Bartosz Zmarzlik wczoraj wywalczył piąty tytuł indywidualnego mistrza świata na żużlu. Polak dokonał tego po raz trzeci z rzędu, wyrównując tym samym wyczyn Ivana Maugera. Mając na koncie pięć tytułów, a na karku tylko 29 lat, pozostaje kwestią czasu, aż przegoni Nowozelandczyka i Tony’ego Rickardssona w ogólnej liczbie wywalczonych mistrzostw, których mają po sześć. Polak za parę lat zostanie najbardziej utytułowanym żużlowcem w historii. Ale czy mimo to będzie można określić go najlepszym w dziejach? By zyskać to miano, Zmarzlik musi pokonać przeszkodę trudniejszą, niż wiraż najbardziej wymagającego toru – musi bowiem wygrać z ludzkimi sentymentami do starych dziejów.
SKOŃCZMY Z SENTYMENTAMI
Wszyscy znamy tę śpiewkę, że kiedyś było lepiej. Wspomnienia starych, dobrych czasów nie od dziś posiadają ogromną moc. W pamięci starszego pokolenia, kilkadziesiąt lat temu trawa była bardziej zielona, niebo bardziej niebieskie, cukier słodszy, a sportowi idole urastali wręcz do rangi herosów. Niech bowiem pierwszy rzuci kamieniem ten z was, który nigdy nie usłyszał od bardziej doświadczonego życiowo rozmówcy słów: – Leo Messi? Świetny gracz. Ale gdzie mu tam do Maradony…
Rzecz w tym, że wspomniany Messi sezon po sezonie zmazywał osiągnięcia dawnych mistrzów. Pod względem statystycznym, raz za razem wytrącał argumenty osobom, które ponad nich stawiały piłkarzy poprzedniej generacji. Argentyńczyk nawet pod względem osiągnięć w reprezentacji narodowej przerósł swojego rodaka, którego kraj traktował niczym boga. Tak jak Maradona zdobył bowiem mistrzostwo świata, ale do tego dołożył dwa tytuły Copa America. Diego sukcesu na kontynencie nigdy nie zaznał.
Tym oto sposobem najwierniejszym wyznawcom kościoła Maradony pozostał jeden argument, pokazujący wyższość ich idola nad Messim. To poczucie, że Diego wzbudzał większe emocje. Że rywalizował w innych (w domyśle – lepszych) czasach. Że naród kochał go mocniej.
Problem polega na tym, że to wszystko elementy, których nie sposób zmierzyć. I z takim też kłopotem mierzy się Bartosz Zmarzlik. Każdy jego sukces jest konfrontowany z argumentami, że kiedyś żużel był lepszy, niż jest obecnie. Jednak są to tezy nieprawdziwe i trochę krzywdzące Polaka. Ba – z takimi opiniami nie zgadzają się także sami reprezentanci poprzedniej ery speedwaya. Tacy jak… Tony Rickardsson, który powiedział, że pierwszy pogratuluje Bartoszowi, jeżeli 29-latek pobije jego rekord zdobytych tytułów.
Skończmy zatem z sentymentalnym podejściem i deprecjonowaniem osiągnięć Zmarzlika przez mówienie, że kiedyś żużel był lepszy. Tego bowiem nie da się sprawdzić. Przez ludzi, którzy tak twierdzą, przemawia miłość do lat minionych. Tylko taka broń pozostała im bowiem w dyskusji o tym, czy Zmarzlik będzie najlepszym żużlowcem w dziejach.
𝐒𝐢𝐠𝐦𝐚 𝐌𝐨𝐦𝐞𝐧𝐭 𝐯𝐨𝐥. 𝟓
Tak Bartek pojechał po piąte mistrzostwo świata w karierze.
ŻUŻLOWIEC Z INNEGO WYMIARU 🌌#FIMSpeedwayGP | #DanishSGP pic.twitter.com/q4JMbbaSds— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) September 14, 2024
Polak pod względem statystycznym już niemalże zrównał się z żużlowcami uważanymi za najlepszych w historii. Na swoim koncie posiada pięć tytułów mistrza świata cyklu Grand Prix. Tyle samo ma tylko Tony Rickardsson. Jednak ogólnie Szwed posiada jedno mistrzostwo świata więcej. Kolekcjonowanie tytułów rozpoczął bowiem jeszcze przed startem Grand Prix, kiedy zawody o miano najlepszego żużlowca globu były rozgrywane w formie jednodniowych finałów. W takich turniejach sześć razy najlepszy był też Ivan Mauger. Zmarzlik najpewniej za niedługo także dobije do sześciu mistrzowskich tytułów. A później najpewniej przegoni Szweda i Nowozelandczyka.
CZY NA PEWNO ZMARZLIK NIE MA Z KIM WALCZYĆ?
Mimo wszystko, w środowisku żużlowym nie brakuje opinii stawiających wspomnianą dwójkę ponad Polakiem. Ba, znajdą się i tacy, którzy stwierdzą, że nawet jeśli Zmarzlik wywalczy więcej tytułów mistrza świata, to i tak będzie gorszy od starych czempionów. Bo Mauger rywalizował właśnie w zawodach jednodniowych. A Rickardsson – z lepszymi rywalami od Polaka.
Rzecz w tym, że to nie są argumenty. To są sentymenty. Dlaczego bowiem mielibyśmy stawiać wyżej tytuły wygrane w jednodniowych mistrzostwach od tych, zdobywanych na przestrzeni całego roku? Obecny system wyklucza loteryjność zawodów. Pokazuje, że najlepsi żużlowcy w stawce rzeczywiście są najlepsi, a nie najbardziej spasowani z danym torem. Bartosz Zmarzlik mierzy się z czołówką światowego speedway’a po dziesięć razy w roku. I zwykle to on okazuje się w tych zmaganiach najlepszy.
– Bo nie ma z kim rywalizować! – odrzekną malkontenci, którzy chwilę później zaczną wzdychać, że owszem, Rickardsson także pięć razy triumfował w Grand Prix. Ale za to Szwed ścigał się z prawdziwymi tuzami czarnego sportu. Takimi jak Nicki Pedersen, Jason Crump, Greg Hancock czy nasz Tomasz Gollob.
Ale czy naprawdę jest tak, że w porównaniu do lat minionych Bartosz nie ma z kim się ścigać? Spójrzmy na Leona Madsena. To świetny zawodnik. Gość, który w Ekstralidze rywalizuje nieprzerwanie od 2008 roku, będąc czołowym jeźdźcem swoich drużyn. W klasyfikacji generalnej Grand Prix dwa razy zajmował drugie miejsce. Wygrywać w niej nie zdołał, bo w obu przypadkach lepszy okazywał się Zmarzlik.
Fredrik Lindgren ma 39 lat, a na swoim koncie aż 41 podiów w turniejach cyklu Grand Prix. Szwed w zmaganiach o mistrzowski tytuł zdobył dwa brązowe oraz srebrny medal. W obecnym sezonie najpewniej też skończy na podium. Zgadnijcie, który żużlowiec w najlepszych sezonach Lindgrena za każdym razem okazywał się lepszy od niego?
Tai Woffinden indywidualne mistrzostwo świata zdobywał aż trzy razy. Brytyjczyk jest jednym z najbardziej utytułowanych żużlowców w historii. I choć sporo się mówi o tym, że żużel ostatnio przestał być jego życiowym priorytetem, to jednak Zmarzlika w klasyfikacji generalnej ostatni raz udało mu się pokonać w 2018 roku. W każdym kolejnym sezonie Polak był lepszy.
Emil Sajfutdinow najprawdopodobniej zostanie jednym z tych żużlowców, którzy nigdy nie zdobyli tytułu indywidualnego mistrza świata, choć na przestrzeni całej kariery na to wyróżnienie zasługiwali. Rosjanin nie ze swojej własnej winy, a z powodu zbrojnej napaści jego kraju na Ukrainę, od dwóch lat nie może występować w Grand Prix. Lecz wyobraźcie sobie, że Emil był gorszy od Bartosza w każdym z pięciu sezonów SGP, w których przyszło im razem rywalizować na przestrzeni całego sezonu.
Jedynym człowiekiem, który w poprzednich pięciu latach w walce o mistrzowski tytuł znalazł sposób na Polaka, był rodak Sajfutdinowa – Artiom Łaguta. 33-latek w tym celu musiał wygrać aż pięć z jedenastu zawodów sezonu 2021. A i tak ostatecznie triumfował w klasyfikacji generalnej o zaledwie trzy punkty. Z powodu tamtego sezonu często mówi się, że gdyby nie wojna za naszą wschodnią granicą, Bartosz nie zgromadziłby tylu tytułów, bo Rosjanin mógłby mu się postawić. I owszem, mógłby. Jednakże bezsensem jest brać taką opcję za pewnik. Bo chociaż Łaguta to jeden z najlepszych żużlowców na świecie, to nigdy wcześniej nie zaliczył tak znakomitego sezonu w Grand Prix. W przeciwieństwie do Zmarzlika. Nie mówiąc już o tym, że w PGE Ekstralidze, gdzie obaj rywalizują (za wyjątkiem sezonu 2022, w którym Rosjan nie dopuszczono do startów) to Zmarzlik od czterech lat ma najwyższą średnią.
Innymi słowy, Bartosz Zmarzlik też ściga się z prawdziwymi kozakami czarnego sportu. Z każdym z nich częściej wygrywa, niż ogląda plecy rywala. I ktoś chce powiedzieć, że Polak seryjnie zdobywa mistrzowskie tytuły, bo nie ma z kim walczyć? Że wspomniany już Tony Rickardsson zdobywał tytuły przy bardziej wyrównanej stawce, stąd osiągnięcia Szweda znaczą więcej?
Racja – popularny „Ricky” święcił triumfy przy równiejszej stawce. Bo nawet on nie zdołał odskoczyć od rywali tak bardzo, jak zrobił to Zmarzlik. Ale chyba zgodzimy się, że to akurat argument świadczący bardziej o wielkości Polaka, niż przeciwko niemu.
SZYMON SZCZEPANIK
Czytaj też: