Reklama

Masłowski: Na dziś wszystko wskazuje na to, że wypełnię umowę [WYWIAD]

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

24 października 2024, 08:29 • 11 min czytania 8 komentarzy

Jagiellonia Białystok po zdobyciu sensacyjnego mistrzostwa Polski stanęła przed wyzwaniem, które zwalało z kolan najlepsze polskie kluby, czyli łączenie ligi z europejskimi pucharami. Na razie „Jadze” wychodzi to co najmniej nieźle, bo po dwunastu meczach Ekstraklasy ma 25 punktów i jest na podium, a w Europie dotarła do fazy ligowej Ligi Konferencji i na początek sprawiła olbrzymią niespodziankę w Kopenhadze. Przed domowym meczem z mołdawskim Petrocubem rozmawiamy z dyrektorem sportowym białostoczan Łukaszem Masłowskim.

Masłowski: Na dziś wszystko wskazuje na to, że wypełnię umowę [WYWIAD]

Jakie najważniejsze wnioski wyciągnięto z sierpniowego kryzysu? Czy jest zadowolony z letniego okienka? Kto z nowych ma największe rezerwy? Którego piłkarza najtrudniej było sprowadzić? Na wylosowanie jakiego rywala po cichu liczył? Co w temacie jego przyszłości w Białymstoku? Które czynniki będą kluczowe w rozmowach o pozostaniu? Zapraszamy. 

***

Przed startem rozgrywek wziąłby pan w ciemno wasz wynik na tym etapie sezonu?

Myślę, że jest to pytanie retoryczne. Oczywiście, że wziąłbym ten wynik w ciemno i na pewno jeszcze bym się lekko uśmiechnął, gdyby ktoś mi powiedział, że na tym etapie będziemy w takim miejscu.

Reklama

Baliście się tego słynnego pucharowego pocałunku śmierci?

Uważam, że w sporcie nie można się niczego bać, to jest największe niebezpieczeństwo. Wielokrotnie się powtarzało, że polskie kluby nie radzą sobie z łączeniem kilku frontów, więc zdawaliśmy sobie sprawę ze skali wyzwania. Nie chcę mówić już w trybie dokonanym, że nam się to udało i obroniliśmy się w przekroju całej rundy, bo przed nami jeszcze sporo meczów i w Ekstraklasie, i w pucharach. Ale jeśli rozmawiamy do tego momentu, to tak: uważam, że sobie poradziliśmy i jesteśmy zadowoleni.

Generalnie bardzo dużo czasu poświęcamy na to, żeby minimalizować ryzyko w tym zakresie. Dotychczasowe efekty mogą cieszyć, ale zaraz wkraczamy w chyba jeszcze intensywniejszy okres niż latem. Meczów będzie przybywało, a nie ubywało. Warunki pogodowe zaczną się pogarszać, co utrudni regenerację przy wytężonym wysiłku, ale postaramy się możliwie najlepiej pogodzić wszystkie fronty.

Wybawieniem był dla was wolny wrzesień od pucharów. Mogliście znów skupić się tylko na krajowym podwórku i poza 0:5 w Poznaniu, wycisnęliście maksimum z poprzedniego miesiąca. Nowy format LK został skrojony idealnie pod was.

Na pewno mistrzowi Polski nie wypada przegrywać meczu w takim stylu i w takich rozmiarach jak w Poznaniu. No ale zdarza się. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby umieć po takiej porażce wyciągać wnioski. I dziś po tym 0:5 możemy mówić o serii dobrych meczów w naszym wykonaniu. Znów widać w grze Jagiellonii pasję i entuzjazm.

Jakie wnioski należało wyciągnąć po spotkaniu z Lechem?

Reklama

Trzeba było dociec, z czego wynikało to, że tracimy tyle goli i tak łatwo pozwalamy rywalowi na dochodzenie do sytuacji. Mieliśmy problem z grą w defensywie, obroną pola karnego. Sztab wiele czasu poświęcił na poprawę sytuacji i pewne zmiany w sposobie naszej gry. W tych fragmentach, które tego wymagają, staliśmy się zespołem trochę bardziej dojrzałym, pragmatycznym i odpowiedzialnym za wynik.

My jako cały klub dojrzewamy. Dotyczy to zarówno kierownictwa, jak i piłkarzy ze sztabem. Z okresu, który teraz przeżywamy, czerpiemy garściami, ile tylko się da. Chcemy z niego wyciągnąć jak najwięcej. Mamy wkalkulowane, że będziemy popełniać błędy, ale dzięki temu staniemy się mądrzejsi na przyszłość. To są bezcenne lekcje.

Najważniejszą jest to, że nie można zawsze grać tak, jak w poprzednim sezonie? O tym Jesus Imaz na oficjalnej stronie Jagi mówił w kontekście meczów z Bodo i Ajaxem.

To jeden z najważniejszych wniosków. Nie da się zawsze tak grać, z kilku względów. Po pierwsze – ta drużyna jest nowa, inna. Po drugie – ligowi rywale inaczej już podchodzą do Jagiellonii, inaczej się nastawiają. Przez to sposób grania fragmentami musi się zmieniać, ale mimo wszystko w dalszym ciągu celem jest zachowanie naszego DNA, czyli stwarzania wielu sytuacji, ofensywnego nastawienia, utrzymywania się przy piłce – oczywiście w momentach, gdy można to robić i okoliczności na to pozwalają. Są tacy przeciwnicy, z którymi, jak powiedział Jesus, musimy grać inaczej. Trudno być dziś ofensywnym i dominującym z Ajaxem czy Bodo. Niestety nasze aktualne możliwości nie pozwalają, żeby w tym względzie rywalizować z nimi jak równy z równym.

Z jakim poczuciem kończył pan letnie okno transferowe? 

Takim, że wykonaliśmy swoją robotę. Przede wszystkim udało się poszerzyć kadrę. Od początku wiedzieliśmy, że jeśli mamy funkcjonować w kilku rozgrywkach jednocześnie, trener musi mieć większy wybór. To było najważniejsze. Co do personaliów, sądzę, że możemy być zadowoleni. Nasze możliwości jako klubu się nie zmieniły, w dalszym ciągu operujemy na określonym budżecie, który nie jest przesadnie wysoki. Celem było co najmniej utrzymanie dotychczasowego poziomu przy jednoczesnym zwiększeniu rywalizacji.

Nie wszyscy z nowych zawodników odgrywają pierwszoplanowe role, ale to naturalne, bo wchodzili do dobrze funkcjonującej drużyny i nie każdemu jest łatwo wskoczyć do składu. Każdy z nich jednak daje nadzieję, że w razie konieczności zmian czy wystąpienia kontuzji jest w stanie rywalizować na odpowiednim poziomie. Indywidualnie na razie nie czas na ocenianie.

W takim razie zapytam krótko: o którym z nowych piłkarzy wiemy jeszcze najmniej, a być może wkrótce dowiemy się więcej?

Moim zdaniem Czurlinow i Diaby-Fadiga do tej pory nie pokazali nawet 50 procent swojego potencjału. Myślę, że jeden i drugi jeszcze mocno nas zaskoczą w tym sezonie. Mocno w to wierzę, bo obserwuję ich na co dzień i widzę, jak olbrzymi potencjał w nich drzemie. Na tu i teraz nazwałbym tę dwójkę wyraźnie niespełnioną.

A pozyskanie którego zawodnika było najbardziej skomplikowane?

Najwięcej działań kosztowało nas sprowadzenie Czurlinowa. Wynikało to z wielu względów. Tego, w jakim klubie był, jego wynagrodzenia w Anglii, małej wiedzy Darko na temat ligi polskiej. Mnóstwo czynników musiało się spiąć. Udało się to dość późno, ale najważniejsze, że doprowadziliśmy sprawę do końca.

Gdy pozyskaliście Diaby’ego-Fadigę, najwięcej mówiło się o tym, że kiedyś w szatni Nicei ukradł zegarek Kasperowi Dolbergowi. Analizowaliście ten epizod z jego życia czy już nie było potrzeby?

Oczywiście wiedzieliśmy o tym zdarzeniu, ale kto nie popełniał błędów w młodości, niech pierwszy rzuci kamieniem. Na samym początku wyjaśnialiśmy tę historię i nie przekreśliła ona możliwości transferu. Znam wersję Lamina. To było dawno temu, miał 18 lat. Dla mnie to temat zamknięty. Liczy się tu i teraz. Nie mamy z nim żadnych problemów. Chłopak jest bardzo lubiany w szatni, chce pracować, ma świetny charakter i to jest dla nas istotne.

W ostatnich kilkunastu miesiącach rzadko zbiera pan krytyczne uwagi za transfery Jagi, ale Maksymilian Stryjek akurat jest wyjątkiem. Nie brakuje głosów, że bramkarz z trzeciej ligi angielskiej to nie jest poziom mistrza Polski. Jak pan obroni ten ruch?

Obronię tak, że nasz plan zakładał postawienie na Sławka Abramowicza. Max miał mu dać wsparcie i być alternatywą w razie potrzeby. Pamiętajmy, że Jagiellonia musi też realizować strategiczne założenia klubu, czyli wypełnianie limitu młodzieżowca, walkę o jak najwyższą lokatę w Pro Junior System i posiadanie piłkarzy z dużym potencjałem sprzedażowym. Oczywiście rywalizacja jest ważna, zawsze musi być, ale przed sezonem zakładaliśmy, że stawiamy na Sławka. Myślę, że ściągnięcie bramkarza, który ma ciekawy bagaż doświadczeń do pełnienia takiej roli, jaką dziś pełni Max jest okej. Nie oceniam go przez pryzmat tego, że miał być numerem jeden i nie spełnił oczekiwań. Tak przy tym transferze nie było.

Zwycięstwo w Kopenhadze to psychiczny przełom jesienią? Wreszcie mogliśmy Jagiellonię chwalić za zrobienie czegoś ponad stan i pokazanie pucharowej mentalności. 

To był przede wszystkim historyczny moment dla klubu, nie tylko w wymiarze mentalnym. Jeżeli w 97. minucie strzelasz na Parken decydującego gola, to zwycięstwo smakuje wyjątkowo pod każdym względem. Drużyna po czymś takim poczuła, że może rywalizować na bardzo wysokim poziomie. Mam nadzieję, że już w najbliższy czwartek ta pewność, która została zbudowana w Kopenhadze, będzie procentować również w Europie.

Jakie były pana oczekiwana względem zespołu po wylosowaniu rywali w fazie ligowej?

Nasz cel po losowaniu wynosił 7-8 punktów i dalej się tego trzymamy. Wygrana w Danii mocno nas przybliżyła do jego realizacji. Nie chcemy być minimalistami, ale myślę, że już 8 punktów daje duże szanse, by grać w pucharach na wiosnę. Jeśli teraz wykonamy kolejny krok, pewnie wkrótce sami trochę wyżej ustawimy sobie poprzeczkę. Mecze pucharowe wiążą się również ze sporymi pieniędzmi dla klubu, nie zapominamy o tym.

Po cichu liczył pan na jakiegoś głośnego przeciwnika z pierwszego koszyka?

Miałem nadzieję, że pojedziemy na Chelsea, ale to były tylko moje prywatne życzenia. Trafiliśmy na Kopenhagę, która również jest bardzo mocną ekipą, a na Parken zawsze ma świetną atmosferę. Nie wybrzydzaliśmy. Poddaliśmy się temu, co los przyniesie. Z perspektywy trzech punktów w Danii jestem zadowolony, że właśnie tam graliśmy.

W Jagiellonii ostatnio wiele dzieje się także w gabinetach. Rozumiem, że gdy prezes Wojciech Pertkiewicz ogłosił swoje odejście wraz z końcem roku, był pan jedną z najmniej zaskoczonych osób?

Wiedziałem o tym wcześniej niż opinia publiczna. Co mogę powiedzieć? Jest mi trochę przykro i wiem, że pewien etap się kończy, ale szanuję decyzję prezesa i znam jej motywy. Świat kręci się dalej i trzeba po prostu pracować. Do grudnia mamy jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Prezes na pewno zrobi wszystko, żeby domknąć tematy, które sobie pootwieraliśmy.

Dużo się też spekuluje na temat pana przyszłości, kibice drżą z niepewności. Co pan może powiedzieć?

Obowiązuje mnie umowa do końca sezonu i na ten moment wszystko wskazuje na to, że ją wypełnię. A co będzie dalej? Wszystko jest możliwe, niczego nie wykluczam. Mogę zapewnić, że nikogo nie informowałem o tym, że odchodzę. To plotki, które chciałbym zdementować. Na dziś nic się nie dzieje w temacie mojego odejścia.

W grę wchodzą również kwestie rodzinne, czego nie ukrywał pan na Twitterze.

Bez wątpienia te kwestie mają duże znaczenie. Od prawie trzech lat jestem tutaj sam, rodzina została w Zduńskiej Woli. Trochę żyjemy na odległość, ale wiem, na co się pisaliśmy. Umowa latem wygasa, nadejdzie czas refleksji i zastanowienia się, co dalej. Jak mówiłem, każdy wariant biorę pod uwagę.

Często ma pan poczucie, że coś ucieka przez pracę?

W tej branży niestety tak jest, trzeba mieć to wkalkulowane. Moja rodzina na szczęście jest bardzo wyrozumiała i szanuje to, w jakiej formie pracuję. W dużej mierze pewnie już się przyzwyczaiła, bo gdy grałem w piłkę, też często nie było mnie w domu. Ale zdaję sobie sprawę, że chciałaby mieć mnie częściej, zwłaszcza dzieci. Niestety, w Zduńskiej Woli nie ma Ekstraklasy, więc tata musi pracować trochę dalej.

Braliście pod uwagę przeprowadzkę całą rodziną?

Dzieci znajdują się na takim etapie, że raczej byłoby to niemożliwe. Syn zaczął studia, córka jest w drugiej klasie liceum. Za nami łącznie już kilkanaście przeprowadzek, a w tym zawodzie nic nie jest pewne. Dziś jesteś, jutro cię nie ma. Doszliśmy do etapu, w którym nie chcieliśmy znów zmieniać dzieciom otoczenia, szczególnie córce. Dopóki nie zacznie studiować, żona musi się nią zajmować na miejscu.

Jagiellonia musi panu pokazać, że perspektywy na przyszłość są ciekawsze, zagwarantować rozwój klubu w konkretnych aspektach?

Cały czas widzę, że klub chce się rozwijać. Jest ogromna wola właścicielska – i nie tylko – żeby Jagiellonia ciągle szła do przodu. Nie ma tu może potężnych pieniędzy, żeby to zrobić w rok czy dwa, ale są chęci i inspiracje. Bardzo doceniam to, jak mocno klub daje do zrozumienia, że chciałby przedłużyć naszą współpracę. Nie ma dziś jakichś warunków tego typu, od których zależy moje pozostanie. Nie chodzi tylko o kwestie kontraktowe, ale też życiowe.

Czyli jest pan przekonany, że nawet jeśli po prezesie odejdzie pan ze swoim notesem, Jagiellonia nie wróci do punktu wyjścia, strukturalnie trwale weszła na wyższy poziom?

Tak. Zakładam, że skoro już wiadomo o odejściu prezesa, to właściciele klubu mają świadomość, że musi dojść do pewnej kontynuacji strategii i zarządzania. Co do mnie, myślę, że gdybym odszedł lub nie dane byłoby mi tu dalej pracować, to byłoby podobnie i Jagiellonia znalazłaby kogoś, kto rozwijałby rzeczy, które wcześniej zostały nakreślone. Czas pokazał, że obraliśmy słuszny kierunek.

Krótko mówiąc, tak czy siak przyszłość Jagi rysuje się w jasnych barwach.

Myślę, że Jagiellonia znalazła się w momencie, w którym nie ma powodów do niepokoju. Stała się klubem stabilnym organizacyjnie, finansowo i sportowo. Może się dalej rozwijać. To nie są słowa rzucane na wiatr, że klub chce rozbudowywać infrastrukturę dla akademii, rozmowy są mocno zaawansowane. Została wręcz narzucona pozytywna presja wewnętrzna, żeby jak najszybciej doprowadzić ten temat do końca. Pozwoli to wykonywać Jadze kolejne kroki do przodu.

Ostania sprawa: wierzy pan jeszcze, że w tym sezonie doczekamy się meczu o Superpuchar Polski i czy wariant z Turcją podczas zimowych przygotowań wchodzi w grę?

Moim zdaniem temat turecki jest absolutnie nierealny, to nie byłoby dobre rozwiązanie dla żadnej strony. Podaliśmy dwa alternatywne terminy, w których moglibyśmy zagrać, nawet jeszcze w tym roku. W najbliższych dniach dojdzie tu do burzy mózgów. Wierzę, że mecz o Superpuchar się odbędzie. Największym błędem było nierozegranie go przed sezonem zgodnie z planem. Teraz trzeba znaleźć wariant  wystarczająco dogodny dla nas – co nie jest łatwe przy tak napiętym terminarzu – dla Wisły Kraków i dla samego organizatora, czyli PZPN-u. Zakładam, że wszyscy mają dobrą wolę i chcą, żeby do tego spotkania doszło.

Jakie terminy zaproponowaliście?

Na razie zostawię je dla siebie. Temat wkrótce będzie dyskutowany i pewnie niebawem się dowiecie.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

8 komentarzy

Loading...