Stal z wieloma dobrymi momentami i pomysłem na kolejne ataki, ale też z niewiarygodnym pechem i nieskutecznością, której po prostu nie da się wytłumaczyć inaczej niż wpływem jakiegoś złego uroku. Do tego jeszcze niezła Lechia, chyba nawet trochę skrzywdzona przez sędziego Krasnego. No i my – z rozbudzonymi już w pierwszych minutach apetytami i ostatecznie usatysfakcjonowani tym, co oglądaliśmy na boisku w Mielcu. Kontrowersje, kilka pięknych strzałów, parę efektownych interwencji, trzy gole, emocje w końcówce. Jak na wczesne popołudnie z Ekstraklasą – więcej niż dobrze.
Zaczęło się na ostro. Świetne uderzenie Domańskiego na start i jeszcze lepsza odpowiedź Lechii, która wyprowadziła zabójczą kontrę i prawie wyszła na prowadzenie. Prawie bo… właśnie, największym problemem tego meczu była decyzja sędziego Sebastiana Krasnego, który strasznie zirytował gości, głównie Maksyma Chłania. Ukrainiec powinien mieć dziś na swoim koncie gola, ale arbiter, wspierany przez system VAR, dopatrzył się we wcześniejszej fazie akcji faulu-widmo. Kontrowersja? Co najmniej.
Lechia nie mogła dziś jednak narzekać na pecha. Wręcz przeciwnie – gdańszczanie mieli furę szczęścia, gdy piłkarze Stali raz za razem przedostawali się pod ich bramkę, ale z pasją obijali jej słupki i różne części ciała Szymona Weiraucha czy jego kolegów z linii obrony. Janusz Niedźwiedź wyjdzie pewnie po meczu na konferencję prasową i powie, że jest zadowolony z wyniku. Słusznie, ale jego piłkarze mają jeszcze sporo do poprawy.
Stal – Lechia 2:1. Do trzech razy sztuka
Lechia musiała wpakować piłkę do siatki gospodarzy aż trzy razy, żeby wreszcie ucieszyć się z choć jednego gola. Najpierw wspomniana już akcja z trafieniem Chłania. Matras padł na murawę po starciu z Wjunnykiem, a sędzia początkowo uznał, że wszystko było fair i pozwolił grać dalej. Napastnik gdańszczan popędził więc na pole karne gospodarzy, wystawił piłkę Chlaniowi i resztę historii już znacie. Gol nieuznany, faul na Matrasie.
Jakiś czas później Wjunnyk sam wziął sprawy w swoje ręce i sprytnym uderzeniem piętą pokonał Jakuba Mądrzyka. Ukrainiec był jednak na spalonym, tu akurat nie ma żadnej dyskusji. Ale do siatki trafił, to ten drugi raz.
W trzecią, wreszcie skuteczną akcję bramkową, znów zamieszany był Maksym Chłań. To on wstrzelił piłkę w napchane piłkarzami obu drużyn pole karne i to jemu przypisujemy asystę przy golu Dominika Piły, który zachował się bardzo przytomnie i po prostu dołożył nogę.
Lechia prowadzi w Mielcu!💥 Dominik Piła uderzył bardzo precyzyjnie i nie dał szans bramkarzowi Stali!⚽
📺 Transmisja meczu w CANAL+ SPORT3 i CANAL+ online: https://t.co/LrK3rlrlEG pic.twitter.com/6U1J0q9IYx
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) October 5, 2024
Stal Mielec: Seria niefortunnych zdarzeń
Kojarzycie te filmy, w których grają znani komicy i w których co chwilę potykają się o własne nogi? Te, w których fabuła jest oparta na serii ich efektownych porażek? Zwykle wszystko kończy się dobrze, bohater-fajtłapa znajduje miłość życia albo chociaż wygrywa grube miliony na loterii, a wszyscy złole zostają pognębieni. W Mielcu też oglądaliśmy taki film, a podopieczni Janusza Niedźwiedzia doczekali się w końcu upragnionego happyendu. Jak nie słupek, to Weirauch. Jak nie Weirauch, to blokujący strzał Pllana. Jak nie któryś obrońca Lechii, to znów Weirauch albo słupek.
Ciągle coś, a kiedy już nic, to taki Serhij Krykun nie trafił sobie do pustej bramki.
Los zesłał jednak Stali Piotra Wlazłę, który w końcu przełamał zły czar, ale przy tylu okazjach i tak upartym naporze na pole karne Lechii, gospodarze powinni dziś strzelić o wiele więcej goli. A że im się nie udawało? To naprawdę musiała być jakaś magia. Bardzo stara, bardzo potężna.
Goooool!⚽ Piotr Wlazło daje Stali Mielec wyrównanie w meczu z Lechią!🔥
📺 Transmisja meczu w CANAL+ SPORT3 i CANAL+ online: https://t.co/LrK3rlrlEG pic.twitter.com/97Q5vIicfm
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) October 5, 2024
Dżoker jak z bajki
Stal pracowała jednak konsekwentnie na zwycięstwo w tym meczu i głupio byłoby, gdyby ostatecznie musiała oddać jakiekolwiek punkty gościom z Gdańska. Ci przestali niemal całą drugą połowę i niech się nie dziwią, że dostali gonga w samej końcówce. Janusz Niedźwiedź w pierwszej minucie doliczonego czasu gry wysłał w bój Łukasza Wolsztyńskiego.
W drugiej minucie doliczonego czasu gry cieszył się już z prowadzenia i w efekcie zwycięstwa. Napastnik Stali zrobił to, czego jego koledzy nie potrafili zrobić od dobrych kilkudziesięciu minut. Zgarnął bezpańską piłkę, huknął na bramkę Weiraucha i zakończył mecz.
Jak totalny szef.
WEJŚCIE SMOKA!🐲 Łukasz Wolsztyński daje zwycięstwo Stali Mielec kilka sekund po pojawieniu się na boisku!🔥🔥
📺 PKO BP Ekstraklasę oglądaj w CANAL+ SPORT3 i CANAL+ online: https://t.co/LrK3rlrTue pic.twitter.com/s40N3r2oYv
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) October 5, 2024
I jeszcze jedno. Cała ta strzelecka klątwa niech nie przysłoni nam postępu, jaki widać w Mielcu. Stal Janusza Niedźwiedzia pokazuje reszcie zamieszanych w walkę o utrzymanie, że naprawdę może zaoferować Ekstraklasie coś więcej niż męczenie buły. Tylko trzeba zdobywać gole.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO: