Dziewiętnaście punktów po ośmiu kolejkach. Aż sześć zwycięstw, remis i tylko jedna porażka. Lech Poznań kapitalnie rozpoczął sezon 2024/25, a trener Niels Frederiksen w ekspresowym tempie pracuje na status ulubieńca kibiców “Kolejorza”. Drużyna pod jego wodzą gra bowiem nie tylko skutecznie, ale i efektownie, co stanowi naprawdę radykalną zmianę na lepsze w porównaniu z ze wszech miar paździerzową kadencją Mariusza Rumaka. Jednak jest jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie, by upatrywać w Lechu murowanego faworyta do mistrzostwa Polski. Wprawdzie za nami już prawie 1/4 sezonu ligowego, a więc można już snuć pewne przypuszczenia na temat końcowych rozstrzygnięć, ale najnowsza historia zmagań w Ekstraklasie pokazuje, że nie warto nikogo pospiesznie koronować. Na takich prognozach można się naprawdę ostro przejechać.
Nie wierzycie? No to prześledźcie razem z nami, jak kończyły zespoły będące większymi czy mniejszymi rewelacjami pierwszej fazy rozgrywek.
Miłe złego początki?
Na dobry początek wypada wypisać ekipy, które na przestrzeni ostatnich lat robiły w Ekstraklasie furorę latem i wczesną jesienią:
- sezon 2023/24 – Legia Warszawa (17 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2022/23 – Wisła Płock, Legia Warszawa (17 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2021/22 – Lech Poznań (18 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2020/21 – Raków Częstochowa (19 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2019/20 – Pogoń Szczecin (17 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2018/19 – Lechia Gdańsk (17 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2017/18 – Lech Poznań, Zagłębie Lubin, Górnik Zabrze (15 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2016/17 – Bruk-Bet Termalica Nieciecza, Lechia Gdańsk, Jagiellonia Białystok (16 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2015/16 – Piast Gliwice (18 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2014/15 – Wisła Kraków (18 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2013/14 – Legia Warszawa (18 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2012/13 – Legia Warszawa (18 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2011/12 – Korona Kielce, Śląsk Wrocław (16 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2010/11 – Jagiellonia Białystok (19 punktów po ośmiu kolejkach)
- 2009/10 – Wisła Kraków (22 punkty po ośmiu kolejkach)
źródło danych: 90minut.pl
Oczywiście trzeba brać poprawkę na fakt, że w ciągu ostatnich piętnastu lat wielokrotnie zmieniał się system rozgrywania Ekstraklasy. Teraz sezon trwa 34 kolejki, ale mieliśmy w tym czasie do czynienia również z sezonami złożonymi z 30 spotkań, a także z długimi, 37-meczowymi kampaniami. A już zupełnie szczególnym okresem jest ten, gdy w lidze obowiązywał podział punktów po przepołowieniu stawki na grupy mistrzowską oraz spadkową. Wtedy rzecz jasna punkty wywalczone na starcie sezonu ważyły nieco mniej niż obecnie. Przypomnijmy sobie zatem zarówno mistrzów kraju, jak i zwycięzców sezonu zasadniczego.
Ile razy udane wejście w sezon owocowało triumfem w Ekstraklasie?
- sezon 2023/24 – Jagiellonia Białystok
- 2022/23 – Raków Częstochowa
- 2021/22 – Lech Poznań
- 2020/21 – Legia Warszawa
- 2019/20 – Legia Warszawa; sez. zasadniczy: Legia Warszawa
- 2018/19 – Piast Gliwice; sez. zasadniczy: Lechia Gdańsk
- 2017/18 – Legia Warszawa; sez. zasadniczy: Lech Poznań
- 2016/17 – Legia Warszawa; sez. zasadniczy: Jagiellonia Białystok
- 2015/16 – Legia Warszawa; sez. zasadniczy: Legia Warszawa
- 2014/15 – Lech Poznań; sez. zasadniczy: Legia Warszawa
- 2013/14 – Legia Warszawa; sez. zasadniczy: Legia Warszawa
- 2012/13 – Legia Warszawa
- 2011/12 – Śląsk Wrocław
- 2010/11 – Wisła Kraków
- 2009/10 – Lech Poznań
To mimo wszystko zaskakujące, że zaledwie w czterech przypadkach po krajowy tytuł sięgnął zespół, który już w pierwszych meczach ligowych zasygnalizował apetyt na sukces. Na ogół mistrzostwo padało jednak łupem ekip, które łapały wiatr w żagle na późniejszym etapie rozgrywek.
Sztuka utrzymania tempa
Klasycznym przykładem jest tutaj Wisła Kraków w sezonie 2009/10, która wręcz zdemolowała ligową konkurencję w sierpniu i wrześniu, wykręcając aż 22 oczka w pierwszych ośmiu seriach spotkań. Później jednak “Biała Gwiazda” zaczęła się regularnie potykać, by ostatecznie zremisować derby z Cracovią w przedostatniej kolejce po samobójczym trafieniu Mariusza Jopa w doliczonym czasie gry. Niepowodzenie krakowskiej ekipy skrzętnie wykorzystał wówczas Lech, który rzutem na taśmę przeskoczył Wisłę w tabeli. Choć przecież po ośmiu kolejkach “Kolejorz” miał aż dziewięć punktów straty do krakowian.
Samobój, który wstrząsnął ligą
Z kolei w sezonie 2010/11 rewelacyjną formę w rundzie jesiennej zademonstrowała Jagiellonia, która prowadziła w wyścigu po mistrzostwo Polski od piątej do szesnastej kolejki. Ekipie ze stolicy Podlasia nie wystarczyło jednak impetu, by dotrwać na pierwszej lokacie do końca ligowej kampanii. W połowie sezonu “Jaga” osunęła się na drugą pozycję, by koniec końców zająć czwarte miejsce w stawce. Gwarantujące puchary, ale mimo wszystko rozczarowujące, biorąc pod uwagę znakomity start. Nieco lepiej potoczyły się losy Rakowa Częstochowa w sezonie 2020/21. Podopieczni Marka Papszuna zgromadzili wówczas 19 punktów po ośmiu kolejkach, podobnie jak wspomniana przed momentem Jagiellonia (i teraz Lech), ale nie byli jeszcze gotowi do zdominowania Ekstraklasy na dystansie całego sezonu. Finalnie częstochowianie musieli się więc zadowolić wicemistrzostwem – udało im się wyprzedzić Pogoń, ale nie dotrzymali kroku Legii.
Przypadkiem skrajnym jest zaś rzecz jasna Wisła Płock, która zapracowała na status rewelacji rozgrywek jesienią 2022 roku, by ostatecznie… spaść z Ekstraklasy. Naturalnie nie wróżymy podobnego losu Lechowi, lecz historia “Nafciarzy” dobitnie pokazuje, jak wiele może się zmienić w ciągu ledwie paru miesięcy.
No dobrze, a co z tymi nielicznymi pozytywnymi przykładami? Śląsk Wrocław zajmował drugie miejsce w tabeli po ośmiu kolejkach sezonu 2011/12, z identycznym dorobkiem punktowym jak Korona Kielce. No i zespół dowodzony przez Oresta Lenczyka faktycznie sięgnął wtedy po tytuł, choć trzeba pamiętać, że rywalizacja o mistrzostwo przypominała wówczas wyścig ślimaków i w takich okolicznościach trudno stwierdzić, by wrocławianie zdominowali ligę od początku do końca. Wystarczy przypomnieć, że ekipa ze stolicy Dolnego Śląska dosłownie w ostatniej chwili powróciła na fotel lidera, strącając z niego warszawską Legię. A skoro już jesteśmy przy stołecznym zespole, no to on w sezonie 2012/13 rzeczywiście nie miał sobie w Ekstraklasie równych. Wskoczył na najwyższy stopień podium po sześciu seriach spotkań i palmy pierwszeństwa nie oddał. Podobnie wyglądała zresztą kolejna ligowa kampania. Legia spędziła ją niemalże w całości w fotelu lidera.
