Jeden z trenerów często przytaczał środowiskowy żart. Gdy jakiś zespół wygrał po totalnej padlinie, przepychając mecz kolanem, po golu-farfoclu, rzucano ironicznie: rozje… ich jeden do zera! Chcielibyśmy, żeby Chorwaci po jednobramkowym zwycięstwie z Polską pisali to samo, ale niestety — oni rozje… nas zupełnie nieironicznie.
Gdybyśmy chcieli oddać różnicę kultury piłkarskiej obydwu stron jednym, prostym porównaniem, powiedzielibyśmy, że było to jak zestawienie obok siebie „Wściekłych psów” Quentina Tarantino i ostatniego „Pitbulla” w reżyserii Patryka Vegi. Michał Probierz próbuje upchnąć w składzie jak największą liczbę zawodników, którym — jak to się mówi — piłka przy nodze nie przeszkadza. Szanujemy ten pomysł, dość już się naoglądaliśmy Jacków Góralskich w drugiej linii, ale tym smutniej, że wciąż niewiele to daje.
Nasza drużyna ma problem fundamentalny: gdy próbujemy piłkę rozegrać od własnej bramki, rywale tłamszą nas pressingiem, co momentalnie prowadzi do szans bramkowych. Ile razy oglądaliśmy to w Osijeku? Gdyby zamknąć drugą połowę w jednym obrazku, byłaby nim próba strzału któregoś z Chorwatów po naszej stracie, która nastąpiła najdalej w okolicach połowy boiska.
Drugie rozwiązanie, czyli wydłużenie gry, popularna laga, niestety też niewiele nam daje. Wówczas po prostu oddajemy futbolówkę tym, którzy w gałę haratają lepiej od nas, co szybko przeradza się w kopanie okopów wokół własnej szesnastki. Momentami potrafimy się obudzić i zerwać. Nicola Zalewski dryblingiem pomknie przez własną szesnastkę, kiwnie też na boku, wyjdzie z wielu opresji. Piotr Zieliński zabierze piłkę, samemu wykreuje sytuację. Gdy złapiemy moment w pressingu, może się to skończyć tak, jak ze Szkotami.
Przeważnie jednak to nie wystarcza. Przeważnie rezultat starcia Dawida z Goliatem to wygrana silniejszego. Tak jak w Osijeku.
Nie wpadło, więc się nie łudzimy. Chorwaci zamietli nami podłogę
Kiedy Chorwaci ograli nas w Osijeku w 1998 roku, Janusz Wójcik narzekał, że może i byli lepsi, ale nie na tyle, żeby wygrać 4:1. Teraz jest dokładnie odwrotnie: stadion w Slavonii powinien obejrzeć jeszcze kilka trafień gospodarzy. Zwykle w takim momencie wjeżdża pean na cześć naszego bramkarza, ale Łukasz Skorupski wcale nie założył dziś peleryny bohatera. Owszem, sporo wybronił, ale przede wszystkim było tak, że mylili się rywale.
Gdyby tylko Igor Matanović nie był talencikiem, lecz oszlifowanym, wytrawnym snajperem, walnąłby przynajmniej jedną bramkę z zamkniętymi oczami.
Gdyby Luka Modrić równie precyzyjnie strzelał z dystansu, gdy piłka się toczy, a nie stoi, miałby na koncie dublet, zamiast jednego gola.
Gdyby Bruno Petković był nieco bardziej gramotny, ciut szybszy, i on doczekałby się swojego trafienia.
Nawet Andrej Kramarić, rzekomo chory, osłabiony, wypruty z energii, nie był daleki od szczęścia, gdy uderzał sprzed pola karnego.
Po polskiej stronie niby też możemy kilka szans wyróżnić. Wspomniany już Zieliński świetnie wypuścił Sebastiana Szymańskiego prostopadłym podaniem, jednak Duje Caleta-Car włączył tryb Alessandro Nesta i wykonał wślizg piękny w swojej prostocie, po którym nawet zatrzymany Szymański mógłby nagrodzić go brawami. Zalewski zszedł do środka, kąśliwie strzelił, sprawił problem bramkarzowi. Świetnie pozycję do strzału wypracował sobie Robert Lewandowski, który po dośrodkowaniu przepchnął Bosko Sutalo i kropnął w poprzeczkę. Sukcesem mogło się skończyć jego zagranie – choć raczej próba strzału zakończona kiksem – do Karola Świderskiego.
Ale wiecie co? Dobrze, że nie wpadło. Nie dlatego, że czerpiemy radość z niepowodzeń drużyny Michała Probierza. W tym przypadku wyszarpany remis mógłby przykryć to, co działo się na boisku. Bo wiecie, wynik się zgadza, więc co z tego, że gra się nie klei, że gdy wymieniamy podania, to głównie na własnej połowie, a próba przeniesienia piłki ciut wyżej kończy się szybką stratą lub wycofaniem i lagą? Że mało kto pokazuje się do gry, obawiając się wzięcia odpowiedzialności za konstruowanie ataku?
Wielu zobaczy tylko fantastyczne trafienie Luki Modricia z rzutu wolnego, ale naszą słabość obnaża to, co do tego strzału doprowadziło. Chorwaci wymienili dwanaście podań w trzydzieści osiem sekund, bez problemu dochodząc pod naszą bramkę, wyciągając z pola karnego stopera, który przegrał pojedynek z rywalem. Nikt nie kwapił się, żeby przycisnąć wcześniej, żeby spróbować akcję przerwać.
Nie ma wyniku, więc przynajmniej się nie łudzimy. Chorwaci piłkarsko nas zdeklasowali i zasłużyli na trzy punkty.
Chorwacja – Polska 1:0 (0:0)
Modrić 52′
- Niebiescy, obsydianowi lub czarni, czyli reprezentacja nie zawsze biała i czerwona
- „Chorwaci to wariaci!”. Gikiewicz: Sam czuję się trochę Chorwatem
- Dinamo potentatem. Czy inne kluby chorwackie mu dorównują?
- Przemiana czy przebłysk. Szymański znajdzie znak równości między klubem a kadrą?
- Cierpliwy jak Skorupski
- Z Rudy Śląskiej do Los Angeles. Amerykański sen Mateusza Bogusza
fot. FotoPyK