Odwiedzasz beniaminka, prowadzisz, zbliża się ostatnie pięć minut podstawowego czasu gry, do przetrwania brakuje naprawdę niewiele. Jeśli jednak jesteś Śląskiem Wrocław, nie możesz spać spokojnie. Dwa miesiące sezonu za nami, a WKS nadal nie wie, co to znaczy wygrać ligowy mecz. Wygląda na to, że zespół Jacka Magiery nie wygra już nigdy.
Nikt, kto z uwagą oglądał mecz w Lublinie, nie powie, że Śląskowi stała się wielka niesprawiedliwość. Gdy sędzia zapraszał zawodników do szatni, było dokładnie odwrotnie. Można było się zastanawiać, jak w ogóle doszło do tego, że WKS prowadzi. Motor odhaczał kolejne okazje, szukał bramki, Śląsk po prostu skorzystał z klopsów serwowanych przez gospodarzy.
Ostatni kwadrans, bo tyle minut dzieliło jedną i drugą bramkę dla beniaminka, naprawił jednak to, co los prawie popsuł. Motor losy meczu odwrócił, i to w sposób spektakularny.
„Stolarz”, bułgarskie wino, komuna. Historia zgody Śląska i Motoru
Motor Lublin – Śląsk Wrocław 2:1. Dwa miesiące bez wygranej wicemistrza Polski
Christopher Simon szybciutko stał się faworytem Zbigniewa Jakubasa, który nad jego talentem cmoka nawet w wywiadach, ale tym razem Senegalczyk nie musiał czarować, żeby usłyszeć, jak trybuny skandują jego nazwisko. Wystarczył instynkt, przytomność umysłu i wiara w to, że rywalowi może się omsknąć palec, tudzież głowa. Serafin Szota i Aleks Petkow nie dogadali się, co zrobić ze zgraną głową przez Samuela Mraza piłką, ten pierwszy zaliczył klasyczną obcinkę, z czego skorzystał czyhający na błąd Simon.
Główka, bezradny Leszczyński, można kasować wszystkie teksty o tym, jak to Jakub Świerczok zapewnił Śląskowi pierwsze zwycięstwo.
Goście z Wrocławia nie wyglądali, jakby przejęli się tym, że na ich konto powędrują dwa punkty mniej i nie zmienili założenia na końcówkę meczu: nadal chcieli po prostu wytrwać. Inny plan miał Piotr Ceglarz, który zabawił się, zakręcił i wywalczył rzut wolny, nabierając szybką nóżką i balansem ciała Petkowa. Niby nic, niby sytuacja, jakich wiele, ale chwilę później Bułgar pożałował, że dał się wyprowadzić w maliny.
Stoper Marek Bartos nie wygląda na faceta, po którym można się spodziewać screamera z ponad trzydziestu metrów na wagę zwycięstwa, ale Słowak postanowił udowodnić niedowiarkom, że „Transfermarkt” słusznie podaje, że w rodzimej lidze parę razy z rzutu wolnego przymierzył. Może i nie huknął w okno, może i nie walnął pod ladę, ale korzystając z tego, że od muru odłączył się Petr Pokorny, umieścił piłkę w siatce.
Finito, Śląsk notuje ósmy mecz bez zwycięstwa w Ekstraklasie i zakopuje się na dnie stawki.
Świerczok jedyną nadzieją Śląska
WKS na tę porażkę zasłużył, bo wszystko, co sobie stworzył w Lublinie, wiązało się z poważnymi klopsami gospodarzy. Weźmy sytuację, w której proste podanie dość przypadkowo, przez nieuwagę rywali dotarło pod nogi Jakuba Świerczoka, który skorzystał z okazji i błyskawicznie oddał strzał. Ivan Brkić piłkę zbił, Petr Schwarz dopadł do niej jako pierwszy, obił poprzeczkę, zrobiło się groźnie.
W końcu, można dodać, bo na to, żeby Śląsk chociaż sprawdził, czy Brkić dotarł na mecz, czekaliśmy ponad pół godziny. Gol do szatni trzeba zapisać na konto defensorów Motoru, którym ewidentnie brakuje lidera, Sebastiana Rudola. Świerczok skorzystał z nieuwagi rywali, którzy rozrzuceni po stałym fragmencie gry zgubili krycie. W teorii linię złamał Paweł Stolarski, ale istotne jest to, że według założeń Motoru w takiej sytuacji to pozostali zawodnicy powinni obniżyć pozycję. W każdym razie Świerczok mógł zabrać się z piłką i pokazać, że we Wrocławiu jest jeszcze jakaś dziewiątka, która ma nogę ułożoną tak, że pozwala to pokonać jakiegoś ligowego golkipera.
Konia z rzędem temu, kto przewidziałby, że najlepszym napastnikiem wicemistrza Polski będzie wracający z perypetii w Japonii Świerczok. Autorów takich scenariuszy spodziewalibyśmy się na Comic Con w Warszawie, ale okazało się, że wystarczy odpalić Ekstraklasę. 31-latek od trzech lat jest poza orbitą poważnej piłki, w tym czasie przeżył aferę dopingową, dostał wilczy bilet od Waldemara Fornalika i spadł do trzeciej ligi japońskiej, ale cóż, Śląsk faktycznie nic lepszego w arsenale nie ma.
Poza Świerczokiem tylko jeden gość w koszulce Śląska potrafił w ogóle przeciwnika postraszyć: Piotr Samiec-Talar skorzystał z nieporozumienia między Markiem Bartosem i Arkadiuszem Najemskim, ruszył w kierunku pola karnego, ale wywalczył — tylko i aż — rzut wolny na szesnastym metrze.
Gdy zestawimy to z zatrważającą liczbą strzałów Motoru z pola karnego, wniosek może być tylko jeden: ten mecz powinien być dla Śląska skończony znacznie wcześniej.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Goncalo Feio – zgody, układy, kosy [PRZEWODNIK]
- Rafał Górak: Przeraża mnie anonimowość. Ludzie wierzą w każde napisane słowo [WYWIAD]
fot. Newspix