Z perspektywy fanów Lecha najważniejszym punktem odniesienia jest jednak z pewnością sezon 2021/22, gdy “Kolejorz” pod wodzą Macieja Skorży odzyskał mistrzostwo kraju po latach niepowodzeń. Można doszukać się wielu punktów wspólnych między tamtym i obecnym sezonem. Wtedy też poznaniacy mieli bowiem za sobą kryzysowy czas, no i wówczas – podobnie jak dziś – nie musieli łączyć rywalizacji w lidze z grą w europejskich pucharach. Możliwość skoncentrowania się na Ekstraklasie w obu przypadkach przełożyła się na bardzo mocne wejście w sezon. Lech Frederiksena jest tu od Lecha Skorży lepszy tylko o jeden punkt.
Dyrektor Akademii Lecha: To wtedy piłkarze powinni wyjeżdżać z Polski
Trzeba jednak zaznaczyć, że “Kolejorz” w sezonie 2021/22, choć zdobył mnóstwo punktów, wcale nie zdeklasował ligowej konkurencji. Po 27 kolejkach liderem była przecież Pogoń, a po 31. serii spotkań na prowadzeniu znajdował się Raków. Zespół dowodzony przez Skorżę na finiszu rozgrywek okazał się jednak najtwardszy.
Chłodne spojrzenie trenera
W poznańskim środowisku widać – zresztą w pełni zrozumiałą – ekscytację udanym początkiem rozgrywek. Nawet działacze Lecha coraz chętniej udzielają wywiadów po długim okresie chowania głowy w piasek. Zawodnicy, którzy w poprzednim sezonie regularnie się kompromitowali, teraz imponują formą. Niels Frederiksen zdaje się jednak tonować nastroje. Nawet po tym, jak “Kolejorz” zmiażdżył 5:0 Jagiellonię Białystok, potwierdzając w ten sposób swoje mistrzowskie aspiracje.
Trela: Wiara w treningi. Co początki Frederiksena mówią o Lechu Poznań
– Nie trzeba wygrywać 5:0, żeby wysoko ocenić zespół, mogę go ocenić wysoko nawet po zwycięstwie 1:0. Uważam, że w każdym meczu coś można ulepszyć czy zagrać jeszcze lepiej – zaznaczył duński szkoleniowiec na ostatniej konferencji prasowej, cytowany przez portal KKSLech.com. – Ostatnio wygraliśmy 5:0, ale podczas analizy mówiłem piłkarzom, że bardziej mi się podobała ich gra bez piłki niż z piłką przy nodze. Powinniśmy wykreować więcej sytuacji, w meczu z Jagiellonią strzeliliśmy przecież aż trzy gole ze stojącej piłki. W elemencie kreowania okazji wciąż możemy być lepsi. Przy innej okazji Frederiksen zaapelował też, by wszyscy ludzie związani emocjonalnie z Lechem dokręcili w tym sezonie śrubę. – Uważam, że wciąż możemy dać z siebie dziesięć procent więcej. Wiem, że stać na to każdego z nas. I myślę, że powinniśmy wymagać od siebie nawzajem, żebyśmy dołożyli te dziesięć procent więcej. Każdy z nas – stwierdził Duńczyk.
Wydaje się, że to słuszna narracja. Lech potrzebował pasma udanych zwycięstw jako odtrutki po poprzednim sezonie, ale to jeszcze nie jest moment nawet nie tyle na to, by otwierać szampana, ale by w ogóle zacząć go chłodzić.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- „Niewyobrażalny ból. Groziła mi amputacja”. Chico Ramos i kontuzja, która zmienia życie
- W dwa lata trafił z okręgówki do Rakowa. „Dużo imprezowałem. Nie sądziłem, że będę grał w piłkę”
- Jest recepta Jankowskiego na problemy Korony: ej, miasto, daj kasę!
Fot. FotoPyk/Newspix