Jego dziadek zdobywał największe trofeum w europejskiej piłce i był nazywany „Czołgiem”. Mick van Buren kibicował Feyenoordowi, ale jako młody gracz musiał z niego odejść. W Danii jego trenerem był Niels Friederiksen, dziś prowadzący Lecha Poznań. W Czechach to jego gol pomógł wyeliminować z Ligi Europy wielkiego faworyta, Sevillę. W rozmowie z Weszło holenderski napastnik Cracovii opowiada o swojej piłkarskiej drodze, graniu w tenisa i golfa. Mówi też, dlaczego wybrał zespół z Krakowa i w jakich aspektach drużyna Dawida Kroczka ma jeszcze rezerwy.
Jakub Radomski: Jak byś porównał ligę czeską, w której spędziłeś prawie osiem sezonów, do polskiej ekstraklasy? U nas w kraju często narzekamy, że brakuje nam w lidze zespołów o potencjale Slavii Praga czy Viktorii Pilzno.
Mick van Buren, napastnik Cracovii: Kiedy grałem w Slavii, często zaczynał się mecz, a my wiedzieliśmy, że będziemy dominować nieustannie, przez 90 minut. W Polsce jest trochę inaczej – możesz czuć, będąc na murawie, że jesteś lepszy, a tu nagle rywal, potencjalnie słabszy, zaczyna dominować przez 20 minut. W Czechach słabszy przeciwnik przez całe spotkanie ma jedną, maksymalnie dwie okazje, a w Ekstraklasie oba zespoły mają lepsze i gorsze momenty. Jest więcej zespołów na podobnym poziomie i nikt nie dominuje nad resztą tak, jak najlepsze drużyny w Czechach. W Polsce możesz czuć, że masz zespół na trzecie miejsce, a skończyć na 11. pozycji.
Według mnie przeciętny poziom polskich drużyn jest wyższy, niż średniaków i słabszych klubów w najwyższej lidze w Czechach.
Po przyjściu ze Slavii do Cracovii, przed startem ligi, udzieliłeś wywiadu, w którym stwierdziłeś, że ten zespół stać na miejsce w pierwszej ósemce. Teraz jesteście na trzeciej pozycji. Zmieniłbyś dzisiaj tamte słowa?
Jesteśmy mocni. Naprawdę mocni. Potrafimy dość długo być intensywni, mamy też zmienników, którzy wchodzą na boisko i dużo wnoszą do naszej gry. Ale mimo to, że dobrze nam idzie, jest kilka elementów, w których Cracovia może, a nawet powinna się jeszcze polepszyć. Na przykład – tracimy zbyt dużo goli. To się dzieje regularnie w zasadzie w każdym meczu. Myślę, że powinniśmy pracować na tym, żeby częściej zachowywać czyste konto. I druga rzecz – czasami wydaje mi się, że boisko jest duże, długie, a my nie do końca wykorzystujemy przestrzenie na nim. Ale tu chodzi nie tylko o Cracovię. To bardziej specyfika całej polskiej ligi. Drużyny często są na boisku mocno ściśnięte.
van Buren cieszy się z gola strzelonego w meczu ze Śląskiem (4:2)
Porozmawiajmy o twoich początkach. Często słyszałeś, że jesteś wnukiem słynnego dziadka?
Tak, bo on – Theo Laseroms – rozegrał cztery mecze w reprezentacji Holandii i był zawodnikiem Feyenoordu, z którym w 1970 roku wygrał Puchar Europy, dzisiejszą Ligę Mistrzów.
Nie poznałeś go, bo dziadek zmarł na atak serca, rok przed twoim przyjściem na świat.
Ale członkowie rodziny, zresztą inni ludzie też, dużo o nim opowiadali. Dziadek miał przydomek „The Tank”, czyli „Czołg”, bo był bardzo silny. Agresywnie, ale zarazem skutecznie atakował rywali. Był obrońcą, zupełnie inaczej, niż ja. Słyszałem, że to był człowiek o mocnej osobowości i niezwykłej mentalności. To ojciec mojej mamy, natomiast w piłkę grał też mój tata. On jako napastnik występował w Excelsiorze Rotterdam. To był drugi szczebel rozgrywek w Holandii, w tamtych czasach jeszcze piłka półprofesjonalna. Gdyby nie oni, nie wiem, czy grałbym w piłkę.
W dzieciństwie liczyła się tylko piłka nożna?
Zacząłem grać bardzo wcześnie, mając cztery lata albo pięć. Uprawiałem też tenis, do 14. roku życia. Było jednak dla mnie oczywiste, który sport okaże się tym pierwszym. Od dzieciaka kibicowałem Feyenoordowi. Z mojego domu było tylko jakieś pół godziny piechotą na stadion De Kuip. Czasami chodziliśmy na mecze, bardzo dużo spotkań oglądałem w telewizji. Gdy byłem trochę starszy, miałem dwóch idoli. Oczywiście – napastnicy. Pierwszym był Ruud van Nistelrooy. Uwielbiałem go w czasach, gdy grał w Manchesterze United. Drugi – trochę starszy, ale wybitny piłkarz: Dennis Bergkamp. Podziwiałem ich, starałem się oglądać wszystkie mecze, w których grali.
A był jakiś moment, gdy jako młody człowiek uwierzyłeś, że dużo osiągniesz?
Pamiętam jeden sezon. Miałem 14 albo 15 lat. Nie występowałem jeszcze w żadnej znanej drużynie. To było granie amatorskie, ale ja w rok strzeliłem 45 goli. Wtedy pomyślałem: „Dobra, jeżeli teraz nic się nie stanie, nie sięgnie po mnie lepszy zespół, takie coś nie wydarzy się już chyba nigdy”. I wtedy właśnie przeniosłem się do Excelsioru. Poczułem, że dostałem szansę, której nie mogę zaprzepaścić.
Później przez pewien czas byłeś w ukochanym Feyenoordzie.
Spędziłem tam rok, ale Feyenoord nie miał wtedy zespołu rezerw. Dlatego wielu zdolnych graczy nie miało odpowiedniej możliwości, by się rozwinąć. Efekt był taki, że praktycznie nikt z zespołu do lat 19 nie przebił się do pierwszej drużyny. Zrozumiałem, że choć jestem w klubie, który kocham, muszę poszukać sobie innego miejsca. I wróciłem do Excelsioru.
Był 2013, gdy opuściłeś Holandię. Do duńskiego Esbjergu ściągnął cię nie kto inny, jak Niels Frederiksen, prowadzący dziś Lecha Poznań. Jaki to był wtedy trener i człowiek?
Przede wszystkim – bardzo spokojny. Druga rzecz, którą pamiętam – to był trener, który wiele analizował, zastanawiał się nad taktyką, ale to przełożyło się na świetną organizację na boisku. Mieliśmy w drużynie sporo młodych zawodników, którzy byli zmotywowani, by wiele osiągnąć. Drużyna przed moim przyjściem wywalczyła Puchar Danii, dlatego rywalizowaliśmy w europejskich pucharach. W Lidze Europy potrafiliśmy wyeliminować francuskie Saint-Etienne. Strzeliliśmy im cztery gole u siebie, co nawet nas zaskoczyło. W obronie występował u nich Kurt Zouma, który później przeszedł do Chelsea. Niesamowity gość, podziwiałem jego skoczność i wygrywanie pojedynków w powietrzu. Później wyszliśmy z grupy i zatrzymała nas dopiero w fazie pucharowej Fiorentina. To były wyjątkowe rezultaty w historii tego klubu.
van Buren (z lewej) jako zawodnik Esbjergu. 2013 rok
Wspominasz o Zoumie. Który z piłkarzy, przeciwko którym grałeś, robił największe wrażenie?
Zdecydowanie Leo Messi. To było niesamowite, że mogłem w sezonie 2019/2020 zagrać kilkanaście minut przeciwko Barcelonie w meczu fazy grupowej Ligi Mistrzów, jako zawodnik Slavii Praga.
A z obrońców?
Gdy byłem jeszcze w Excelsiorze i mierzyliśmy się z Groningen, u nich grał Virgil van Dijk. Miał wtedy chyba 21 lat i już był niesamowity. Niezwykle ciężko było wygrać z nim jakikolwiek pojedynek.
Byli też świetni zawodnicy, z którymi grałeś w jednej drużynie.
Nicolae Stanciu, co za piłkarz. Potrafił genialne uderzyć piłkę i lewą, i prawą nogą. Poza tym mało który zawodnik tyle dostrzegał na boisku podczas meczu. Kapitalny był też Danny, który przed transferem do Slavii występował przez dziewięć lat w Zenicie Sankt-Petersburg.
Ty byłeś zawodnikiem Slavii w latach 2016-2024, choć cztery razy wypożyczano cię do innych klubów. Jak trafiłeś do Czech?
Mój agent jest Czechem. Kończyła mi się umowa w Danii i działacze długo nie podejmowali rozmów. W końcu usłyszałem od nich, że chcą, bym został, ale wiedziałem, że interesuje się mną Slavia, a jej przedstawiciele oglądali mnie kilka razy na żywo. Uznałem, że to czas na zmianę, tym bardziej, że Esbjerg nie był już tak silnym zespołem, jak wcześniej. W moim ostatnim sezonie w Danii broniliśmy się przed spadkiem. Wiedziałem, że przyjście do Slavii będzie krokiem w górę. Znaczenie miał też fakt, że zamieszkam w wyjątkowym mieście.
Pamiętam, że już na samym początku zaskoczyła mnie mentalność ludzi w klubie. Liga czeska nie należy do topowych w Europie, ale podejście do spotkań było w Slavii na najwyższym poziomie. Tam nigdy nikt się nie poddawał. Popełniłeś błąd podczas meczu? Nikt cię nie opieprzał, raczej słyszałeś: „Spokojnie, powalcz teraz o kolejną piłkę”. Wszystko było pozytywne i budujące, bez negatywnych emocji.
Pamiętam mecz Slavii przeciwko Sevilli. To była 1/8 finału Ligi Europy, sezon 2018/2019. Na wyjeździe zremisowaliście 2:2, co było dużą niespodzianką. Ale prawdziwą sensację sprawiliście u siebie, pokonując ich po dogrywce 4:3 i eliminując z rozgrywek. Mocno przyczyniłeś się do tamtej wygranej.
Mam w głowie wiele momentów z tamtego wieczoru. Graliśmy o 21.00, rozpocząłem spotkanie na ławce. Był wtedy przepis, że w dogrywce trener może przeprowadzić dodatkową zmianę. Kończy się regulaminowe 90 minut, a nasz trener nawet nie mówi nikomu z rezerwowych, by się rozgrzewał. Może był wtedy w zbyt wielkich emocjach? Siedziałem na ławce i pewnej chwili postanowiłem, że sam, z własnej woli, pójdę się rozgrzewać. Dobrze, że to zrobiłem, bo niedługo później okazało się, że wchodzę na boisko za Miroslava Stocha.
Niedługo później oni strzelają gola. Jest 2:3, niedobrze. Dostałem piłkę z prawej strony pola karnego. Atakował mnie Simon Kjaer, świetny zawodnik. Oddałem jednak strzał i piłka wpadła do siatki. Zanosiło się na rzuty karne, ale w jednej z ostatnich akcji meczu znów piłka zmierzała w moją stronę w ich polu karnym. Dostawiłem nogę, dotknąłem ją i piłka leciała w stronę bramki. Stał w niej Kjaer i nie potrafił jej wybić. Gol, samobójczy. 4:3. Chwilę później, gdy sędzia zakończył mecz, zapanowała wielka euforia. To wyjątkowy moment w mojej karierze. Pamiętam, że po tamtym zwycięstwie nie spaliśmy zbyt długo, bo impreza trwała do rana (śmiech).
Holender (z prawej) jako zawodnik Slavii Praga
Mówisz o graniu z Barceloną w Lidze Mistrzów, byliście wtedy też w grupie z Borussią Dortmund i Interem Mediolan. Do tego to wyeliminowanie Sevilli i ćwierćfinał Ligi Europy, gdzie lepsza okazała się Chelsea. Slavia, czego zazdroszczą jej polskie kluby, regularnie gra w europejskich pucharach i często notuje dobre wyniki. Jak ten zespół to robi?
W poprzednim sezonie pokonała też Romę i grała bardzo dobrze z Milanem. Myślę, że składa się na to kilka czynników. Może i w Slavii nie ma gwiazd, ale kilka lat temu w drużynie byli Tomas Soucek i Stanciu, którzy dawali zespołowi coś wyjątkowego. Poza tym działacze są świetni, jeśli chodzi o ruchy transferowe. Slavia doskonale wie, który piłkarz może się w jej szeregach rozwinąć.
To było trudne – pogodzić się z tym, że jesteś wypożyczany do słabszych drużyn?
Nie powiedziałbym, że trudne, bo z reguły to była moja decyzja. Działacze Slavii nie zsyłali mnie do gorszych zespołów, tylko to ja rozumowałem na zasadzie: „Po prostu chcę regularnie grać, a nie walczyć o to, żeby pojawić się na boisku na ostatnich 20 minut”. Trafiałem do innych drużyn, działacze z Pragi widzieli, że dobrze sobie radzę i brali mnie do siebie z powrotem. Parę razy to się powtórzyło.
Teraz, latem, też miałem możliwość, żeby zostać w Slavii, ale uznałem, że potrzebuję nowego wyzwania i nie chcę już scenariusza na zasadzie: „Wypożyczenie, a później powrót do Pragi”. Cracovia była pierwszą i jedyną drużyną, która złożyła konkretną ofertę. Z innych klubów były bardziej zapytania, zainteresowanie. Rozmawiałem z ludźmi z klubu, z trenerem, z piłkarzami, których znałem i szybko uznałem, że to właściwe miejsce. Trener Kroczek chce, żeby Cracovia grała intensywnie, wysokim pressingiem, żeby szybko atakowała. Statystyki pokazują, że to robimy. Taki styl pasuje mi, bo uważam się za pracowitego zawodnika, który potrafi grać na dużej intensywności.
van Buren w barwach Cracovii
Jak postrzegasz trenera Kroczka, porównując go do swoich poprzednich szkoleniowców?
Wielki pasjonat, zdecydowanie. Człowiek, który wie, czego chce od piłkarzy i zarazem potrafi ich motywować we właściwy sposób, co nie wszędzie jest normą. Przemawianie do zawodników, ale też rozmawianie z nimi pojedynczo to na pewno jego mocna strona.
Masz jakieś pasje pozapiłkarskie?
Uwielbiam grać w golfa. Zacząłem pół roku temu i od razu to pokochałem. Golf daje ci spokój, którego potrzebuje zawodowy piłkarz. Wyciszasz się, spędzasz czas na zewnątrz, często w ładnym miejscu. Chodzisz sobie spokojnie po polu, nie musisz intensywnie biegać. Poza tym to sport, w którym bardzo liczy się głowa, umysł. Ta cisza na polu jest czymś zupełnie innym niż hałas i pośpiech, charakterystyczne dla życia piłkarza. Ale po zakończeniu kariery raczej będę chciał pozostać w piłce.
Ułożyłeś już sobie w głowie plan na siebie?
W ostatnich latach myślałem o tym, żeby po zakończeniu kariery pomagać w jakiejś roli młodym zawodnikom. Gdy patrzę na swoją karierę, dochodzę do wniosku, że w pewnych momentach zabrakło mi odpowiedniego przewodnictwa – kogoś, kto by pomógł, poprowadził, sprawił, że podejmowałbym lepsze decyzje. Nie chodzi mi tutaj o trenera, bardziej o taką pomoc sportową, doradczą, ale również psychologiczną. To szerszy aspekt i szerszy problem. Załóżmy, że młody gracz ma kłopot. Nie idzie mu na boisku i taka osoba, albo mała firma mówi mu, że potrzebuje dodatkowych zajęć z fizjoterapeutą albo wizyty u psychologa. Ludzie w klubie mają na głowie cały zespół, a ja mam na myśli kogoś, kto byłby bliżej i traktował takiego zawodnika indywidualnie. Wielu piłkarzy potrzebuje dzisiaj tego typu wsparcia.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO: