rywalizacji w ramach Grand Prix Solidarności w Barcelonie. Do walki stanie obrońca tytułu, Francesco Bagnaia, choć musi liczyć na sporo szczęścia, by wyprzedzić w klasyfikacji generalnej Jorge Martina. I jeśli to ten drugi sięgnie po triumf w MotoGP, będzie pierwszym od czasów legendarnego Valentino Rossiego kierowcą niefabrycznego zespołu, który dokonał takiej sztuki. Słowem – emocji w ten weekend nie zabraknie.
Walka o mistrzostwo na ostatniej prostej. Kto zdobędzie tytuł w MotoGP?
Niezbędne przenosiny
Tegoroczna powódź dała się mocno we znaki Hiszpanom. Ucierpiało wiele miast, w tym Walencja, czyli pierwotnie planowany organizator finałowego wyścigu MotoGP w tym sezonie. Skala zniszczeń w regionie, w którym znajduje się tor im. Ricardo Tormo, okazała się jednak druzgocąca. Choć początkowo planowano przesunięcie terminu ostatniej rundy Grand Prix o tydzień, ostatecznie oficjele podjęli decyzję o całkowitej zmianie lokalizacji.
Postawiono na Katalonię. Areną zmagań dla kierowców królewskiej kategorii stała się więc Barcelona. I mimo okoliczności, takie wieści z pewnością nie okazały się najlepszymi, jakie mogli usłyszeć w szczególności walczący o tytuł mistrzowski Bagnaia i Martin. Tor Circuit de Barcelona-Catalunya słynie bowiem z niezbyt dobrej przyczepności, a w utrzymaniu motocykla w ryzach nie pomoże ponadto niska – jak na warunki MotoGP – temperatura.
#MotoGP can confirm the 2024 curtain closer will be held in Barcelona from the 15th to the 17th of November 📅
The Grand Prix will be held in solidarity with the Community of Valencia#SolidarityGP 🏁 | #RacingForValencia pic.twitter.com/RcatXjRsbG
— MotoGP™🏁 (@MotoGP) November 5, 2024
Wspomniana Walencja przez długi czas była gospodarzem finałowego wyścigu sezonu MotoGP. Z kolei na katalońskim torze rywalizowano już w tym roku w maju, kiedy to najlepszy okazał się Bagnaia. Tuż za jego plecami na metę wjechał Martin, podium uzupełnił zaś Marc Marquez. Co oznaczałaby powtórka takich wyników w niedzielę? Nowego, wyjątkowego mistrza.
Ale po kolei. W ten weekend z pewnością nic nie będzie oczywiste, choć Jorge Martin pozostaje faworytem do zdobycia tytułu. Jego obrońca, czyli wspomniany Francesco Bagnaia, traci do Hiszpana 24 punkty. Nie miało to jednak dla niego zbyt dużego znaczenia, gdy komentował decyzję o przeniesieniu finałowej rundy z Walencji do Barcelony.
– Nie będę się ścigał w Walencji. Po prostu tego nie chcę, nawet kosztem utraty tytułu. Nie pojadę tam i liczę na to, że te zawody się nie odbędą, biorąc pod uwagę to, co dzieje się w tamtym regionie. Na poziomie etycznym byłoby to niewłaściwe – mówił aktualny mistrz MotoGP jeszcze przed Grand Prix Malezji.
I dopiął swego, bo rywalizację przeniesiono do rzeczonej Barcelony, co zresztą zyskało aprobatę również Jorge Martina. Pretendent do tytułu stwierdził, że w ten sposób okazano szacunek mieszkańcom Walencji. Szlachetne słowa zapewnią mu z pewnością punkty u fanów, ale sam kierowca potrzebuje jeszcze tych, które dopisywane są do klasyfikacji generalnej. Co musi się stać, by to właśnie Hiszpan został już w sobotę mistrzem MotoGP?
24 punkty. I dużo, i mało
Pasjonująca walka pomiędzy Martinem a Bagnaią toczyła się już w zeszłym sezonie i swoje rozstrzygnięcie miała również dopiero w ostatnim wyścigu sezonu. Wtedy górą był Włoch, do czego przyczyniła się w dużym stopniu kraksa zawodnika z Madrytu. Na jednym z zakrętów zahaczył on o motocykl Marca Marqueza, po czym obaj wypadli z toru. W taki sposób zakończył swoją rywalizację na torze w Walencji, tym samym, który teraz został zastąpiony przez Circuit de Barcelona-Catalunya.
Czy taka zmiana przyniesie Jorge Martinowi upragniony triumf? Trudno powiedzieć, bo przecież w grę – oprócz umiejętności – wchodzą ogromne nerwy. I znów będą one w większym stopniu paraliżować Hiszpana, bo Bagnaia, który traci do niego 24 punkty w klasyfikacji generalnej, może, a nie musi. I jeśli w tym roku nie okaże się na koniec najlepszy, to przecież nie będzie to dla niego ogromna porażka, wszak mistrzem był przez ostatnie dwa sezony. Ale nie oznacza to, że Włoch ma zamiar odpuścić. Bynajmniej.
24 punkty. Z jednej strony mało, z drugiej – na tyle dużo, by stracić szansę na tytuł już po sobotnim sprincie. Co musiałby w nim zaprezentować Jorge Martin? Wystarczy najprostsze z możliwych rozwiązań, czyli pewne zwycięstwo. W takiej sytuacji hiszpański kierowca dopisałby do dorobku 12 punktów i został czempionem niezależnie od tego, co wydarzyłoby się w wyścigu na torze w Katalonii. Może jednak zameldować się na dalszych pozycjach, a i tak odtrąbić zdobycie mistrzostwa.
Scenariuszy jest wiele. Dla przykładu – Martin zdobędzie tytuł już w sobotę, nawet będąc drugim w sprincie, ale w takim wypadku nie mógłby go wygrać Bagnaia. Jorge zostanie mistrzem nawet wtedy, gdy dojedzie do mety trzeci, a Pecco – to przydomek Włocha – zamelduje się w sprincie na maksymalnie piątej lokacie. Ba, Hiszpan może być jutro nawet ósmy i wygrać w „generalce”, choć w tej konfiguracji aktualny czempion musiałby zakończyć zmagania w sprincie z zerowym dorobkiem punktowym. A na to się nie zanosi.
Bo chociaż zarówno Martin, jak i Bagnaia, w tym sezonie zaliczyli już kilka fatalnych w skutkach błędów, to drugi z nich na przestrzeni ostatnich lat pokazywał, że potrafi jeździć po prostu perfekcyjnie. Zresztą, gdyby porównać wyniki obu w tegorocznej rywalizacji, to przecież Pecco zwyciężał w dziesięciu wyścigach. Nie ukończył jednak – i to nie w każdym przypadku z własnej winy – trzech zawodów, co skrzętnie wykorzystywał Martin, choć sam dwukrotnie nie zdołał dojechać do mety w tegorocznych zmaganiach.
Nie ma to jednak ostatecznie przed weekendem w Barcelonie większego znaczenia. Mało kto będzie rozpamiętywał, że Hiszpan najczęściej zajmował drugie miejsce w wyścigach, jeśli to właśnie on zostanie mistrzem MotoGP. Liczyć się będzie niesamowita historia, jaką napisał, bo wraz z takim triumfem w królewskiej kategorii dojdzie do niecodziennych rozstrzygnięć.
Jorge Martin, czyli szansa na bycie legendą
Najwięcej w kontekście tytułu mówi się oczywiście o jego obrońcy, Francesco Bagnai. Pecco nadal ma wszystko w swoich rękach i jest w stanie trzeci raz z rzędu triumfować na koniec sezonu MotoGP. Po jego stronie stoi z pewnością doświadczenie w krytycznych momentach i umiejętność wytrzymania sporej presji. To coś, co z kolei sam Bagnaia wskazuje jako większy problem Jorge Martina.
– Presja zdecydowanie może mu przeszkodzić. Dla niego będzie to trudniejsze, bo tak naprawdę pierwszy raz staje przed tak dużą szansą na zdobycie mistrzostwa w MotoGP. Dobrze znam to uczucie i wiem, że nawet wtedy, gdy chcesz dać z siebie wszystko, nerwy przyczyniają się do popełniania błędów. Ja tymczasem muszę w dalszym ciągu naciskać i po prostu mieć nadzieję – mówił Pecco w rozmowie ze stacją TNT Sports.
– Popełniłem w tym sezonie wiele błędów, a Jorge był bardziej konsekwentny. Choć jeśli spojrzeć na same wyniki, to wykonaliśmy z zespołem świetną robotę, bo wygrałem 10 niedzielnych wyścigów i 6 sprintów. Mimo wszystko uważam, że obaj zasługujemy na tytuł i będę równie szczęśliwy, jeśli to Jorge po niego sięgnie. Co chcę jednak powiedzieć, to to, że brak mistrzostwa przy dziesięciu wygranych zawodach byłby po prostu dość dziwny – dodał włoski kierowca zespołu fabrycznego Ducati.
No właśnie, zespołu fabrycznego. To kluczowa kwestia w kontekście rywalizacji o mistrzostwo królewskiej kategorii, bo Jorge Martin do takiego teamu nie należy. Pramac Racing, którego barw broni, to po prostu zespół satelicki Ducati. A to z kolei oznacza, że teoretycznie Hiszpan ma do dyspozycji nieco gorszy motocykl od tego, którym ściga się Pecco Bagnaia. Choć na przestrzeni lat różnice między maszynami fabrycznymi i niefabrycznymi mocno się zacierały, to wygrywając w tym sezonie, Jorge przeszedłby do historii. I zarazem dołączył do elitarnego grona.
Mowa bowiem o bardzo wąskiej grupie kierowców, którzy zdobywali tytuł, reprezentując właśnie zespoły satelickie. Takich przypadków w historii MotoGP nie było zbyt wiele, bo nieoczywistych czempionów oglądaliśmy do tej pory czterokrotnie: w 1978 dokonał tego Kenny Roberts Senior, w 1981 Marco Lucchinelli, w 1982 Franco Uncini, a w 2001 Valentino Rossi. Każdy z nich ma status legendy, jednocześnie znajdując się w Galerii Sław MotoGP.
#MotoGPxESPN 14 de octubre de 2001: Valentino Rossi celebraba en Australia su primer título mundial en la categoría reina. #Leyenda pic.twitter.com/2u8g7TbVc3
— ESPN MotoGP (@MotoGP_ESPN) October 14, 2019
Jorge Martin może więc trafić do bardzo zaszczytnego grona, choć oczywiście jego ewentualny triumf nie będzie już rozpatrywany w kategoriach tak ogromnej niespodzianki, jak wcześniejsze tytuły kierowców z niefabrycznych zespołów. Hiszpan dysponuje bowiem bardzo szybkim motocyklem, a różnice między czołowymi maszynami stały się stosunkowo niewielkie.
Nie oznacza to jednak, że potencjalny sukces zawodnika Pramac Racing należy w jakimś stopniu pomniejszać, deprecjonować. Nie. To wciąż byłby ogromny wyczyn, świadczący o skali talentu, którym niewątpliwie dysponuje Jorge Martin. I napisałby on jednocześnie piękną historię nie tylko dla MotoGP, ale i całego motorsportu, gdyby sięgnął po tytuł – jako pierwszy od ponad dwóch dekad kierowca niefabrycznego zespołu.
Hiszpan nie musi pojechać perfekcyjnie, nie musi wygrywać w sprincie czy wyścigu, choć z pewnością do tego będzie dążył. Ale przy wielkiej rywalizacji Martina z Pecco, nie możemy jednocześnie zapominać o reszcie stawki walczącej w królewskiej kategorii w ostatnim wyścigu sezonu. Wszystko wskazuje bowiem na to, że emocji nie zabraknie również i w przypadku innych zawodników.
Rywalizacja nie tylko o mistrza
Marc Marquez. Tego nazwiska fanom motorsportu nie trzeba przedstawiać. To sześciokrotny czempion MotoGP, który zapisał się już w historii, ale nadal chce walczyć o najwyższe cele. Przeszkodą w ich osiągnięciu mogła być zeszłoroczna maszyna, którą otrzymał do dyspozycji w tym sezonie Marquez. Mimo to udało mu się wreszcie wrócić do czołówki, a nawet trzykrotnie zwyciężyć w niedzielnych wyścigach MotoGP w 2024 roku.
Kto obecnie jest jego największym rywalem? Enea Bastianini. Obu kierowców dzieli zaledwie punkt różnicy w klasyfikacji generalnej. Przeciwnik Marqueza będzie więc niesamowicie zdeterminowany, by rzutem na taśmę awansować na podium w tegorocznym sezonie królewskiej kategorii, choć również nie będzie miał łatwego zadania – wszak musi mierzyć się z jedną z legend MotoGP, która na dodatek pojedzie przed własną publicznością.
Franco Morbidelli i Marc Marquez. Fot. Newspix
Ta będzie mogła podziwiać rzeczoną dwójkę rywalizującą nie tylko ze sobą, ale i Bagnaią oraz Martinem. Szczególnie groźny wydaje się dla kandydatów do tytułu Marquez, bo przecież w majowym sprincie na Circuit de Barcelona-Catalunya dojechał do mety na drugiej pozycji, choć trzeba odnotować upadek Pecco na ostatnim okrążeniu. Włoch, prowadząc, popełnił błąd na jednym z pierwszych zakrętów finałowego kółka i wylądował w żwirze, zaprzepaszczając swoją szansę na zdobycie 12 punktów za zwycięstwo w sobotniej rywalizacji.
Ale Marquez nie zamierza się specjalnie wysilać w wyścigu wieńczącym sezon 2024. – Nie otrzymam żadnej premii za trzecią pozycję w klasyfikacji generalnej, dlatego nie jest ona dla mnie szczególnie istotna. Być może pozostaje ważna dla Enei, nie znam dokładnie zapisów w jego kontrakcie. Niemniej jednak – pamiętacie, kto był trzeci na przykład w 2015 roku? Ja. Co z tego, skoro nikt tego nie pamięta? I właśnie dlatego to akurat nie ma dla mnie znaczenia. Kluczowe jest natomiast to, że moje życie zmieniło się dzięki osiągnięciu zamierzonych na ten sezon celów – mówił w wywiadach Marquez.
Osobną batalię stoczy reszta zawodników Ducati. Mowa o trzech kierowcach z zespołów satelickich włoskiej stajni, czyli Aleksie Marquezie, Franco Morbidellim oraz Marco Bezzecchim. W tym wypadku rywalizacja przeniesie się nie na początek, a na koniec pierwszej dziesiątki. W najlepszym położeniu przed wyścigiem w Barcelonie jest Morbidelli, który zajmuje dziewiąte miejsce w „generalce”. Ale zaledwie cztery punkty za jego plecami jest już Alex Marquez. O to, by nie zostać „najgorszym” spod szyldu Ducati, powalczy też Bezzecchi, choć do Hiszpana traci 11 oczek.
Co poza tym czeka nas na torze w Katalonii? Na pewno warto zerknąć na Pedro Acostę, dla którego to debiutancki sezon w MotoGP. Zaledwie 20-letni Hiszpan radzi sobie jednak w królewskiej kategorii świetnie, a idealnym dla niego zwieńczeniem wymagającego roku byłoby wdarcie się do czołowej piątki w klasyfikacji generalnej. Ma na to spore szanse, choć będzie musiał nie tylko radzić sobie z własnymi słabościami, ale i liczyć na zwycięstwo w bezpośredniej walce z dużo bardziej doświadczonym Bradem Binderem, który traci do niego zaledwie 3 punkty w „generalce”.
Weekend w Barcelonie zapowiada się pasjonująco. I warto go rozpocząć już sobotnim sprintem, bo może on przynieść wiele rozstrzygnięć, w tym to najważniejsze – wyłaniające mistrza MotoGP. Kto zostanie czempionem, kto wielkim przegranym, komu uda się dojechać do mety bez szwanku, a kto zaliczy bolesny upadek? Pytania przed ostatnim wyścigiem MotoGP w tym roku można mnożyć w nieskończoność, ale pewne jest tylko jedno – na katalońskim torze zobaczymy jedną z najbardziej emocjonujących końcówek sezonu w historii królewskiej kategorii.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix
Czytaj więcej o motorsporcie: