Reklama

Jak Wojtek zostawał idolem, czyli początki Szczęsnego w wielkich klubach

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

26 września 2024, 15:12 • 9 min czytania 12 komentarzy

Wojciech Szczęsny długo na emeryturze nie wytrzymał. Transfer do Barcelony jest już blisko, a Polaka do Katalonii ciągnęło od jakiegoś czasu. I to często przy okazji… debiutów w wielkich klubach. We wspomnieniach jego początków w Arsenalu, Romie i Juventusie, zaskakująco często przewija się właśnie Blaugrana. Camp Nou mu się po prostu należało.

Jak Wojtek zostawał idolem, czyli początki Szczęsnego w wielkich klubach

Wojciech Szczęsny w Barcelonie. Jeszcze dwa tygodnie temu football fiction, dziś jedna z najbardziej niesamowitych historii w naszym piłkarskim uniwersum. Do rodaka w Blaugranie już się przyzwyczailiśmy, ale dwóch nie mieliśmy tam jeszcze nigdy. I jakoś tak przeczucie uparcie mówi, że długo mieć nie będziemy. Polski bramkarz jest jednak przyzwyczajony do grania na największych stadionach o najwyższą stawkę. Bywał już w wielkich klubach. Do każdego trafiał na różnym etapie kariery i w każdym zaczynał będąc coraz wyżej w hierarchii topowych golkiperów. Jego początki w Anglii i we Włoszech kryją często niesamowite historie i powracający motyw… Barcelony.

Arsenal

Do Arsenalu FC trafił w 2006 roku prosto z akademii Legii Warszawa. Jako 16-latek otrzymał kilka lat, aby powalczyć o miejsce w pierwszym zespole. Początkowo występował w drużynach juniorskich, ale we wrześniu 2008 roku podpisał zawodowy kontrakt i awansował do zespołu rezerw. Kiedy wydawało się, że spełnienie marzeń jest coraz bliżej, w listopadzie tego samego roku podczas treningu na siłowni złamał obie ręce po nieszczęśliwym wypadku ze sztangą. Uraz wykluczył go z treningów na kilka miesięcy, ale kiedy wrócił, wreszcie pojawił się w składzie meczowym pierwszego zespołu. W końcówce sezonu 2008/09 znalazł się dwukrotnie na ławce rezerwowych podczas meczów Kanonierów w Premier League z Wigan i Stoke City. Choć był w hierarchii bramkarzy dopiero numerem 4 – po Manuelu Almunii, Łukaszu Fabiańskim i Vito Mannone – na tyle imponował Arsene Wengerowi, że ten włączył go na stałe do pierwszego zespołu już latem 2009 roku.

22 września 2009 zaliczył premierowy występ, zachowując czyste konto, podczas wygranego 2:0 meczu III rundy Pucharu Ligi z West Bromwich, ale na debiut w najwyższej klasie rozgrywkowej musiał jeszcze poczekać. Tym bardziej, że został wypożyczony do Brentford, grającego wtedy na trzecim poziomie rozgrywkowym. Pierwszy rok w seniorskiej piłce dał mu jednak na tyle pewności, że po powrocie stał się numerem dwa u Wengera, zaraz za swoim wieloletnim nemezis w klubie i reprezentacji, czyli Łukaszem Fabiańskim.

Reklama

I to właśnie sezon 2010/11 okazał się tym, w którym 20-letni Wojtek wreszcie zaczął pojawiać się w wyjściowym składzie Kanonierów. Debiut w Premier League przypadł na absolutny hit i starcie wielkich firm angielskiego futbolu, czyli mecz Arsenalu z Manchesterem United. Wychowanek warszawskiej Agrykoli 13 grudnia 2010 roku dość nieoczekiwanie pojawił się w podstawowej jedenastce.

Wenger stawiając na absolutnego debiutanta i sadzając na ławce Fabiańskiego z niedoleczonym urazem musiał jednak być pewnym umiejętności i odporności psychicznej 20-latka. Szczęsny nie zawiódł. Choć jego drużyna przegrała w tym meczu 0:1 po dość przypadkowym golu Park Ji-Sunga, to młody bramkarz pokazał wielką klasę i dwukrotnie ratował swój zespół po strzałach Naniego i Rooneya. Pokazał też to, co wiele lat później stało się jego znakiem rozpoznawczym. Podczas bronienia jedenastki, podyktowanej za zagranie ręką w polu karnym na tyle zaczarował strzelca, którym był wtedy Wayne Rooney, że ten posłał piłkę wysoko nad bramką.

Szczęsny na ten dzień czekał cztery lata. Grał w rezerwach, bronił w Pucharze Ligi i zapewniał, że jest gotowy, by sprawdzić się w poważnym meczu. Wenger zapewniał, że czas młodego Polaka nadejdzie i przyszedł w jednym najważniejszych spotkań sezonu, na stadionie nazywanym Teatrem Marzeń, obserwowanym przez cały świat. Szczęsny udowodnił, że nie boi się rywalizacji z gwiazdami angielskiego futbolu i może być silnym punktem drużyny Kanonierów. 

Dalej poszło już z górki. Choć Wojtek wrócił na cztery mecze ligowe na ławkę, potem bronił już do końca sezonu. Po kolejnym urazie Fabiańskiego już nie oddał miejsca w podstawowym składzie, wypadając tylko na trzy spotkania po kontuzji palca. Zadebiutował też w Champions League. W pamiętnym dwumeczu z Barceloną w 1/8 finału, Polak w pierwszym meczu zatrzymał genialną armadę Pepa Guardioli i był jednym z architektów zwycięstwa 2:1 na Emirates Stadium. Rewanż miał jednak dramatyczny przebieg. Kanonierzy przegrali ostatecznie w dwumeczu 3:4, a Wojtek zszedł z boiska z kontuzją już w 19. minucie. Musiał oglądał tę bolesną końcówkę z czerwoną kartką van Persiego i decydującym golem Xaviego z ławki rezerwowych, na którą został oddelegowany po urazie palca, jakiego doznał przy jednej z interwencji.

Przez kolejne trzy sezony był niekwestionowanym numerem jeden. I choć Arsenal pod wodzą Wengera to już nie była ta ekscytująca drużyna z przełomu wieków, to nadal była angielska i europejska czołówka. Problemy zaczęły pojawiać się w sezonie 2014/15. Gdy po incydencie “papierosowym” został odsunięty od składu i zastąpiony przez Davida Ospinę, zaczął rozglądać się za zmianą otoczenia. A kiedy ogłoszony został transfer Petra Cecha z Chelsea, Polak po prostu spakował walizkę i zameldował się w Rzymie.

Roma

Jego kolejnym przystankiem był następny wielki klub, choć znów tęskniący za latami wielkiej świetności, czyli AS Roma. Wojtek był do niego wypożyczony z Arsenalu. Przychodził jako uznany w Europie bramkarz, dodatkowo napędzany świetnymi eliminacjami do Euro 2016 w reprezentacji Polski pod wodzą Adama Nawałki, w których bronił na zmianę z Fabiańskim.

Reklama

Co ciekawe, w jednym z wywiadów jakiś czas po przybyciu do Włoch Polak dał prztyczka swoim byłym pracodawcom. – Chwalę sobie pracę ze wspaniałymi szkoleniowcami w Arsenalu, ale muszę zaznaczyć, że szkoła bramkarska we Włoszech jest odmienna. Bardzo techniczna i ze zwróceniem uwagi na szczegóły. To dla mnie zupełnie inna sprawa, bo zacząłem treningi w Arsenalu w młodym wieku. Nie mogę niestety ocenić, że mocno się rozwinąłem w Londynie. Stało się tak dopiero, gdy odszedłem do Romy – podsumował krytycznie Szczęsny.

Tymczasem w Rzymie czekali na niego Morgan de Sanctis i Bogdan Lobont, którzy nie okazali się na tyle godnymi przeciwnikami aby zagrozić Wojtkowi odebraniem mu bluzy z numerem jeden (choć tak naprawdę z numerem 25). Początek nie był najlepszy, bo w meczach towarzyskich ze Sportingiem i Barceloną wpuścił trzy gole, a jego nowy zespół kończył te spotkania z bagażem odpowiednio dwóch i trzech goli. Polak pokazał jednak kilka znakomitych interwencji. Debiut w Serie A też nie był najszczęśliwszy bo faworyzowana Roma ledwie zremisowała z Hellasem Verona. Szczęsny jednak zaliczył kilka fantastycznych parad, a jedna z nich został uznana za interwencję kolejki. Potem była wygrana z Juventusem i kolejne popisy Polaka. Początek tamtego sezonu w wykonaniu Giallorossich był naprawdę obiecujący, a Roma pod wodzą Luciano Spalettiego przez długi czas była w wyścigu o scudetto.

We wrześniu Szczęsny zagrał też po raz pierwszy w nowych barwach w Champions League. Co ciekawe, naprzeciw stanęła… Barcelona, startująca właśnie do obrony trofeum. Oj, ciągnęło Wojtka już wtedy do tej Katalonii. Polak przez długi czas pozostawał jednym z głównych aktorów tamtego widowiska. Bronił strzały Messiego i Suareza, a ten drugi, choć pokonał nowego bramkarza Romy, bardziej dał się zapamiętać Szczęsnemu kiedy sfaulował go przy próbie wygarnięcia piłki w drugiej części spotkania i doprowadził do kontuzji golkipera. Między zawodnikami zaiskrzyło, ale obyło się bez kartek. Polak musiał jednak zejść z boiska i pauzował dwa tygodnie przez kontuzję palca. Roma zresztą w tamtym meczu dowiozła korzystny remis po genialnym uderzeniu Alessandro Florenziego z połowy boiska, nominowanym później do bramki roku FIFA. 

Giallorossi ten sezon zakończyli w lidze na najniższym stopniu podium, a w Lidze Mistrzów odpadli w fazie pucharowej z późniejszym triumfatorem, Realem Madryt. W kolejnej kampanii wskoczyli oczko wyżej w ligowej hierarchii, ale do Champions League się nie dostali, spadając „ledwie” do Ligi Europy. Co ciekawe, choć Wojtek w lidze bronił od deski do deski, to w europejskich pucharach decyzją trenera w sezonie 2016/17 grał sprowadzony właśnie Alisson Becker, kilka lat później ogłoszony najlepszym bramkarzem roku na świecie. Wojtek potrafił więc posadzić na ławce nie tylko Fabiana, Almunię, czy de Sanctisa, ale też Brazylijczyka, do dziś jednego z najwartościowszych specjalistów od gry między słupkami. 

Juventus

W lidze nie do zatrzymania był wtedy Juventus, więc co robi Wojtek? Jak nie możesz z kimś wygrać, przyłącz się do niego. Bianconeri okazali się najbardziej zdecydowani w walce o najlepszego bramkarza Serie A (14 czystych kont i dwa obronione karne w sezonie 2016/17) i Polak podpisał czteroletni kontrakt z Juve. Szczęsny według pierwotnych planów w pierwszym sezonie miał być zmiennikiem i uczniem wielkiego Gigi Buffona, aby za rok zastąpić go w klubie. Perspektywa zakończenia kariery przez włoskiego bramkarza (jak już dziś wiemy również, tak jak w przypadku Szczęsnego odłożona) spowodowała, że Polak został obwołany przez media jego następcą.

Zadebiutował, a jakże, z Barceloną podczas przedsezonowych przygotowań. W sparingu rozegranym w Stanach Zjednoczonych wchodząc w drugiej połowie nie skapitulował ani razu, mimo że znów polował na niego Suarez. Juve przegrało wtedy 1:2, ale oba gole straciło, gdy w bramce stał Buffon.

Szczęsny ostatecznie bronił w tamtym sezonie całkiem sporo, głównie ze względu na urazy legendy Juve. W lidze zresztą znów zanotował spektakularny debiut w nowych barwach. W meczu 3. kolejki Serie A z Chievo Verona pewnie radził sobie na przedpolu i zanotował kilka świetnych parad po groźnych uderzeniach Radovanovicia, czy Birsy.  Za tamten występ chwalił go m.in. Ciro Ferrara, inna z klubowych legend. – Podobał mi się Szczęsny. to wielka osobowość, a do tego wykonał kilka ciekawych interwencji – mówił zawodnik Juve w latach 1994-2005.

Polak ostatecznie skończył na 17 występach ligowych, dwóch w Pucharze Włoch i dwóch w Lidze Mistrzów. Ten drugi, kilkuminutowy występ w końcówce ćwierćfinału z Realem Madryt był zresztą jednym z najbardziej dramatycznych momentów tamtej edycji Champions League. O dwumeczu, będącym rewanżem za finał poprzedniej edycji, można zresztą napisać osobny sążnisty artykuł. Po 0:3 w Turynie, Juve skazywane na pożarcie sensacyjnie odrobiło straty na Santiago Bernabeu. W swojej książce “30 lat Ligi Mistrzów” Leszek Orłowski wspominał końcówkę meczu tak: – Gdy wszyscy byli pewni dogrywki, sędzia Michael Oliver podyktował arcykontrowersyjny rzut karny za rzekomy faul Mehdiego Benatii na Lucasie Vazquezie (…). Buffon przekonany, że nie ma mowy o przewinieniu, doskoczył do sędziego, nabluzgał mu, a ten pokazał mu czerwoną kartkę, tak więc na jedenastkę do bramki wszedł nierozgrzany Wojciech Szczęsny.

Cristiano Ronaldo w tamtej sytuacji trafił do siatki, a reszta jest historią. Real po raz trzeci z rzędu zdobył “uszaty” puchar, a sam CR7 w następnym sezonie był już kolegą klubowym Szczęsnego. Polak był już wtedy niekwestionowanym królem między słupkami w Turynie, i tak było przez kolejne sześć sezonów. 

I tak dotarliśmy do września 2024 roku. Po drodze był Katar, gdzie Wojtek wciągnął za uszy reprezentację Polski do 1/8 finału mundialu, kolejne trofea z Juventusem, kryzys organizacyjny i sportowy Bianconerich i wreszcie saga z przedłużeniem kontraktu zakończona ostatecznie zapowiedzią emerytury. Pan emeryt nie zdążył jednak jeszcze nawet odebrać “trzynastki”, kiedy zadzwonił telefon z Barcelony. Czy Polak w barwach katalońskiego klubu zanotuje kolejne spektakularne wejście? Czy zdobędzie kolejne trofea? Tego nie wiemy. Wiemy jednak, że na sto procent rywalem Polaka w kolejnym debiucie nie będzie Blaugrana.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

12 komentarzy

Loading...