Jakub Gracz jeszcze na początku 2024 roku prowadził normalne życie nastolatka. Na co dzień chodził do liceum, a po lekcjach brał torbę i szedł na trening do akademii Zagłębia Lubin Future. To taki projekt “Miedziowych”, który daje szansę później dojrzewającym zawodnikom. Ale Kuba, mając zaledwie 16 lat, musiał jednak dojrzeć szybciej od rówieśników. Pewnego dnia zabolała go pachwina i był to ból, który zmienił jego życie.
Z rodzicami krążył po szpitalach w Lubinie, Legnicy i Wrocławiu, aż wreszcie któryś z lekarzy zdiagnozował, że w jego ciele rozwinęły się komórki nowotworowe. Chłopak, który żył z pasji do piłki nożnej, nagle musiał porzucić nie tylko treningi. Jak sam przyznaje, bezpowrotnie stracił pół roku życia.
W międzyczasie szkoły w Lubinie razem z klubami, m.in. Zagłębiem Lubin i Górnikiem Polkowice, organizowały akcje wspierające Kubę pod nazwą #StówaDlaJakuba. Jedna szkoła potrafiła uzbierać na jego leczenie środki w postaci 10 tysięcy złotych, a takich przypadków było więcej, bo w pomoc zaangażowały się ośrodki z całego powiatu lubińskiego. Ważną częścią zbiórek okazały się na przykład kanapki, a właściwie ich tysiące, które szykowali i kupowali lokalni przedsiębiorcy, politycy i działacze piłkarscy.
Brat Kuby, Karol Gracz, który jest trenerem w akademii Zagłębia Lubin, trochę opowiedział o kulisach: – Moim zdaniem Kuba, patrząc na najbliższą rodzinę, przeszedł ten okres najlepiej. Ja przeżywałem to gorzej niż on, kiedy był przecież zamknięty w czterech ścianach w szpitalu. A dowiedziałem się o wszystkim, kiedy byłem na boisku naszej akademii. Akurat skończyłem trening, odebrałem telefon i usłyszałem, że wyniki są złe. Kiedy z Legnicy transportowali go do Wrocławia, wiedzieliśmy już, że to coś poważnego. Wspierałem go jak mogłem, jeździłem do szpitala i udało mi się nawet zorganizować akcję w Zagłębiu, żeby każdy z zawodników pierwszego zespołu dał mu kilka słów wsparcia. To podniosło go na duchu. Jak pokazałem mu zmontowany filmik, pierwszy raz od dłuższego czasu zobaczyłem uśmiech na jego twarzy.
Historia Jakuba Gracza. “Jeździłem na wózku”. “Chce założyć fundację”
Na szczęście Kuba wygrał najważniejszą walkę i w październiku wrócił na boisko. Tylko że w innej roli, też z korkami na nogach, ale jako sędzia na Dolnym Śląsku. W szpitalu, w którym przyjmował chemioterapię, oglądał serial “Sędziowie”. Historie tam pokazane ostatecznie przekonały go do zrobienia kursu, a on sam zgodził się nam opowiedzieć własną.
Opowiedz od początku, jak się dowiedziałeś, że chorujesz na raka?
Jakub Gracz: To było tak, że w lutym tego roku, w przerwie między treningami, pojechaliśmy na obóz pod Barcelonę. Tam zacząłem czuć się gorzej fizycznie, doszedł mi ból w pachwinie. Gdy wróciliśmy do Polski, powiedziałem o tym rodzicom i poszliśmy na USG w Lubinie. Lekarz powiedział, że mam przepuklinę pachwinową. Ale wyniki między innymi morfologii nie wskazywały na przepuklinę. Dlatego pojechaliśmy jeszcze do Legnicy i tam z kolei stwierdzili, że to w żadnym wypadku nie jest przepuklina. Tam też zrobili mi różne badania, rezonanse i USG. Okazało się, że musimy pojechać do Wrocławia, do Przylądka Nadziei, gdzie ostatecznie leczyłem się pół roku. Tam też trochę czekaliśmy na badania, no i pierwsze wyniki wskazywały, że nie mam komórek nowotworowych. Dopiero przy jakimś zabiegu chirurgicznym wyszło lekarzom, że mam chłoniaka anaplastycznego.
To była ciężka informacja. Ciągle byłem aktywny, grałem w piłkę, a tu nagle twoje życie się zmienia i robi się monotonne. Przez pół roku wyniki, szpital, chemia, wstawanie i wyniki, i tak dalej. Ciężkie, naprawdę.
Trudny okres dla psychiki.
Niestety tak. Straciłem tak naprawdę ponad pół roku życia, bo oprócz przebywania w szpitalu później doszła jeszcze rehabilitacja z fizjoterapeutami. Ale nastawiałem się od początku, że minimum przez 6 miesięcy tak to będzie wyglądać.
Jakie miałeś sygnały od lekarzy? Że wszystko będzie w porządku?
Tak, akurat w Przylądku Nadziei fajnie do tego podchodzą. Są różni psychologowie, którzy uświadamiają pacjentom, że rak nie jest wyrokiem, a szczególnie u dzieci, które mają większe szanse na wyleczenie. Dostawałem pozytywne słowa, że to proces, z którym muszę po prostu walczyć, ale że tę walkę wygram, że będzie dobrze i wrócę jeszcze do swoich pasji.
Ile czasu spędziłeś w tym ośrodku?
Za pierwszym razem spędziłem tam dwa miesiące. Czekaliśmy na diagnozę, bo lekarze nie wiedzieli, co mi dolega. Dopiero po badaniu PET stwierdzono, że w lewym mięśniu biodrowym mam komórki nowotworowe. Przez cały ten czas, kiedy szukano odpowiedzi, nie mogłem wyjść ze szpitala. Potem lekarze powiedzieli mi, jak to będzie wyglądać. Na przykład musiałem przyjeżdżać na tygodniowy cykl chemioterapii, a po tym cyklu, jeśli wyniki były dobre – bo wiadomo, że chemia niszczy odporność – mogłem wrócić na dwa tygodnie do domu. Nie mogłem wtedy nigdzie wychodzić, musiałem żyć bardzo sterylnie i uważać na siebie.
Ktoś, kto tak nie chorował, może mieć trudno z wyobrażeniem, jak traci się wtedy chęci do życia.
Tak, a był taki okres, kiedy przez miesiąc nie byłem w stanie chodzić. Poruszałem się na wózku. To było dla mnie straszne.
Trenujesz kilka razy w tygodniu i grasz mecze, a za chwilę takie rzeczy. Współczuję.
To dobijało, ale na szczęście po pierwszej chemioterapii już mogłem chodzić. Było w miarę okej.
Twój rak został w pełni wyleczony? Jak to wygląda?
Po sześciu tygodniowych cyklach chemioterapii, które są w Protokole Europejskim i dotyczą chłoniaka anaplastycznego, miałem zrobione kolejne badanie PET. Lekarzom wyszło, że w organizmie nie mam już żadnych komórek nowotworowych, ale przez pięć najbliższych lat będę regularnie sprawdzany. W pierwszym roku mam na przykład rezonans co trzy miesiące, teraz najbliższy w listopadzie. Potem, jeśli jest wszystko w porządku, to się skraca, badań jest mniej, aż mija pięć lat. Dopiero wtedy jest się uznanym za osobę zdrową.
Kuba w trakcie meczu Iskra II Kochlice – Relaks Szklary Dolne w ostatni weekend
Czyli w swoim przypadku na taki tytuł poczekasz do 21. roku życia. Oczywiście – oby, oby nic po drodze tego nie skomplikowało. Ale w takim razie jak lekarze podchodzą do tego, że wróciłeś do sportu? Czegoś ci może zakazali? Słyszałem, że nie trenujesz, ale wróciłeś na boisko jako sędzia.
Tak naprawdę niczego nie zakazali. Powiedzieli, że mogę traktować siebie jako osobę zdrową. Mogę robić wszystko, choć wiadomo – nie do końca. Fizjoterapeuta powiedział, że jeszcze nie mogę wrócić do piłki i trenować 3-4 razy w tygodniu. Mój organizm na ten moment jest słaby i lepiej nie ryzykować. Ale lekarze dali mi zielone światło na sędziowanie i podpisali wszystkie dokumenty, które były potrzebne.
A jak ty do tego podchodzisz? Chcesz jak najszybciej wrócić do trenowania na najwyższych obrotach czy masz już inne podejście do piłki?
Mam nadzieję, że od drugiej rundy, czyli od lutego 2025 roku, zacznę znowu grać w piłkę. To wszystko zależy od fizjoterapeuty, co on mi powie. Ale na pewno chciałbym wrócić do gry.
Wsparcie drużyny musiałeś mieć mocne.
Tak, zdecydowanie. Wszyscy trenerzy, szkoła, drużyna – wysyłali filmiki i wiadomości. To było super.
A skąd akurat pomysł na sędziowanie?
Już przed chorobą myślałem, że jak skończę 16 lat, będę chciał zrobić kurs sędziowski. Różni starsi koledzy są już sędziami i mówili, że to fajna rzecz. Akurat się złożyło, że nie mogę jeszcze grać, a że brakuje mi piłki, mogłem ją chociaż mieć i poznać z innej strony.
A masz jakieś inspiracje w świecie sędziów?
Jak miałem więcej czasu w szpitalu, oglądałem serial “Sędziowie” na Canal+. To mnie zainspirowało, przekonało tak do końca, że sędziowanie jest fajne. Można poznać wielu ludzi, pozwiedzać trochę boisk i miejsc. Na razie mam z tego same pozytywne wrażenia.
Wiesz, co się mówi o niższych ligach z perspektywy sędziów? Piekiełko, zwłaszcza dla młodych.
Ale póki co nie spotkałem się jeszcze ze złymi przypadkami zachowań w swoją stronę. No i wiadomo, że na kursach nas uczyli, że jeśli to co mówią kibice wpada nam do jednego ucha, powinno od razu wypadać przez drugie. Najważniejsze są rzeczy, które mówią ci najbliżsi. Nie to, co wykrzyczą obce osoby, które nie za bardzo znają się na piłce i raz na jakiś czas pójdą na mecz na wsi. Słowa takich ludzi nie mogą mieć znaczenia dla sędziego.
Słuszne podejście. Poza tym masz bardzo wdzięczne nazwisko, żeby w sporcie jakkolwiek zaistnieć.
Tak, dużo osób mi tak mówiło!
Jesteś przykładem, że nawet jak w życiu młodego człowieka pojawia się poważna przeszkoda w postaci raka, można ją pokonać. Co na podstawie własnych doświadczeń chciałbyś przekazać ludziom, którzy mają podobne problemy?
Bardzo ważna jest głowa, optymistyczne myślenie i taka myśl, że jest okres, w którym się leczymy, a po nim da się wrócić do normalnego życia przed chorobą. To jest wyleczalne, szczególnie u dzieci.
Gdybyś miał 76 lat, mogłoby być zdecydowanie gorzej. Ale masz 16 i cały świat przed tobą.
Dokładnie.
Masz jeszcze jakieś cele oprócz powrotu do treningów?
Na razie uczę się sędziowania, ale wiadomo, że chciałoby się to robić jak najwyżej. Potrzebuję jednak czasu i doświadczenia.
Czyli jest szansa, że wizja bycia profesjonalnym sędzią będzie ekscytować cię bardziej niż bycie piłkarzem.
Wiem, że zostanie profesjonalnym piłkarzem będzie trudne, zwłaszcza teraz. Na razie traktuję to jak pasję i nie myślę o tym, że kiedyś mogę się z tego utrzymywać. Niestety nie jest to teraz możliwe, ale chciałbym w przyszłości to jakoś połączyć, sędziowanie z graniem. Mam nadzieję, że się uda.
***
Kuba nam o tym nie powiedział, ale jego starszy brat jak najbardziej. Chodzi o pomysł z założeniem fundacji, jaki zakiełkował w głowie 16-latka, gdy po raz ostatni wychodził ze szpitala jako pacjent walczący z nowotworem: – Cieszę się, że został przy piłce nożnej. Będę go ciągnął w trenerskie strony, ale niech będzie sędzią, jeśli sprawia mu to frajdę. Wiem też, że Kuba miał plany, żeby kiedyś założyć fundację. Przekonał się na własnej skórze, przez co trzeba przejść w szpitalu i jak wycieńczająca dla organizmu jest chemioterapia. Chciałby pomagać osobom chorym, takim jak on.
Fot. Adam Michalik (Dyrektor Podokręgu Legnica)
WIĘCEJ NA WESZŁO: