Michał Probierz na przestrzeni swoich kilkunastu miesięcy w roli selekcjonera powoływał już tylu zawodników, że być może o niektórych sam nie pamięta. Niektórzy z nich są dziś mocno pod kreską, jeżeli chodzi o klubowe kariery i raczej prędzej niż później będą musieli podjąć zdecydowane decyzje dotyczące swojej przyszłości. Widzimy kilka ewidentnych przypadków tego typu.
Probierz wielokrotnie podkreślał, że regularna gra w klubie jest absolutnie kluczowa. Co nie znaczy, że w praktyce nie robi wyjątków i nie powołuje regularnie piłkarzy przeważnie wygrzewających ławkę rezerwowych.
Najbardziej jaskrawym przykładem jest Jakub Moder. Nie mamy drugiego środkowego pomocnika o takich cechach, ale niestety coraz częściej w jego przypadku musimy odnosić się do przeszłości, do czasów sprzed poważnej kontuzji kolana. Jeszcze chwila i zawodnik Brighton może na dobre wypisać się z naprawdę poważnego grania.
Moder kontuzji doznał 2 kwietnia 2022 roku. Na boisko wrócił dopiero 29 października 2023 na mecz drużyny U-23. W pierwszym zespole premierowy występ po wyzdrowieniu zaliczył 25 listopada ubiegłego roku. Czekał na ten moment aż 19 miesięcy i 23 dni. Niestety do dziś nie wrócił na dobre do rytmu meczowego w barwach „Mew”. Cień nadziei na to był jedynie w marcu i kwietniu, gdy rozegrał siedem spotkań z rzędu w Premier League, z czego pięć w wyjściowej jedenastce. Potem jednak wrócił na ławkę, a w tym sezonie jest zwyczajnie piątym kołem u wozu. Cały jego dorobek to dwa mecze w Carabao Cup i trzy minuty w angielskiej ekstraklasie. Niestety, widać to potem, gdy przyjeżdża na kadrę i dostaje szansę na boisku.
Nie ma wyjścia, zimą trzeba się zawijać. Od tego, jaką decyzję Moder tu podejmie i gdzie ostatecznie wyląduje może zależeć cała jego kariera. Musi iść gdzieś, gdzie od razu będzie miał dużą szansę na regularne występy i jednocześnie nie przesadzić, nie zejść zbyt nisko. Coś jednak zrobić musi, bo przecież za kilka miesięcy stukną mu trzy lata bez normalnego grania.
Mocno na bocznicy znajduje się także Jakub Kiwior w Arsenalu, choć to oczywiście przypadek mniej drastyczny. Jego sytuacja jest nieciekawa dopiero od lata, a i tak gra więcej niż Moder. Na razie jego dokonania z obecnego sezonu zawierają się w siedmiu spotkaniach na wszystkich frontach (321 minut). Gorzej, że częściej zbierał w nich krytykę niż pochwały. Najbardziej dosadne przykłady to wejście za kontuzjowanego kolegę z Bournemouth, gdy Mikel Arteta nawet nie dał mu dokończyć meczu, a także kiepska zmiana z Liverpoolem.
Kiwior nie powinien lekceważyć swojego położenia. Wiadomo, że po wejściu na poziom Arsenalu trudno lekką ręką z niego zrezygnować, ale fakty są takie, że przez wcześniejsze półtora roku również przez większość czasu grał z bardzo szarpaną częstotliwością, nie licząc okresu prosperity przez pierwsze trzy miesiące tego roku. A sytuację w obronie mamy taką, że gdyby jeszcze Kiwior miał się na dłużej zakopać, to moglibyśmy mówić o dramacie.
Przez moment jednym z pomysłów w tej formacji był Patryk Peda, który na początek selekcjonerskiej pracy Michała Probierza dwukrotnie otrzymywał powołania jako piłkarz włoskiego trzecioligowca SPAL. Aktualny młodzieżowy reprezentant „Biało-Czerwonych” z Wyspami Owczymi i Mołdawią nie zachwycał, ale też nie skompromitował się, nie zaliczając wpadek takich, jak chociażby swego czasu Kamil Piątkowski z San Marino.
Problem polegał na tym, że Probierz liczył, iż Peda możliwie najszybciej zmieni klub na lepszy. W SPAL po spadku został już jako zawodnik Palermo, które jeszcze na rok – aż do wygaśnięcia kontraktu – użyczyło go trzecioligowcowi. SPAL brało pod uwagę tylko taki z pozoru kompletnie nielogiczny wariant, nie chcąc tracić polskiego stopera od razu po wylądowaniu w Serie C. Ludzie z Palermo uznali, że warto zapłacić kilkaset tysięcy euro za kogoś, kto po sezonie mógłby przyjść za darmo, zakładając, że inaczej byłby on już dla nich niedostępny ze względu na zainteresowanie silniejszych i bogatszych klubów.
W styczniu i tak Palermo próbowało skrócić wypożyczenie Pedy, ale SPAL się nie zgodziło i miało do tego prawo. Jedynym plusem było to, że mimo kilku drobnych problemów zdrowotnych, chłopak rozegrał pierwszy pełny sezon w seniorskim futbolu. Latem stawił się na Sycylii i… niestety od tej pory o nim nie słyszymy. Za nami już 12 kolejek Serie B, a Peda ma na koncie tylko pół godziny z Pisą w drugiej serii gier. Do tego dwa występy w Pucharze Włoch, z którego Palermo już odpadło po 0:5 z Napoli (90 minut naszego rodaka).
Probierz ostatnio dość często podawał Pedę jako przykład zawodnika, który powinien regularnie grać, żeby się rozwijać, ale wybierał inaczej. Miał tu na myśli między innymi niezdecydowanie się na letni transfer do Ekstraklasy. Mocno o byłego juniora Legii Warszawa zabiegały Lechia Gdańsk i Raków Częstochowa. Dopiero co Probierz wspominał o nim w rozmowie w TVP Sport w kontrze do Maxiego Oyedele, który postanowił opuścić Manchester United i przyjść do Polski.
– Bardzo żałuję, że podobnego kroku nie zrobił Patryk Peda. Mógł wrócić do polskiej ligi, a teraz siedzi na ławce w Palermo. W młodzieżówce się wyróżnia, ale szkoda, że tak to się na razie potoczyło. W gronie obserwowanych zawodników jest też Ariel Mosór, który w meczu kadry U-21 z Niemcami doznał kontuzji. A i mamy też przykład Miłosza Matysika, który nie gra na Cyprze. Takie przykłady można niestety mnożyć – komentuje selekcjoner.
W tym samym czasie co Peda reprezentacyjny debiut u Probierza zaliczył Filip Marchwiński. Kontynuacji nie było, bo wiosną miał on trochę problemów zdrowotnych w Lechu Poznań. Latem udało się go sprzedać do Lecce, ale jego pobyt we Włoszech jest na tę chwilę nieporozumieniem. Słabeusz Serie A zapłacił za niego 3 mln euro, czyli naprawdę sporo jak na swoje standardy. Mimo to Polak po siedmiu kolejkach Serie A miał na koncie jedynie kwadrans z Atalantą, za który zresztą zebrał sporo krytycznych uwag. Kibice i dziennikarze zarzucali mu duże braki w fizyczności i intensywności gry, co jakoś szczególnie nie dziwi, bo także w Ekstraklasie nie były to jego atuty.
Dwie szanse w Pucharze Włoch (pół godziny z Mantovą, 62 minuty z Sassuolo) tylko jeszcze pogorszyły notowania naszego rodaka. Trener Luca Gotti bez ogródek stwierdził, że Marchwiński to nadal „chłopiec, który musi dojrzeć”, mając na myśli przede wszystkim słabą intensywność w grze. Puenta była taka, że będzie z niego pociecha, ale potrzebuje czasu.
Jak na złość w październiku 22-latek podczas zgrupowania kadry U-21 doznał kontuzji kostki i od tamtej pory się leczy. Coraz więcej wskazuje na to, że w styczniu konieczne będzie jakieś wypożyczenie, najpewniej szczebel niżej.
Mateusz Wieteska był jedną z koncepcji Probierza na środek obrony. Rok temu umożliwił mu pełny występ w towarzyskim starciu z Łotwą (2:0), a powoływał od samego początku. W tym roku kolejnych wezwań już nie było. O ile wiosną jeszcze w miarę regularnie widzieliśmy go w Serie A – choć często jako zmiennika – o tyle teraz to już totalna odstawka. Wieteska na inaugurację sezonu zagrał od początku do końca z Romą (0:0) i to tyle, później jedynie ławka lub dwumeczowa pauza z powodu problemów mięśniowych.
Były zawodnik Legii ma czego żałować. Reprezentacja znajduje się w fazie ciągłych poszukiwań na środek defensywy, więc gdyby przynajmniej zbierał minuty w co drugim spotkaniu, pewnie miałby realne szanse na powołanie. Z perspektywy czasu chyba szkoda, że latem nie zmienił klubu, a podobno poważnie interesował się nim mistrz Grecji, czyli PAOK Saloniki Tomasza Kędziory.
Dużo tu włoskich klimatów, więc na koniec powędrujmy do Niemiec. Tymoteusz Puchacz zapewne miał nadzieję, że po zamianie Unionu Berlin na Holstein Kiel jego akcje w reprezentacji wzrosną. Rzecz w tym, że także w beniaminku Bundesligi nie stał się dotychczas ważniejszą postacią. Gdy dostawał szanse od początku, dwukrotnie był zmieniany w przerwie. Asysta po wejściu z ławki w meczu z Bayernem (1:6) nie okazała się żadnym przełomem. Być może będzie nim dopiero 78 minut z minionego weekendu przeciwko Heidenheim (1:0). Polak i koledzy odnieśli premierowe zwycięstwo, choć akurat on sam nie należał do pierwszoplanowych aktorów tego widowiska. W „Kickerze” otrzymał notę „3,5” – trzecią najsłabszą w całym zespole.
Zawsze jednak jest tu argument, że się zagrało w dobrej lidze i wygrało. Puchacz pupilkiem obecnego selekcjonera na pewno nie jest. W 2024 roku powoływany był za każdym razem, lecz ledwie dwa razy kończyło się to pojawieniem na murawie: 34 minuty w barażu z Estonią i 18 minut w sparingu z Ukrainą przed EURO.
Z całej szóstki Puchacz chyba ma najmniej powodów, żeby szukać zmiany klubu. Wszyscy pozostali prawdopodobnie nie będą mieli innego wyjścia, choćby w wymiarze krótkoterminowym.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Droga Gurgula do kadry. Od debiutu u van den Broma do szansy od Probierza
- Oni pojawili się w reprezentacji u Probierza. Dziś są zakopani w klubach
- Powołania na Portugalię i Szkocję. Są debiutanci z Ekstraklasy!
Fot. FotoPyK/Newspix