Portugalczycy to jedna z nacji, które wniosły do Ekstraklasy najwięcej kolorytu. Piłkarze zwykle (ale nie zawsze, o czym poniżej) dowożą jakość na boisku, a trenerzy zachowują się… dość ekscentrycznie. Z okazji dzisiejszego meczu na Stadionie Narodowym postanowiliśmy przypomnieć pięciu najbardziej memicznych Portugalczyków w historii naszej ligi.
Zanim przejdziemy do piątki prawdziwych legend, słówko o tych, których mocno rozważaliśmy, lecz się nie załapali. Przede wszystkim – oszczędzamy Goncalo Feio. Jego dorobek jest tak duży, że walczyłby pewnie o pierwsze miejsce, ale przecież dostarcza nam atrakcji niemalże co tydzień, więc nie ma sensu ich przypominać.
Myśleliśmy o Rafie Santosie ze Stali Mielec – to naprawdę duża rzecz, że klub z Ekstraklasy grzebie aż w czwartej lidze portgualskiej, bo właśnie z tego poziomu pomocnik trafił na Podkarpacie. Na boisku wyglądał – wielkie zaskoczenie – jak właśnie gość wyjęty z czwartej ligi.
Rui Gomes trafił do Legii, bo jest kumlem Yuriego Ribeiro. Niby do drugiej drużyny, ale miał swój epizod także w jedynce. Diogo Verdasca uprawiał kreatywny futbol defensywny. Luis Machado notorycznie marnuje okazje strzeleckie. Jorge Paixao i Quim Machado zaliczyli absurdalnie krótkie epizody na ławkach trenerskich Zawiszy i Lechii.
Było w kim wybierać.
A teraz creme de la creme.
5. MANU
Gdyby w Football Managerze była umiejętność „robienie wiatru”, miałby w niej 20 punktów skilla na 20. Szybkobiegacz, atleta. Świetnie sprawdziłby się w ganianiu złodziejaszków po Złotych Tarasach. Przyszedł do Legii w 2010 roku z Maritimo jako jeden z elementów słynnego truskawkowego zaciągu. Pamiętacie doskonale tę ekipę, która trafiła na Łazienkowską po budowie nowego stadionu – Vrdoljak, Antolović, Kneżević, Manu, Cabral, Mezenga…
Mieliśmy z Manu jeden zasadniczy problem – wydawało się, że potrafi w futbol, ale w rzeczywistości wszystko robił źle. Seryjnie marnował okazje, nie widział kolegów, kopał jak piłkarz z B-klasy. Najdziwniejsza w tej historii jest jej puenta, bo Legia sprzedała Manu po nieudanym sezonie do Chin za dwieście tysięcy euro, czyli za dwa razy więcej niż za niego zapłaciła. Zarobić na takim ananasie – duża rzecz!
4. BRUNO JORDAO
Wielu ligowców ma swoje firmowe zagranie. W przypadku Bruno Jordao jest to błyskawiczne złapanie żółtej kartki po wejściu na boisko z ławki. Portugalczyk sprawia wrażenie gościa, który tylko po to zamienił Premier League na Radom.
Zobaczcie sami…
- mecz ze Stalą Mielec (23/24) – wchodzi w 84. minucie, kartka w 89. (po pięciu minutach)
- mecz z Piastem Gliwice (23/24) – wchodzi w 79. minucie, kartka w 88. i 90. minucie (napomnienie po dziewięciu minutach, wyjazd po jedenastu!)
- mecz z Lechią Gdańsk (24/25) – wchodzi w 90 minucie, kartka w doliczonym (po dwóch minutach!)
- mecz z Koroną Kielce (24/25) – wchodzi w 68. minucie, kartka w 78. (po dziesięciu minutach!)
W Radomiaku jeszcze nie strzelił gola, ale kartek ma na swoim koncie już siedem. Od razu widać, że jest wybitnej klasy fachowcem. Kiedy klub z Ekstraklasy robił transfer bezpośrednio z Premier League, myśleliśmy sobie – cholera, o co tu chodzi? Na szczęście prawda szybko wyszła na jaw – o kompletnego gamonia, który pojawia się na boisku głównie po to, żeby zrobić komuś krzywdę.
3. SALVADOR AGRA
Kiedy Legia płaciła za niego 500 tysięcy euro, wydawało się, że sięga po kozaka. Chwilę przed transferem był w LaLiga2, jego kartę zawodniczą posiadała Benfika, w przeszłości zaliczył epizody w Serie A i w LaLiga. Rekomendował go osobiście jego rodak, Sa Pinto, jawiący się jeszcze wtedy jako potencjalny zbawca Legii. Bilans Agry przy Łazienkowskiej wygląda bledziutko – 351 minut, zero bramek, zero asyst, rozwiązanie kontraktu po półtora roku.
Legia wpierdzieliła się więc w wielkie koszty, a na boisku nie dostała niczego w zamian. Gdyby wspomniany wcześniej Rui Gomes, kolega Ribeiro, trafił wtedy do Polski zamiast Agry, pożytku byłoby tyle samo, a w klubowej kasie zostałaby poważna sumka. Jeden z największych niewypałów transferowych stołecznego klubu ostatnich lat.
2. HILDEBERTO
A to z kolei jeden z najgrubszych transferów w historii Legii Warszawa. I, niestety, mamy na myśli dosłowne znaczenie tego zdania, a nie metaforyczne. Portugalczyk, reprezentujący też Republikę Zielonego Przylądka, przyjechał do Polski pulchniutki i opuchnięty. Nie trzeba było stawiać go na wagę, by dostrzec, że kilogramów u obywatela jest dużo za dużo.
Swój epizod przy Łazienkowskiej rozpoczął podobno z 86 kilogramami, co przy 177 centymetrach wzrostu daje wynik porównywalny do zwykłego człowieka, który niczego nie trenuje, zamiast tego obżera się czipsami, pizzą i fast foodami. Legia wmawiała sobie, że Vadis też zaczynał z lekkim brzuszkiem, lecz w odróżnieniu do portugalskiego kolegi potrafił przy tym znakomicie grać w piłkę. A Hildeberto więcej minut zagrał w trzecioligowych rezerwach niż w pierwszym zespole.
1. RICARDO SA PINTO
Przychodził z opinią awanturnika, który jest w stanie wytrwać w jednym miejscu maksymalnie kilka miesięcy. Okazał się awanturnikiem, który wytrwał w Legii tylko kilka miesięcy. Ale jakich!
Skłócił się z Waldemarem Fornalikiem, Michałem Probierzem i bandami reklamowymi, które ostentacyjnie kopał, gdy złowrogo stały na jego drodze. Oburzał się na dzwony kościelne, które uniemożliwiały piłkarzom Legii normalne trenowanie. Nie po drodze było mu z murawą przy Łazienkowskiej, sędziami i systemem VAR.
Przeganiał dziennikarzy, którzy przyjechali za Legią do Portugalii na zgrupowanie. Gdy zostali oni zakwaterowani w hotelu bezpośrednio nad jego pokojem, kazał ich wyprosić. Wypraszał też polskich asystentów z sali odpraw. Za nieodebranie telefonu od sztabu groziło kilkaset euro kary. Za oddalenie się o trzydzieści kilometrów od stolicy – również. A gdy zapomniał raz ze stadionu kosmetyczki, nakazał o 23 pojechanie po nią… jednemu z asystentów.
Niepodrabialna postać.
WIĘCEJ O MECZU Z PORTUGALIĄ:
- Saganowski dla Weszło: Byłem o krok od FC Porto. Wszystko popsuł Janas
- „Ronaldo w polu karnym to najlepszy napastnik świata”. Portugalczycy opisują swoją kadrę
- Zrzucił ciężar nazwiska ojca i Messiego. Dziś coraz głośniej puka do składu Portugalii
Fot. FotoPyK