Ależ musiały się dłużyć Oscarowi Piastriemu ostatnie okrążenia Grand Prix Azerbejdżanu. Kierowca McLarena na początku rywalizacji objął prowadzenie w wyścigu, jednak podyktował tak szybkie tempo, że można było się tylko zastanawiać, czy aby nie przeszarżował, a jego opony wytrzymają trudy rywalizacji. Ostatecznie Australijczyk dowiózł zwycięstwo do mety przed Charlesem Leclerkiem i może cieszyć się z drugiego w karierze triumfu w GP Formuły 1. Pod koniec wyścigu doszło też do ogromnej kolizji z udziałem Sergio Pereza i Carlosa Sainza, którzy przez to nie ukończyli rywalizacji.
Wczorajsze kwalifikacje padły łupem Charlesa Leclerca, który dokonał tym samym niezwykłego wyczynu. Monakijczyk w Baku zdobył pole position po raz czwarty z rzędu, przez co został dziewiątym kierowcą w historii Formuły 1, który może poszczycić się taką regularnością na tym samym torze.
Leclerc w Azerbejdżanie miał też o co walczyć. Oczy kibiców skupione są głównie na rywalizacji o mistrzowski tytuł, która rozgrywa się pomiędzy Maxem Verstappenem a Lando Norrisem. Przewaga Holendra nad Brytyjczykiem przed wyścigiem wynosiła 62 punkty… ale 24 oczka za Norrisem znajdował się właśnie Leclerc. Gdyby więc kierowca Ferrari wygrał dzisiejszą rywalizację, a reprezentant McLarena nie zdobył punktów, to Leclerc zostałby wiceliderem w klasyfikacji generalnej. Teoretycznie były na to szanse, bo Norris wczoraj odpadł już w Q1, więc zaczynał wyścig startując z niepunktowanej pozycji.
W praktyce jednak bolidy z pomarańczowo-czarnym malowaniem, jak to miało miejsce w poprzednich wyścigach w drugiej części sezonu, były naprawdę szybkie. Znakomite tempo zaprezentował zwłaszcza Oscar Piastri. Australijczyk, który startował z drugiej pozycji, już w pierwszej części wyścigu zdołał wyprzedzić Leclerca. Z kolei trzecie miejsce zajmował bolid Red Bulla… ale nie był to Max Verstappen, tylko Sergio Perez, który udowadniał, że w Baku czuje się naprawdę nieźle.
Prowadzący Piastri jechał tak dobrze, że nawet można było się zastanawiać, czy aby nie przesadził z tempem, a jego opony wytrzymają. Pod koniec wyścigu okazało się jednak, że jeszcze większe kłopoty z ogumieniem miał Leclerc. Monakijczyka z tego względu naciskał Sergio Perez, a w całą rywalizację wmieszał się jeszcze drugi kierowca Ferrari, Carlos Sainz. I uczynił to z wielkim hukiem. Kiedy bowiem minął Pereza, Meksykanin… trącił tylne koło bolidu Ferrari, tym samym doprowadzając do roztrzaskania samochodów obu kierowców!
– Co on, ku**a, robi? Co do ku**y? Jest idiotą czy jak? – pieklił się Perez na Sainza, choć naszym zdaniem więcej w tym wypadku było jego winy.
Ciekawie było też na dalszych pozycjach, gdzie bezpośrednio walczyli ze sobą Verstappen, Norris i George Russell. Trzykrotny mistrz świata w ostatnich miesiącach miał mnóstwo krytycznych uwag co do działania swojego bolidu i tak też było dziś. Holender zwracał swojemu zespołowi uwagę na problem z hamulcami oraz przyczepnością prowadzonego pojazdu. I nie było to narzekanie bezpodstawne, bo Verstappen nie mógł dobrać się do skóry najgroźniejszego rywala do mistrzowskiego tytułu. Udało mu się znaleźć przed Lando dopiero, kiedy McLaren zdecydował się sprowadzić swojego kierowcę do pit stopu. Ostatecznie z powodu wypadku Sainza i Pereza to Russell zakończył rywalizację na trzecim miejscu, z kolei Norrisowi po powrocie na tor udało się jeszcze minąć Maxa. Z tego względu Red Bull może uchodzić za największego przegranego GP Azerbejdżanu. Ekipie spod znaku czerwonego byka nie udało się bowiem wszystko, co tylko mogło dziś się nie udać.
Cichymi bohaterami wyścigu można za to określić zespół Williamsa, w barwach którego Alex Albon zajął siódme, a Franco Colapinto ósme miejsce. To spory sukces zwłaszcza dla drugiego z wymienionych. 21-letni Argentyńczyk ściganie w Formule 1 rozpoczął dopiero od poprzedniego Grand Prix, zastępując w Bolidzie Logana Sargeanta. I już zakończył rywalizację dowożąc punkty dla swojego zespołu, co Sergeantowi nie udało się ani razu w tym sezonie.
Fot. Newspix
Czytaj też: