Reklama

Czy Ruch Chorzów przestał być fajny?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

07 października 2024, 16:27 • 12 min czytania 9 komentarzy

Jednym z największych wyzwań dla polskiego klubu jest utrzymanie ciągłości projektu oraz zainteresowania nim kibica. Na przestrzeni lat obserwowaliśmy wiele mniejszych lub większych klubów, które rozmieniały na drobne sympatię zdobytą w ten czy inny sposób, dryfując po morzu niezrozumiałych decyzji. Odbudowa Ruchu Chorzów i walny wkład społeczności Śląska w to dzieło, wywoływał uśmiech na twarzy. Po spadku z Ekstraklasy niewiele jednak z tego zostało.

Czy Ruch Chorzów przestał być fajny?

Odra Opole, Kotwica Kołobrzeg, Wisła Płock oraz Ruch Chorzów. To cztery zespoły, które wystawiają najstarsze jedenastki na zapleczu Ekstraklasy. W pojedynczym meczu największą liczbę weteranów zmieścił Jarosław Skrobacz po przejęciu OKS-u, ale to Niebiescy mogą pochwalić się najstarszym składem w obecnym sezonie. Składem, który szamocze się w środku stawki, przeżył już zmianę trenera i jest niemalże pozbawiony historii, z których słynął Ruch pędzący z trzeciej ligi do Ekstraklasy.

Progres, jaki poczynili chorzowianie, przerósł skalę oczekiwań oraz możliwości klubu. Awans do elity wszystko to obnażył. Ciężko jednak o lepsze miejsce do budowania czegoś trwałego niż odbudowany Ruch. Wciąż z demonami przeszłości, ale także z niewyobrażalnym wsparciem lokalnej społeczności. Raport finansowy „Grant Thornton” udowodnił, że Niebiescy mają spore możliwości, zwłaszcza w porównaniu z innymi beniaminkami:

  • dwukrotnie większe przychody niż ostatnia w stawce Puszcza Niepołomice (30,26 mln zł, 11. miejsce w stawce),
  • czwarta najwyższa średnia frekwencja w lidze (18,5 tys.),
  • przychody z dnia meczowego porównywalne do wyniku Rakowa Częstochowa łącznie z pucharami (6,79 mln zł, 9. miejsce w stawce),
  • dziesiąta największa baza ticketingowa w Polsce (105 tys. osób),
  • dziewiąta największa oglądalność w lidze (137 tys. osób).

Gdzie w tym wszystkim zgubił się jednak pomysł na to, jak ten Ruch budować, żeby z Ekstraklasy zostało coś więcej niż mgliste wspomnienie.

Stadion obiecany. Reportaż o Ruchu Chorzów

Reklama

Jaki plan na siebie ma Ruch Chorzów?

Misję ratunkową podjęto zbyt późno, więc bilans wiosny to spore inwestycje, które się nie zwróciły. Pachniało tym od początku, jednak Ruch zdecydował się podjąć walkę. Nie można go za to winić, niemniej bilans zysków i strat tego manewru nie jest korzystny, zwłaszcza że w klubie nie ma już ani trenera, ani większości piłkarzy, którzy minionej zimy trafili do Chorzowa.

Od awansu do Ekstraklasy Ruch przerabia czwartego szkoleniowca. Ten, dla którego budowano latem kadrę, szybko stracił pracę, więc Dawid Szulczek zapewne będzie potrzebował okienka lub dwóch, żeby przemodelować ją na swoją modłę. Gdy zaczął pracę, zastał szatnię, do której dokooptowano niemal wyłącznie weteranów:

  • Mateusz Szwoch (31 lat),
  • Nono (31 lat),
  • Martin Konczkowski (31 lat),
  • Andrej Lukić (30 lat),
  • Łukasz Góra (30 lat),
  • Denis Ventura (28 lat).

Sprowadzenie dwudziestoletnich Martina Turka czy Mateusza Chmarka było wyjątkiem. Być może uzupełnienie kadry doświadczonymi piłkarzami miałoby większy sens, gdyby Ruch stał młodzieżą. Tymczasem w kadrze drużyny kluczowe role odgrywali już Maciej Sadlok (35 lat), Łukasz Moneta (30 lat), Filip Starzyński (33 lata), Daniel Szczepan (29 lat) i Soma Novothny (30 lat). 

Nie ma mowy o balansie, Ruch jest po prostu stary i nie zmieniają tego wypożyczenia Jakuba Myszora czy Filipa Borowskiego, które dokonały się już za kadencji nowego trenera.

W futbolu rzecz jasna granica przesuwa się w kierunku długowieczności, ale mówimy o tym w kontekście elitarnej grupy uprawiającej ten sport na najwyższym poziomie. Karim Benzema zatrudnił osobistych kucharzy i trenerów, żeby przedłużyć swoją karierę. Wątpliwe jednak, że Mateusz Szwoch, Nono czy Andrej Lukić postępują podobnie, sprawiając, że ich organizmy są o parę lat młodsze niż wskazywałby PESEL.

Nie dziwi więc, że pierwsze kolejki w wykonaniu Ruchu miały posmak nudziarstwa i niezbyt rozrywkowego futbolu. W wielu przypadkach Niebiescy pozostawali na boisku skryci, schowani, asekuracyjni. Tak liczna społeczność kibicowska nie mogła być zadowolona z takiej podstawy. Receptą na rozkochanie w sobie fanów jest albo niwelowanie braków poprzez zaangażowanie, podlane pozaboiskowym oddaniem dla barw klubu, albo efektowny futbol, który cieszy oko.

Reklama

Ruch zmierzający do Ekstraklasy potrafił i ładnie grać, i zasuwać za trzech. W szatni można było spotkać ludzi, którzy wydobyci znikąd pomogli odbudować pozycję wielokrotnego mistrza kraju, który często był obecny w ich domu jako sympatia starszych członków rodziny. Futbol to gra historii, emocji, nie jest sensacją stwierdzenie, że swoim chłopakom na trybunach wybacza się więcej, nawet jeśli popełniają błędy podobne do „obcych”.

Po spadku błędy popełniali zaś już niemal wyłącznie „obcy” lub ci, którzy z Ruchem związani byli w przeszłości, a teraz wrócili do niego na jeden z ostatnich etapów kariery. Od takich ludzi wymagasz więcej, bo nie są wynalezionymi przez obcykanego w lokalnych talentach Jarosława Skrobacza chłopakami z trzeciej ligi. Gdy nie dowożą, zaczyna się frustracja, bo przecież nie kosztują tyle samo, ile ci nieznani goście, którzy na ambicji i przebijaniu własnych sufitów dostarczyli niewątpliwy sukces.

Ruch Chorzów swoimi działaniami zapędził się w kozi róg. Stracił powszechną sympatię, którą wzbudzał klub odbudowany przez lokalsów. W obecnej formule jest po prostu jednym z wielu, tyle że z większą gablotą. Finansowo nie wypracował sobie ogromnej poduszki, jednocześnie mocno przestawiając wajchę na to, co tu i teraz, z czym zawsze wiąże się jedna, malutka pułapka. Tu i teraz może nie nadejść.

Ciężko chwalić kadrę Ruchu Chorzów

Obecna formuła rozgrywek zaplecza Ekstraklasy jest skarbem i przekleństwem w jednym. Awans może wywalczyć nawet szósty zespół, co podnosi atrakcyjność ligi. Większe szanse na promocję i przycupnięcie przy stole z milionowymi nagrodami z praw telewizyjnych sprawiają jednak, że w górę idą zarobki pierwszoligowców, bo każdy chce skonstruować skład, który jest w stanie chociaż nawiązać do walki o baraże.

Mało kto na tym poziomie stawia przy tym na rozwój projektu. Coś, co robi Stal Rzeszów, opierając się na produktach własnej akademii. Co lepsi wierzą przynajmniej, że do osiągnięcia sukcesu potrzebny jest konkretny pomysł na grę. Czy jest to intensywność w fazach przejściowych (Bruk-Bet Termalica Nieciecza), czy bardziej defensywny styl (Miedź Legnica), właściciele tych klubów mają konkretne wymagania odnośnie tego, jak ma wyglądać zespół.

Coraz trudniej prześlizgnąć się tym, którzy po prostu nieźle płacą, więc sięgają po – jak to się brzydko mówi – „spady z Ekstraklasy”, z nadzieję, że sam fakt posiadania doświadczonej na wyższym poziomie kadry pozwala liczyć się w walce o najwyższe cele.

Ruch Chorzów z boku wygląda na dokładnie taki przypadek, w dodatku z zaburzoną wizją tego, co właściwie Niebiescy chcą robić na boisku. Latem postanowiono zatrzymać jak największą część ekstraklasowej kadry, którą miał prowadzić względnie ofensywny szkoleniowiec. Okno transferowe nie zdążyło się jeszcze zamknąć, kiedy za ster chwycił trener o odmiennym, bardziej defensywnym podejściu.

Najtrudniejszym wyzwaniem w takiej sytuacji jest ponowne uformowanie drużyny, wykorzystanie tych samych klocków do zupełnie innej konstrukcji. Ruch Chorzów Dawida Szulczka potrafi więc stworzyć sobie kilka dogodnych szans, jak z GKS Tychy, żeby niedługo potem zasłużenie przegrać ze Stalą Stalowa Wola, dla której jest to pierwszy sukces w sezonie. 

W takich przypadkach dobrze jest więc mieć przynajmniej kogoś, kto w pojedynkę rozstrzygnie jedno czy drugie spotkanie. Ruch ma jednak ten problem, że Daniel Szczepan jest jednocześnie napastnikiem cennym i irytującym. Już w sezonie, w którym Niebiescy weszli do Ekstraklasy, potrafił marnować doskonałe sytuacje. Nic się nie zmieniło, oto wykaz jego szans (za takie uznajmy sytuacje o xG min. 0,2) z obecnych rozgrywek:

Daniel Szczepan – strzały w sezonie 24/25 wg WyScout:

  • 0,3 xG brak gola,
  • 0,21 xG brak gola,
  • 0,2 xG gol,
  • 0,42 xG brak gola,
  • 0,21 xG brak gola,
  • 0,3 xG brak gola,
  • 0,21 xG brak gola.

Na domiar złego bliźniaczo podobnie wygląda to w przypadku Somy Novothny’ego, który zmarnował wszystkie sześć sytuacji o xG min. 0,2. Mamy więc trzynaście niezłych sytuacji napastników, z których urodził się jeden gol. Nawet gdy Ruch coś wykreuje, niewiele z tego wynika.

Dane dziewiątek Niebieskich są punktem wyjściowym do kolejnej dyskusji. Żeby porwać się na awans, potrzebujesz zawodników, którzy są najlepsi w lidze na swojej pozycji. Niekoniecznie wszystkich, ale przynajmniej kilku. Nawet przeklinana przez wielu Puszcza Niepołomice takich miała, a co z Ruchem?

Aspirować do takiego miana może Martin Turk, w końcu reprezentant Słowenii, aczkolwiek tylko aspirować, bo w tym momencie bez problemu znajdziemy kilku lepszych golkiperów. W górce formy piłkarzem wyrastającym ponad ligę jest Miłosz Kozak, jednak górki jeszcze nie stwierdzono. Bardzo ciężko jest spojrzeć na kadrę Ruchu Chorzów i zdobyć się na jakieś pochwały.

Dawid Szulczek, Ruch Chorzów i projekt klubu

Tym dziwniejsza była decyzja Dawida Szulczka o wyborze klubu. W środowisku panuje przekonanie, że szkoleniowiec mocno przelicytował się, jeśli chodzi o pozycję na rynku, jednak wciąż jest to trener o raczej dobrej opinii. Niewiele brakowało – rozbiło się o szczegóły w kontrakcie dotyczące młodzieży – żeby wylądował w Zagłębiu Lubin, bogatym klubie Ekstraklasy.

Zamiast bogatego klubu z elity jest jednak poszukujący tożsamości spadkowicz na jej zapleczu.

Jak zwykle w takich przypadkach można mówić o motywacjach sentymentalnych czy historycznych (w te tony uderzał inny trener, który zaliczył downgrade obejmując Ruch: Janusz Niedźwiedź), ale wciąż jest to para niedopasowana oraz sytuacja, w której więcej zyskuje klub niż szkoleniowiec. Szulczek to przypadek klasycznego problemu polskich trenerów: braku rozsądku w planowaniu własnej kariery.

Łączy się to z tym, że świat nie ma o polskich trenerach żadnego zdania, bo dla świata polscy trenerzy nie istnieją. W związku z tym ich możliwości zdobycia pracy ograniczają się do kilkunastu klubów, z których wolne miejsca są zwykle w ledwie kilku z nich. Można albo czekać, albo schodzić niżej, z nadzieją, że dobra praca przełoży się na wyniki i krok w tył nie okaże się błędem mocno rzutującym na przyszłość.

Ryzyko podjęte przez Szulczka jest jednak spore, bo ściągając uznanego trenera automatycznie podbijasz oczekiwania wobec zespołu. Nazywany cudotwórcą szkoleniowiec powinien przecież zamienić wodę w wino, nawet, gdy stan osobowy sugeruje, że trzeba się liczyć ze spisaniem najbliższego sezonu na straty. Oczywiście druga strona tego „zakładu” to potencjalnie duży zysk dla obydwu stron.

Trela: Sentymenty na bok. Dawid Szulczek w Chorzowie: czy ten ruch ma sens?

Prowadzenie klubu nie powinno jednak przypominać jednej z gier w kasynie. Ruch Chorzów ma za sobą na tyle dużą społeczność, że stawia go to w sytuacji wyjątkowej na tle wielu ligowych rywali. Sytuacji, która pozwala planować stabilny projekt. Władze klubu świetnie odnalazły się w w momencie trudnym, wymagającym zjednoczenia, zaciskania pasa oraz odbudowy. Chciałbym jednak usłyszeć, jaki plan na Niebieskich mają po tym, jak udało się wydostać z dołka. Jak można rozwinąć klub, który przez chwilę miał swój złoty moment i mimo sportowego niepowodzenia wciąż generował ogromne zainteresowanie.

Nawet na pierwszą ligę udało się sprzedać ponad cztery tysiące karnetów, tylko Ruch i Wisła przyciągają na stadion średnio ponad dziesięć tysięcy osób.

Seweryn Siemianowski mówił w „Dzienniku Zachodnim”, że letnie transfery szykowano z półrocznym, albo i rocznym wyprzedzeniem. Brzmi to kiepsko, gdy mowa o zgranych kartach, zawodnikach po trzydziestce, bo to nie taki materiał wart jest oczekiwania, długich zalotów czy sprawdzania dostępności. 

Przy okazji zwolnienia trenera prezes w „Przeglądzie Sportowym” sporo miejsca poświęcił wynikom, punktom, rzucił nawet, że kadra jest jakościowo lepsza niż w poprzednim sezonie. Tylko co to właściwie oznacza, jak to zmierzyć? Faktem jest, że Ruch na przestrzeni roku przeżył czterech trenerów, zatrudnił też nowicjusza na posadę dyrektora sportowego.

 

W klubie, który z racji zaplecza kibicowskiego ma większy potencjał od rywali, w klubie odbudowanym z nicości, pierwszym krokiem do progresu powinno być stworzenie stabilnych struktur, przedstawienie konkretnych celów, ukierunkowanie oczekiwań w jakimś kierunku. Nie przystoi, żeby Ruch działał na zasadzie, zacytujmy Siemianowskiego:

„Każdy poznaje nasze DNA i musi walczyć o każdy centymetr boiska, bo ten klub tego wymaga i za każdym razem musi tak być”.

„Zrobimy wszystko, żeby taki cel (awans – przyp.) osiągnąć, ale czy tak się stanie to dopiero przyszłość pokaże”.

Walka o każdy centymetr boiska to nie DNA, to hasło, które powtórzy dziewięćdziesiąt pięć procent klubów. Wszystko, żeby awansować – czyli co? Co kryje się pod sloganem, który – znów – można przypisać większości drużyn z różnych poziomów rozgrywkowych? Jeśli owym wszystkim jest podniesienie średniej wieku kadry pierwszego zespołu i zmiana trenera, któremu brakuje wyników, to nie pachnie to żadnym konkretnym planem.

Ruch powinien być śląskim okrętem flagowym

Nie chcę być przesadnie krytyczny wobec władz Ruchu Chorzów, bo wykonały one wielką robotę, stawiając ten klub na nogi. Uważam jednak, że w Polsce powinniśmy mieć kilka „flagowców” pod względem szeroko rozumianego projektu klubu sportowego. Kapitał, jaki niesie za sobą marka oraz popularność drużyn takich jak Górnik Zabrze, Legia Warszawa, Lech Poznań, Ruch Chorzów, Widzew Łódź, czy Wisła Kraków sprawia, że wymagam od nich więcej.

Nie mam przekonania, że Niebiescy w pełni wykorzystali wspaniałą historię oraz mobilizację społeczności w drodze do Ekstraklasy. Wpływ kibiców na odbudowę Ruchu był ogromny, finansowo nadal potrafią zaskoczyć wsparciem na skalę niespotykaną w innych klubach – na przykład dorzucając dużą cegiełkę do organizacji zgrupowania. Myślę jednak, że ich rola może być jeszcze większa.

Gdy zespół z Chorzowa zmierzał do Ekstraklasy, wyobrażałem sobie, że może to być prawdziwie śląskie miejsce na piłkarskiej mapie kraju. Ruch nie byłby pewnie w stanie zebrać w jednym miejscu największych talentów tej ziemi, ale Niebiescy powinni być naturalnym wyborem dla wielu młodych chłopaków z tego regionu na drodze do wielkiej piłki. Tymczasem w ostatnim ligowym spotkaniu województwo śląskie reprezentowali:

  • 31-letni Martin Konczkowski,
  • 29-letni Daniel Szczepan,
  • 17-letni Bartłomiej Barański (z ławki),
  • 31-letni Łukasz Góra (z ławki).

Z Rudy Śląskiej do Los Angeles. Historia Mateusza Bogusza

Oraz wypożyczony Jakub Myszor. W sezonie, w którym Ruch wywalczył awans, weteranów uzupełniło szersze grono młodzieży z regionu: Jakub Bielecki, Patryk Sikora, Tomasz Wójtowicz.

Mam przekonanie, że siłą klubu, który wstaje po finansowych perturbacjach i jest ulokowany w takim rejonie Polski, wręcz powinna być lokalna młodzież. Ruch podniósł się przecież także dzięki temu, że jego wychowankowie wciąż zaliczają milionowe transfery, z których coś zawsze skapuje do budżetu. Obecna kadra stanowi dla mnie krótkoterminową i krótkowzroczną inwestycję, która w przypadku braku awansu okaże się kulą u nogi.

Kluczem do prawdziwego powrotu Ruchu Chorzów na należne miejsce powinno być stworzenie długofalowego, konkretnego i szczegółowego programu działania, rozwoju na wszystkich polach, zamiast skupiania się na tym, jak dostać się do Ekstraklasy i jak się w niej utrzymać. Nieprzypadkowo druga sztuka udaje się ostatnio tym, którzy dobrze główkują, a nie tym, którzy działają doraźnie i chaotycznie.

Na dziś Niebiescy są dla mnie zespołem nijakim, nierokującym, nieprzyciągającym uwagi godnej takiego klubu. Liczę, że to się zmieni i to nie tylko dlatego, że Dawidowi Szulczkowi zacznie „żreć”.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

9 komentarzy

Loading...