Interesującej wypowiedzi udzielił stoper Legii Warszawa Radovan Pankov w wywiadzie dla serbskiego portalu mozzartsport.com. 29-letni defensor pokusił się o porównanie naszej rodzimej ligi do uchodzącej za jedną z najmocniejszych na świecie angielskiej Premier League. I nawet znalazł podobieństwa, ale chyba tylko on je dostrzega.
– Może to głupie porównanie, ale Ekstraklasę nazwałbym małą Premier League. Oczywiście nie z taką jakością, ale to znacznie bardziej wyrównana liga. Jeśli walczysz o tytuł, musisz rywalizować w każdym meczu, szczególnie na wyjazdach, nawet jeśli grasz z drużyną, która walczy o utrzymanie. Co roku mistrzem zostaje ktoś inny. W zeszłym roku Jagiellonia, potem Raków, Lech, dalej dwukrotnie Legia, wcześniej Piast. I zawsze któraś z drużyn gra później w Europie – stwierdził Radovan Pankov.
Ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że Serb przestał śledzić angielską ligę już kilka ładnych lat temu i nie zauważył, że w ostatnich siedmiu sezonach tylko raz zdarzyło się, że po mistrzostwo sięgnął ktoś inny niż Manchester City. Ale cieszy, że Pankov zauważył, że z każdym trzeba rywalizować, jeśli walczy się o tytuł. Naszą ligę widocznie obserwuje uważnie i wie, że nawet drużyny walczące o utrzymanie nie strzelają sobie same goli, gdy przyjeżdża faworyt.
– Liga jest naprawdę wymagająca, przede wszystkim pod kątem fizyczności – kontynuował objaśnianie realiów Ekstraklasy Pankov. – Po drugie, rozegraliśmy do tej pory 19 lub 20 meczów, a Lech 16 lub 17. Grasz dwa razy w tygodniu, prawie nie trenujesz przed meczem, a oni przygotowują się na ciebie przez siedem dni. Nie jest łatwo grać w Europie i rywalizować w Polsce. To samo przydarzyło się Rakowowi i Legii, gdy po raz ostatni została mistrzem. Ale dziewięć punktów straty to nie tak dużo, co w Serbii. Przewaga topnieje, wszyscy gubią punkty – wyjaśnił.
Wszystko jasne. Legia rozegrała trzy mecze więcej od początku sezonu niż Lech, więc nic dziwnego, że ma cztery ligowe zwycięstwa na koncie mniej. Zupełnie serio, sami mamy świadomość, że mało który zespół potrafi łączyć grę w pucharach z ligą, ale mówienie tego po jednym meczu fazy ligowej Ligi Konferencji… Czy nadal mówimy o tej samej lidze, którą można nazwać “małą Premier League”?
Wyobraźcie sobie, że wychodzą piłkarze Arsenalu i mówią “no przegraliśmy z Bournemouth, ale oni nie grają w pucharach, mogli się na nas spinać cały tydzień”. Chyba nie tego oczekuje się od drużyny, która ma ambicje, aby rywalizować na wszystkich frontach. Na szczęście jednak Pankov jest optymistą. Dziewięć punktów straty w Ekstraklasie to tyle, co nic, przecież wszyscy tracą. I znów, znamy naszą ligę i jest to prawda – nie ma takiej przewagi, jakiej polskie drużyny nie byłyby w stanie roztrwonić.
Ale z drugiej strony – jak ma być inaczej, skoro piłkarz jednego z faworytów do tytułu przyjmuje tracenie punktów przez przeciwnika za pewnik? “Przegrywamy? No przegrywamy, ale spoko, inni też przegrają, więc w końcu wygramy”. Może gdyby piłkarze Legii założyli, że Lech jednak może już nie pogubić więcej punktów niż oni do końca sezonu, kibice mogliby się cieszyć z kilku oczek więcej w tabeli. Gdyby pisać książkę o mentalności zwycięzcy, to do Pankova byśmy się nie zgłosili.
Po 12 kolejkach Ekstraklasy, Legia Warszawa zajmuje 5. miejsce w tabeli z 19 punktami na koncie.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Raków przepycha mecze lepiej niż politycy zapisy nie na temat w specustawach
- Nowe zagranie w Ekstraklasie: prostopadłostrzał
- Śląsku Wrocław, czy ty zamierzasz kiedyś wygrać mecz? Amatorów nie liczymy
- „Szukaj pozytywów, gdy jest źle”. W roli głównej Jacek Magiera
Fot. Fotopyk