Profil Mateusza Dróżdża na Linkedinie zawiera uroczą rekomendację od członka Najwyższej Komisji Odwoławczej PZPN: „jest najlepszym specjalistą od bezpieczeństwa imprez masowych, jakiego znam”. Szkoda, że prezes Cracovii zupełnie tych komplementów nie potwierdza. W sierpniu pseudokibice podczas meczu z Widzewem latali po dachu stadionu przy Kałuży, teraz z Pogonią zawalano wszystko, co przy organizacji spotkania dało się zawalić, wskutek czego powstał jeden wielki bajzel.
W Krakowie lało, więc jakoś od południa Cracovia nastawiła się na odwołanie meczu z Pogonią. Rzeczniczka Marzena Młynarczyk-Warwas pisała o zalanej murawie i szatni, warunkach uniemożliwiających granie i wpuszczenie kibiców. Problem w tym, że delegat PZPN-u przyjechał na stadion o 15:00, a półtorej godziny później nakazał przeprowadzanie spotkania w normalnym trybie, czemu sprzyjały również poprawiające się warunki atmosferyczne, bo przestało padać i wyszło słońce. Dróżdż przed kamerami Canal+Sport narzekał, że wcale mu się ta decyzja nie podoba.
Największe kontrowersje wzbudził fakt, że Cracovia i Pogoń kopać miały bez udziału kibiców, ponieważ podobno „o godzinie 13:00 stwierdzono mechaniczne usterki dotyczące obsługi systemu ewakuacyjnego”. Jako że jednak na obiekcie nie znajdowały się zajęte innymi zadaniami służby porządkowe i ochrona, która została już wcześniej odwołana, fani Pasów na niepilnowany stadion samowolnie weszli (żadnych pretensji, byli robieni w trąbę) i to w liczbie przekraczającej limit imprezy niemasowej.
Będzie przypał.
Jest przypał.
Pewnie posypią się kary, choć biorąc pod uwagę prawną pseudo-sprawczość PZPN-u i Ekstraklasy, raczej niezbyt drakońskie. Tak czy inaczej, prezes Dróżdż to taki „najlepszy specjalista od bezpieczeństwa imprez masowych”, jak Pogoń od wygrywania trofeów, wybaczcie złośliwość.
Szkoda, że tak dużo o „organizacji”, bo Cracovii dostanie się przede wszystkim wizerunkowo, a znów zagrała dobry mecz i punktuje na poziomie ścisłej ekstraklasowej czołówki. Ładnie do ligi wprowadza się przebojowy Ajdin Hasić, przy którego zacinkach rywale jeżdżą na tyłkach. Ale, co ważne, utalentowany Bośniak ma z kim grać i obok kogo hasać. U Benjamina Kallmana i Micka van Burena zaszwankowała tego popołudnia skuteczność, ale klasycznie pracowali na resztę zespołu. Benedikt Zech odbijał się od nich przeokropnie.
Swoją drogą, Austriak ma szczęście, że mógł liczyć na pomoc ustawionego obok siebie Leo Borgesa, bo choć sam z każdym rokiem rusza się coraz bardziej jak wóz z węglem, to 23-letni Brazylijczyk dokonał czegoś, co w Ekstraklasie jest niespotykane i dorobił się tzw. „signature move”, jak mawiają Amerykanie: ratującego wślizgu po kilkudziesięciometrowej pogoni za przeciwnikiem na pełnym sprincie. Ma już takich interwencji Borges kilka, niedługo będzie można ulepić z tego ładną kompilację i wysłać na Zachód!
W międzyczasie piłkarze Cracovii byli nieskuteczni. Wstrzelić nie mogli się nie tylko Kallman i Van Buren, ale też Patryk Sokołowski czy Kamil Glik. Ostatecznie jednak najpierw Mikkel Maigaard wykorzystał nieco tym razem dziurawe ręce albo nieklejące się rękawice Valentina Cojocaru, a w samej końcówce głową na 2:1 trafił Virgil Ghita po rzucie wolnym Al-Amariego.
Pogoń za bardzo przeciekała w defensywie, żeby wywieźć stąd jakiekolwiek punkty. Jej szczęście, że miała Borgesa, który wślizgami łatał dziury w defensywie, a po drugiej stronie boiska znalazł się w odpowiednim miejscu i pojawiła się szansa na 1:1. Generalnie jednak goście za wolno operowali piłką, zbyt wielką nadzieję pokładali w indywidualnych zrywach Kamila Grosickiego czy Wahana Biczachczjana, a gdy zaznaczał się ktoś inny, choćby Kacper Łukasiak, to na posterunku był Henrich Ravas.
Po wszystkim mamy krótką refleksję: gdyby Cracovia grała, tak jak jej pion organizacyjny układa prezes Dróżdż, trwałaby zakopana na mieliźnie. Ale ekipa Dawida Kroczka działa po swojemu, więc powoli nabiera wiatr w żagle i wypływa na szersze wody.
Zmiany:
Legenda
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Sylwestrzak wyrwał się przed szereg. Sędziowski absurd Gdańsku
- „Piłka nożna dla kibiców”, czyli nie mogli, a weszli. Przedziwne sceny przy Kałuży
Fot. Newspix