Reklama

Dwa sklepy, zdobyty Berlin i okno w Manchesterze. O (wice)mistrzach z Grodziska

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

24 października 2024, 13:54 • 15 min czytania 8 komentarzy

Niesamowite, że ludzie, których nie było na świecie, gdy Sebastian Mila strzelał Davidowi Seamanowi w okno, dziś są dorośli. Na szczęście istnieje również Maciej Iwański, który gola 21-letniego Mili wykrzyczał, no i który od tamtego czasu niezmiennie jest młodym i perspektywicznym komentatorem. W nagrodę za wyeliminowanie Anglików, piłkarze Dyskobolii dostali od Zbigniewa Drzymały podgrzewaną murawę. Wcześniej w Grodzisku Wielkopolskim odpadła Hertha BSC. Szykujemy chusteczki i ruszamy we wzruszającą podróż do 2003 roku.

Dwa sklepy, zdobyty Berlin i okno w Manchesterze. O (wice)mistrzach z Grodziska

Legia i Jagiellonia zagrają dziś o kolejne punkty w Lidze Konferencji. Zwycięstwa nad Betisem i FC Kopenhagą odkurzyły w naszej pamięci wspomnienia związane z polskimi rajdami w europejskich pucharach. Kilka lat temu przygotowaliśmy nawet zestawienie TOP10 pucharowych przygód polskich klubów w XXI wieku. Gdzieś pomiędzy Legią, Lechem oraz Wisłą Kraków demolującą Schalke i Parmę, znalazła się Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski.

Klub zamiast wozu

Kartka z kalendarza. W 2003 roku urodzili się: Julia Szeremeta, Jeremy Sochan i Aleksander Buksa. Zaczął ukazywać się „Fakt”, TVN rozpoczął emisję „Na Wspólnej”, a Polacy głosowali w referendum za wejściem do Unii Europejskiej. Jarosław Kaczyński został prezesem Prawa i Sprawiedliwości, a Donald Tusk przewodniczącym Platformy Obywatelskiej. Na ekrany kin weszła pierwsza część „Kill Billa”. Powstał MKS Kluczbork, a Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski zdobyła wicemistrzostwo Polski, dzięki czemu ruszyła po Puchar UEFA.

Historia Dyskobolii sięga 1922 roku, gdy grupa gimnazjalistów z Grodziska Wielkopolskiego założyła klub, który 75 lat później zadebiutował w ekstraklasie. Jesienią 2000 roku za sterami Dyskobolii stanął Zbigniew Drzymała – prawnuk Michała Drzymały – i tak powstał Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski.

Reklama

Michał Drzymała walczył z władzami pruskimi. Nie mógł dostać zgody na wybudowanie domu, więc na swojej działce postawił wóz cyrkowy. Zbigniew nikogo o zgodę nie pytał i w rodzinnym miasteczku zbudował klub z prawdziwego zdarzenia.

Zbigniew Drzymała dorobił się fortuny dzięki firmie Inter Groclin Auto. Produkował wyposażenie i akcesoria samochodowe. Na przełomie wieków postanowił zmontować drużynę piłkarską, z którą odniesie sukces. Od początku nie ukrywał, że zależy mu na realnym wpływie na klub, dlatego swój majątek zainwestował w Grodzisku, mimo że wcześniej kręcił się przy Lechu Poznań.

Wielkie zakupy i dwa sklepy

W październiku 2001 roku trenerem Dyskobolii został Bogusław Kaczmarek. Zastąpił Edwarda Lorensa, który kiepsko wszedł w sezon. „Bobo” utrzymał klub w Ekstraklasie i rozpoczął przebudowę.

Jako jeden z pierwszych w Dyskobolii pojawił się Tomasz Wieszczycki, który przyznaje, że było w tym sporo przypadku. Po powrocie z Grecji, na ulicy spotkał przechodzącego z tragarzami menadżera, który zawiózł go do Grodziska. Tam „Wieszczu” pokłócił się z prezesem Drzymałą, czym – jak się okazało – zaimponował, no i wkrótce podpisał kontrakt. Taki spontan.

Szybko dołączali kolejni, między innymi: Mariusz Liberda, Sebastian Mila, Mariusz Pawlak, Marcin Zając, Ivica Kriżanac, Jan Woś, Piotr Rocki, Andrzej Niedzielan, czy Radosław Sobolewski. Tworzyła się naprawdę ciekawa paka. Wszyscy podkreślali dwie sprawy: ciężką pracę (typu: bieganie po lasach) i znakomitą atmosferę (typu: grill pięć razy w tygodniu). No i specyficzną okolicę.

Reklama

Grodzisk Wielkopolski to piętnastotysięczne miasteczko. Dla niektórych minus, dla innych plus. Z czasem prezes Drzymała zabronił zawodnikom mieszkać w Poznaniu, więc całe życie kręciło się wokół Grodziska.

Nie było kin, galerii, no nie było gdzie się ruszyć. Jeżeli chodzi o mnie, to nawet mi to odpowiadało. Mogłem się skupić na treningu i pracy. Jak się chciało pojechać do kina czy na zakupy, to mogłem sobie te 40 kilometrów podjechaćwspomina Jarosław Lato. – Wszyscy byliśmy ze sobą powiązani. Były dwa sklepy i zawsze się ze sobą widywaliśmy, choćby w nich. Może dlatego było tam tak fajnie, każdy żył ze sobą i tworzył rodzinę. Przyjaźnie z tamtych lat pozostały do dziś – przyznaje były pomocnik Dyskobolii.

vice MISTRZ POLSKI

Latem 2003 roku „Bobo” Kaczmarek doprowadził Dyskobolię do wicemistrzostwa Polski. Mimo że w Grodzisku udało się pokonać Wisłę Kraków 2:0 (miesiąc po dwumeczu „Białej Gwiazdy” z Lazio), to w ostatecznym rozrachunku ekipa Henryka Kasperczaka była poza konkurencją. Może właśnie dlatego na trybunie zamontowano pamiętny baner z wielkim napisem „MISTRZ POLSKI” i ledwo widocznym „vice”.

Przed kolejnym sezonem Zbigniew Drzymała postanowił zmienić trenera. Wszystko przez zimowy obóz przygotowawczy na Cyprze, gdzie Dyskobolia mierzyła się w jednym ze sparingów ze Slovanem Bratysława prowadzonym przez Dusana Radolsky’ego. Prezesowi Groclinu na tyle spodobała się gra słowackiej drużyny, że kilka miesięcy później zatrudnił jej szkoleniowca. Radolsky wygrał wyścig o posadę z Dragomirem Okuką, Jerzym Engelem i Ryszardem Wieczorkiem.

Trener „Bobo” tak długo przekonywał mnie, żebym dołączył do jego drużyny, że w końcu zgodziłem się. A jak już przeniosłem się do Grodziska, to Kaczmarkowi podziękowano. Na szczęście byli tam też moi koledzy z Zabrza, Ivica Kriżanac i Andrzej Niedzielan – wspomina Rafał Kaczmarczyk, który wcześniej grał między innymi w Widzewie (1998-2001). – Pierwszy raz zdarzyło mi się, że trafiłem do nowego klubu i w pierwszych kolejkach nie wszedłem ani na minutę. Ale kiedy patrzyłem na środek pola Dyskobolii, rozumiałem. Wieszczycki, Sobolewski, Mila, Igor Kozioł w świetnej formie, Jasiu Woś, Piotrek Rocki. „Jezu, co za kadra! Sami kozacy” – myślałem.

Pierwszym poważnym testem Radolsky’ego był start w rozgrywkach o Puchar UEFA. Nie był to debiut Dyskobolii w europejskich pucharach, bo w 2001 roku grodziszczanie zasmakowali świętej pamięci Pucharu Intertoto, ale odpadli już w pierwszym dwumeczu, ze Spartakiem Warna. Wiadomo, pierwsze pucharowe koty za grodziskie płoty.

Czas na kolejną kartkę z kalendarza. W sezonie 2003/2004 roiło się od eurowpierdoli. Wisła Płock odpadła z Ventspilsem, GKS Katowice z Cementarnicą Skopje. W eliminacjach do Ligi Mistrzów „Biała Gwiazda” odbiła się od Anderlechtu, a kilka miesięcy później od Valerengi. Nie wiodło się nawet w Intertoto, gdzie Odra Wodzisław Śląski odpadła z półamatorskim Shamrockiem, a Polonia Warszawa zebrała łomot od Toboła Kostanaj.

Na szczęście była jeszcze Dyskobolia.

Na Berlin!

Na dzień dobry podopieczni Dusana Radolsky’ego przejechali się po Atlantasie Kłajpeda 2:0 i 4:1. Gole strzelali Grzegorz Rasiak (trzy), Niedzielan (dwie) i Kriżanac. Wszystko zgodnie z planem, który nieco komplikował się w kolejnej rundzie, gdzie czekała Hertha BSC. Tak zwane schody, proszę państwa.

Wydawało się, że jedyne wyzwanie, jakie czeka Niemców, to wymówienie nazwy klubu, z którym przyjdzie im się mierzyć. Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski funkcjonował na przemian z „Wieśniakami”. Wtedy nikt w Berlinie – trzysta razy większym od Grodziska – nie słyszał jeszcze o Hoffenheim.

Przed wyjazdem do stolicy Niemiec, Zbigniew Drzymała błagał zespół o brak kompromitacji, a Paweł Zarzeczny na okładce „Przeglądu Sportowego” ogłosił atak na Berlin.

Krzysztof Stanowski wspominał po latach: – W redakcji mieliśmy niemieckiego nadzorcę, który żyć nie dawał, wymyślał jakieś bzdury i frustrował całą załogę. Paweł go raczej lekceważył i z tego względu było jasne jak słońce, że za moment zostanie zwolniony, on sam wiedział o tym doskonale. Gdy więc mecz się zbliżał, poczekał aż Niemiec pójdzie do domu i zmienił pierwszą stronę. Dał na niej wielki czołg, a pod nim czołgistów: Niedzielana, Rasiaka, Milę i Zająca, a wszystko spuentował napisem: „Na Berlin!”. Jak się łatwo domyślić, była to ostatnia okładka, jaką zrobił, ale co napsuł krwi niemieckiemu nadzorcy – to jego. A podejrzewam, że i ów Niemiec musiał później tłumaczyć się swoim przełożonym.

Hertha nie walczyła wówczas o mistrzostwo Bundesligi, delikatnie mówiąc. W jej kadrze nie brakowało jednak nazwisk budzących respekt. Gabor Kiraly, Josip Simunić, Niko Kovac, Arne Friedrich czy Luizao. Do tego trzej Polacy: Tomasz Kuszczak, Bartosz Karwan i Artur Wichniarek. Jedynie ostatni z panów meldował się na boisku regularnie, ale najczęściej zawodził.

„König Artur” nie spisał się również w pierwszym meczu z Dyskobolią. Na trybunach Stadionu Olimpijskiego zasiadło więcej kibiców, niż Grodzisk liczy mieszkańców. Goli nie obejrzeli. Po końcowym gwizdku prezes Herthy, Dieter Hoeness, walnął pięścią w stół i wykrzyczał: – Skoro ci piłkarze nie gwarantują dobrych wyników, to muszę się zastanowić, czy nie zacząć ich wymieniać!

Berlińczycy zapowiadali, że w rewanżu zmiotą Dyskobolię z powierzchni ziemi.

Po pierwsze: nie lekceważ

Krążą legendy, że kiedy piłkarze Herthy zobaczyli stadion w Grodzisku, byli przekonani, że ten „elegancki kurnik” jest obiektem treningowym. Gdy zaczął się rewanż, treningowego luzu u berlińczyków nie było jednak widać. Przedmeczowy zapał gości prędko ostudził duet Kriżanac – Pawlak. Spokój wprowadzali Wieszczycki oraz Sobolewski. Z przodu, wiadomo, Rasiak i Niedzielan.

Dyskobolia grała bardzo nowocześnie, nie tylko jak na tamte czasy – zauważa Kaczmarczyk, który obecnie zajmuje się szkoleniem młodzieży. – Myślę, że trener Radolsky jako pierwszy w Polsce zaczął grać do tego stopnia ofensywnymi bocznymi obrońcami przy czwórce z tyłu. Ściągnął dwóch Czechów Radka Mynara i Lumira Sedlacka. Jednego na prawą, drugiego na lewą. Potem przez całe zgrupowanie uczyliśmy się przesuwania, tak długo aż zaskoczyło.

Piłka wpadła do siatki w 84. minucie. Wydawało się, że Węgra w szarych, dresowych spodniach pokonał Rasiak, ale powtórki telewizyjne pokazały coś innego: samobójcze trafienie Simunicia.

Kwadrans później szczęśliwy napastnik Dyskobolii mówił przed kamerami, że nikt na świecie nie obstawiał zwycięstwa polskiej drużyny, trener Huub Stevens krzyczał coś o katastrofie, a Dusan Radolsky podkreślał, że ze względu na pucharową matematykę, na boisku więcej było taktyki niż gry w piłkę, ale to jego drużyna była lepsza. Tezę Słowaka potwierdza choćby statystyka strzałów, których więcej oddała Dyskobolia (16:13). Podobnie z uderzeniami celnymi: sześć do trzech.

Przeglądałem historię pojedynków polsko-niemieckich i naszych zwycięstw było w niej bardzo niewiele. Dlatego czujemy ogromną satysfakcję, bo wyeliminować Niemców to duża sztuka – zaznaczył bezpośrednio po meczu Wieszczycki. I dodał: – W pierwszym meczu Hertha nas zlekceważyła i chyba nadal nie może zrozumieć, że odpadła z zespołem z jakiegoś Grodziska. Jestem pewien, że następni nasi rywale już takiego błędu nie popełnią i będzie nam trudniej. Nie chcielibyśmy teraz trafić na Hiszpanów. Nasi piłkarze stanowią o sile reprezentacji i cieszę się, że potwierdzili to w klubie.

Wieszczycki nie zmyślał. Rewanżowe spotkanie z Herthą rozegrano 15 października 2003 roku. Cztery dni wcześniej reprezentacja Polski pokonała w Budapeszcie Węgrów 2:1. Oba gole strzelił Niedzielan. W kadrze Pawła Janasa było wówczas więcej zawodników Dyskobolii niż mistrzowskiej (i polskiej przecież) Wisły Kraków. W pierwszej jedenastce – obok Niedzielana – wyszli: Rasiak, Mila i Sobolewski.

Żadni nadludzie

Spełniło się również życzenie „Wieszcza”. W kolejnej rundzie los nie przydzielił grodziszczanom Hiszpanów, ale czy był łaskawy? Dyskobolia trafiła na Manchester City. David Seaman, Claudio Reyna, Steve McManaman, Shaun Wright-Phillips, Robbie Fowler, Nicolas Anelka. Nazwiska zawodników Herthy mogły imponować, ale dopiero teraz robiła się gęsia skórka.

Do tego kolejny imponujący obiekt. Otwarty zaledwie kilka miesięcy wcześniej City of Manchester Stadium. Pierwszy mecz znów rozegrano na wyjeździe.

– Zajeżdżając pod stadion, czując na ramieniu ciężar torby ze sprzętem – w tym korki z językami przymocowanymi taśmą, bo akurat zerwały mi się z gumki od ich podtrzymywania – myślałem, że jestem królem świata – wspomina Sebastian Mila w autobiografii napisanej wspólnie z Leszkiem Milewskim. Dalej opowiada: – Przebierając się w wielkiej jak stodoła szatni, wychodząc na równą jak stół murawę City of Manchester Stadium, myślałem, że osiągnąłem już wszystko. Nie mogłem uwierzyć, że tu dotarłem. Patrzę na zawodników po drugiej stronie – magia. Myślałem, że wyżej nie podskoczę. Sama możliwość zagrania z City była dla mnie sufitem.

Z drugiej strony spostrzeżenia Rafała Kaczmarczyka: – Drugi i ostatni raz w mojej przygodzie z piłką spotkałem się z tak dobrze dobranym zespołem pod względem charakterologicznym. Nasza drużyna świetnie się dogadywała, tak po ludzku, a przy tym nastawienie zawsze było bojowe. Mocny mental. Jak jechaliśmy do Berlina czy do Manchesteru, to nie pękaliśmy. Wychodziliśmy, żeby wygrać. I potem, już na boisku, okazywało się, że zawodnicy Herthy czy City to nie są żadni nadludzie, że można z nimi powalczyć.

Zaczęło się średnio. Gospodarze ruszyli. Anelka trafił już w szóstej minucie i wydawało się, że kolejne gole dla „Obywateli” są kwestią czasu. Radolsky widział, co się dzieje. Chciał przeprowadzać zmiany już w pierwszej połowie, ale wytrzymał. Jedynie skorygował ustawienie.

Strzelaj, młody

Druga połowa wyglądała dużo lepiej. W 65. minucie Rasiak padł na murawę, a sędzia podyktował rzut wolny. Do piłki podeszli Wieszczycki i Mila, który w swojej książce przytacza dialog pomiędzy nimi:

– Ty uderzasz.
Mam wrażenie, że się przesłyszałem. Ale Wieszczu trzyma się pod boki, patrzy na mnie spod byka i powtarza:
– Ty uderzasz.
– To twoja pozycja.
– Ty uderzasz. Jak ja strzelę, w moim życiu nic się nie zmieni. Jeśli ty strzelisz, to będzie wielki krok w twojej karierze.

Mila posłuchał starszego o dziesięć lat kolegi. Chwilę później piłka zatrzepotała w siatce, a bezradny David Seaman usiadł i założył ręce na kolana.

– Biegnę. Nie wiem co mam robić. Nie wiem, co mam myśleć. Nawet nie wiem, jak się mam cieszyć. Dostałem potężny zastrzyk adrenaliny, krótką, niesamowitą, intensywną chwilę szczęścia. To trwało może sześć – siedem sekund, ale niewiele zaznałem wspanialszych chwil. To taki moment, który spłaca tysiące godzin na treningu – opisuje Mila.

Rzut wolny z Manchesteru wielokrotnie wspominał również Tomasz Wieszczycki.

Trenowaliśmy je razem po treningach. Sebastian Przyrowski zostawał z nami i mu strzelaliśmy. Akurat wolny w Manchesterze był bardziej pode mnie, dla zawodnika prawonożnego. Kusiło mnie, żeby podejść, ale wiedziałem, że Sebastian ma fantastyczną lewą nogę. Poza tym trenowaliśmy też ten wariant, że przebiegam nad piłką, a uderza Seba. Z tego miejsca na treningu trafiał 8 na 10 strzałów, więc byłem spokojny. Nie zawiodłem się, poza tym wiedziałem, że to mu zbuduje jakąś przyszłość. Oczywiście nie wiedziałem, że padnie gol, ale prawdopodobieństwo było spore – przyznał kapitan Dyskobolii w „Przeglądzie Sportowym”.

Więcej goli w Manchesterze nie padło. Duża w tym zasługa Mariusza Liberdy. Remis wywieziony z Anglii był niezwykle cenny.

Jestem rozczarowany wynikiem, choć wcześniej ostrzegałem zawodników, że wicemistrzowie Polski nie będą się tylko i wyłącznie bronić. Że lubią grać ofensywnie. Uważam remis za wynik sprawiedliwy – powiedział po meczu Kevin Keegan, szkoleniowiec gospodarzy.

Zagraliśmy bardzo dobrze taktycznie. Remis w Manchesterze nie oznacza wcale, że jesteśmy w trzeciej rundzie Pucharu UEFA. Przed nami ciężki mecz rewanżowy i ostrzę sobie apetyt na awans – zapowiadał Radolsky.

Bilety za stówę i podgrzewana murawa

Rewanż wyznaczono na 27 listopada. Wystarczyło nie stracić gola, co Drzymała próbował wytłumaczyć Liberdzie. No, banalnie proste.

Jednym z głównych tematów przed meczem był horrendalne ceny biletów. Najtańsza wejściówka kosztowała 100 złotych. W 2003 roku minimalne wynagrodzenie wynosiło 800 złotych, a średnia pensja 2201 złotych. Mimo to wyprzedał się komplet.

Anglicy nocowali w Poznaniu. Kiedy przyjechali do Grodziska na przedmeczowy trening, cała drużyna Dyskobolii zabunkrowała się w loży z widokiem na murawę. Już sam rozruch podopiecznych Keegana robił wrażenie. Luz, umiejętności z kosmosu, ale gospodarze wciąż starali się pamiętać, że nie obserwują nadludzi.

O oderwanie łatki nadczłowieka po raz kolejny zadbał Nicolas Anelka, który również w rewanżu nie wykorzystał kilku znakomitych sytuacji. Za każdym razem górą był Liberda. Swoją szansę na gola miał również Niedzielan, ale piłkę sprzed pustej bramki wybił Richard Dunne. Gole nie padły, Dyskobolia wyeliminowała Anglików.

Prezes Drzymała ogłosił po meczu, że ma dla drużyny nagrodę. – Jeszcze w tym roku zamontujemy podgrzewaną murawę! – krzyczał podrzucany właściciel Groclinu.

Maciej Szmigielski relacjonował w „Piłce Nożnej”: Po meczu nie sposób było dotrzeć do któregokolwiek z angielskich piłkarzy. Za to porządkowi bez przeszkód mogli sobie robić zdjęcia ze słynnymi zawodnikami. I wcale im nie przeszkadzało, że Nicolas Anelka czy Robbie Fowler dalecy byli od zachwytu, gdy kilku ochroniarzy charakteryzujących się ogromnymi karkami tuliło się do nich niby do ukochanych. Do poziomu cieciów dostosowali się też niektórzy piłkarze Dyskobolii. Mariusz Pawlak to bez wątpienia jeden z najlepszych ligowych defensorów, ale czeka go nadal sporo pracy nad sobą, aby w przyszłości wreszcie nie zachowywać się ordynarnie, a dokładniej mówiąc – niczym pospolity cham.

Ten sam Mariusz Pawlak wybiegł na rewanż z naderwanym ścięgnem Achillesa. Za nic miał ostrzeżenia lekarzy, że ryzykuje zerwaniem. Połknął kilka tabletek przeciwbólowych i zagrał. Po meczu nie świętował z drużyną – zrobił sobie kilka fotek i pojechał do Warszawy na operację.

Pawlak miał czego żałować, bo sporo go ominęło. Pod grodziskim ratuszem rozstawiła się orkiestra, na niebie błyskały sztuczne ognie, a ciszę nocną – niczym w centrum Stambułu – zakłócały klaksony. Zabawa trwała do rana.

Nic nie trwa wiecznie

Fakty są takie, że na cztery mecze z Herthą i Manchesterem City, Dyskobolia wygrała jeden i strzeliła dwa gole. Właściwie jednego, bo trafienie z Niemcami było samobójcze. Z drugiej strony w czterech starciach z tak uznanymi markami, podopieczni Radolsky’ego stracili tylko jedną bramkę. To nie był rajd w stylu Wisły Kraków, która rok wcześniej spektakularnie eliminowała Parmę i Schalke. Styl Dyskobolii był znacznie bardziej kunktatorski, ale co z tego, skoro przyniósł efekt? Po ponad 20 latach wciąż wspominamy tamte mecze.

W kolejnej rundzie grodziszczanie trafili na „Żyrondystów” z Bordeaux, z którymi zagrali już na wiosnę. Piękny sen dobiegł końca. Mimo że w pierwszym meczu Dyskobolia przeważała i od 31. minuty grała w przewadze jednego zawodnika, przegrała 0:1 po bramce zdobytej przez Marouane’a Chamakha w ostatnich sekundach. Rewanż był egzekucją w wykonaniu Francuzów. 1:4.

Sezon ligowy drużyna z Grodziska zakończyła na czwartym miejscu, za Amicą Wronki, Legią i Wisłą. Odbiła sobie rok później, znów świętując wicemistrzostwo. W 2005 roku Groclin sięgnął również po Puchar Polski, który po latach został klubowi odebrany. Sąd Okręgowy we Wrocławiu ogłosił, że pierwszy mecz finałowy, w którym Dyskobolia pokonała Zagłębie Lubin 2:0, został ustawiony. Sam Drzymała kilka lat temu również usłyszał wyrok, od którego odwołał się niezwłocznie. Prezes Groclinu twierdził, że jego klub w korupcyjnych czasach nie był ani lepszy ani gorszy od reszty ligowej stawki.

Byli zawodnicy wspominają Drzymałę głównie dobrze.

Trzeba docenić, że stworzył bardzo stabilny klub. Zarządzał adekwatnie do budżetu i możliwości. Jak podpisałeś kontrakt, to o nic nie musiałeś się martwić. Wypłata przychodziła na konto nie tydzień po terminie, tylko dzień przed. Prezes Drzymała bardzo się angażował. Czasami pewnie aż za bardzo, ale myślę, że w końcu zrozumiał, że kiedy oddawał władzę trenerowi, to przychodziły lepsze wyniki. Radolsky dostał autonomię, silną i szeroką kadrę, no i zrobił sukcesy. Ale nie byłoby tego bez pewnej dozy szczęścia – przyznaje Kaczmarczyk.

Po pucharowych sukcesach i wicemistrzostwie zdobytym w sezonie 2004/05, najlepsi zawodnicy systematycznie rozjeżdżali się po Polsce i Europie. Wkrótce zniknął również sam klub. W 2008 roku Drzymała sprzedał licencję Józefowi Wojciechowskiemu. Zespół przeniósł się do Warszawy i od tamtego momentu grał jako Polonia.

Reaktywowana w 2017 roku Dyskobolia gra obecnie w piątej lidze, a stadion w Grodzisku Wielkopolskim od lat bardziej kojarzy się z Wartą Poznań. Niech jednak pierwszy rzuci kamieniem ten, kto przy okazji transmisji z meczów Warty, nigdy nie pomyślał z łezką w oku o szarżach duetu Niedzielan – Rasiak, czy Mariuszu Liberdzie zatrzymującym Anelkę.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA: 

Fot. Newspix

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

8 komentarzy

Loading...